Pacjencie, ratuj się sam. Są sposoby na szalone ceny leków i braki w aptekach

Na najnowszej, ogłoszonej przez ministra zdrowia liście leków zagrożonych brakiem dostępności w Polsce, znajdziesz aż 269 pozycji. Od 1 marca zdrożało ok. 600 refundowanych leków. Ceny nierefundowanych preparatów zresztą też szybują i końca podwyżek nie widać. Pacjenci tymczasem zdają się zachowywać stoicki spokój.

Kryzys lekowy trwa w najlepsze od co najmniej czterech lat, bo problemy z dostępem do leków zaczęły się jeszcze przed pandemią, a ta znacząco je nasiliła. Nawet tym, którzy odczuwają skutki kryzysu na co dzień, temat już się lekko przejadł. Jedynie od czasu do czasu ktoś podnosi larum, że jest źle, bo nie może kupić konkretnego leku. Zwykle są to osoby, które z opieką zdrowotną mają do czynienia sporadycznie i nie mogą uwierzyć w niespodziewanie odkrywane problemy i absurdy. Tymczasem organizacja rynku farmaceutycznego w naszym kraju to w wielu aspektach jeden wielki cyrk.

Czasem ogłasza się reformy, ale w praktyce okazują się pozornymi ruchami naprawczymi bez większego znaczenia. Kiedy indziej maluje się trawę na zielono i oświadcza, że nie ma żadnego kryzysu, tylko wszystkiemu winni są wichrzyciele. Tymi wrogami publicznymi raz bywają bliżej nieokreśleni złoczyńcy wywożący leki za granicę, kiedy indziej dziennikarze. Zresztą MZ znajdowało zaskakujące sposoby walki z "mafią lekową", choćby namierzanie na podstawie pudełek leków nielegalnie wywożonych. Założenie było takie, że może mafia jest potężna, ale nie wpadnie na pomysł, by leki przełożyć do innych opakowań, już nieściganych. Aż dziw, że przy takiej głupocie przestępców przestępczość w ogóle jest możliwa (szczegóły akcji tutaj).

W sumie nic się nie zawaliło

W lipcu ubiegłego roku nasz tekst o tym, że może zabraknąć 215 leków, wywołał medialną i ministerialną burzę. Teraz na liście braków ministra zdrowia jest o ponad 50 leków więcej, a mało kto w ogóle odnotował jej publikację. Dlaczego? Bo w powszechnej świadomości ani wtedy nic strasznego się nie stało, ani teraz się nie stanie. I w sumie jest w tym trochę racji, chociaż nie do końca.

- Jest tak samo kiepsko, jak było, chyba już się przyzwyczaiłam - przyznaje nam z rozbrajającą szczerością farmaceutka z Wielkopolski.

- Co to za sensacja, że nie można kupić antybiotyków czy leków na cukrzycę? Ciągle te same pytania pani zadaje. Nie nudzi się to? - dodaje pracownik apteki na warszawskiej Białołęce.

Ministerstwo Zdrowia konsekwentnie powtarza, że leki na ich liście, oficjalnie określanej w obwieszczeniu jako: "wykaz produktów leczniczych, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych zagrożonych brakiem dostępności na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej", nie są niczym zagrożone. To tylko taki parasol ochronny dla dobra pacjentów, żeby właśnie tych leków nie zabrakło. A że często ich naprawdę nie ma i wiele pozycji wielokrotnie pokrywało się z niezależnym wykazem portalu GdziePoLek, który regularnie obserwuje sytuację w polskich aptekach i odnotowuje realne niedobory? "Braki występują często jedynie lokalnie" - upierali się urzędnicy w oficjalnych odpowiedziach, więc w końcu daliśmy sobie spokój i przestaliśmy ich pytać.

Kryzys lekowy to nie jest sprawa polska. To problem diagnozowany w całej Europie, złożony, spowodowany przez wiele czynników. I nikt nie ma pretensji o to, że dotknął także nasz kraj. Problem zaczyna się wtedy, gdy zaprzeczając faktom, rządzący nie podejmują żadnych spektakularnych działań, by sytuację opanować.

Zobacz wideo

Polak szuka rozwiązania

Faktycznie, wydaje się, że znakomita większość pacjentów zdobywa jakoś swoje leki. Jesteśmy zaradni, umiemy kombinować i to, co EMA (Europejska Agencja Leków) zawarła w swoich wytycznych jako remedium na europejski kryzys, rodacy często sami wdrażają.

Agencja ostrzega, że utrudniony dostęp do leków grozi obniżeniem jakości opieki nad pacjentem czy opóźnieniami niezbędnych zabiegów medycznych. Zaleca między innymi:

  • działania mające na celu racjonalne planowanie stosowania leków,
  • usprawnienie wymiany informacji na temat niedoborów leków,
  • współpracę władz, rynku farmaceutycznego i pacjentów,
  • kampanie edukacyjne.

Co robią Polacy?

Chociaż chyba nikt nas nie edukuje, bo nie ma systemowego programu odpowiedzi na kryzys lekowy, Polacy:

  • robią zapasy leków,
  • wymieniają się informacjami o lekach w sieci oraz realu,
  • znajdują jakoś apteki, które sprawnie sprowadzają dla nich te leki.

Nie mogą raczej liczyć na współpracę władz, które problemu nie widzą lub proponują kuriozalne "rozwiązania". Przykładem była choćby jesienna lista Państwowego Inspektoratu Farmaceutycznego z wykazem braków leków, tym razem przeznaczona przede wszystkim dla lekarzy. Miała uchronić pacjentów przed otrzymywaniem recept na leki przewlekle niedostępne. I coś poszło nie tak.

- Jaja to jest mało powiedziane. Ta lista nie podaje dawek, które akurat w aptece są przecież kluczowe. Przykładowo: Zinnat, Amoksiklav czy Taromentin występują w wielu dawkach i postaciach. Lekarz powinien wiedzieć, czy jest problem z zawiesinami dla dzieci, czy w ogóle z tymi lekami, np. całą grupą. Lista zawiera leki, które w bardzo łatwy sposób można zamienić (Cirrus, PectoDrill), bo ich substancje czynne (loratadyna + pseudoefedryna, karbocysteina) są dostępne w wielu preparatach, także tych bez recepty. Zarazem: lista nie uwzględnia leków, których brakuje i Ministerstwo Zdrowia o tym doskonale wie. Od dawna informujemy, czego nie ma. Po co ten cyrk? - tłumaczyła nam w listopadzie farmaceutka, oburzona kolejnym nieprzydatnym w jej ocenie świstkiem (czytaj więcej na ten temat).

Nie oznacza to jednak, że wszyscy lekarze przepisują regularnie niedostępne leki, a większość pacjentów musi pokonywać długie kilometry w poszukiwaniu swoich lekarstw. Są medycy, którzy niestrudzenie zmieniają plan leczenia, by chorym tych wędrówek oszczędzić i żeby nie wracali do gabinetów.

Oczywiście, bywają preparaty, dla których nie ma zamienników, chociaż niejednokrotnie rządzący przekonują, że jednak coś by się tam znalazło. Wówczas z pomocą często przychodzą farmaceuci. Znają klientów stale korzystających ze swojej apteki i ich potrzeby. Umieją dosłownie wyszarpywać trudno dostępne leki z wyprzedzeniem, niejednokrotnie z odległej hurtowni, ale też bezpośrednio od producenta. I jakoś się to toczy.

Sama regularnie kupuję kilka preparatów z listy braków dla bliskich i jeszcze im leków nie zabrakło. Już na miesiąc przed wizytą lekarską uprzedzam aptekę, jaki lek najpewniej będzie mi potrzebny, żeby się za nim rozglądali. Korzystam też czasem z aptek internetowych. Od lekarza biorę od razu receptę na kilka opakowań. Oczywiście, za takie praktyki rządzący obwiniali pacjentów jako sprawców kryzysu ("wykupują leki"). Tymczasem konkretne opakowania odbieram potem sukcesywnie. Pozwala na to choćby e-recepta roczna. Zresztą przy poważnych brakach moja apteka reglamentowała leki w taki sposób, by wystarczyło dla wszystkich na bieżąco i było bezpiecznie.

Sprawdź, jak sobie radzi babcia i czy ma za co w ogóle te leki wykupić

Te rozwiązania nie pomagają, gdy brakuje antybiotyków, które przecież trzeba przyjąć jak najszybciej, a nie po intensywnych, długotrwałych poszukiwaniach. Według najnowszej listy aptecznych braków GdziePoLek, bardzo trudno dostępne są preparaty: Augmentin, Amoksiklav, Zinnat czy Ceclor. Jeśli nawet jeszcze można dostać ich zamienniki, zwykle okazuje się szybko, że ich producenci nie są w stanie pokryć zwiększonego zapotrzebowania na swój preparat i dziury nie zasypią. Co gorsza, nie ma znowu Ospenu, jedynego leku z fenoksymetylopenicyliną, skutecznego w leczeniu angin paciorkowcowych. To nieprawda, że antybiotyków jest duży wybór, więc zawsze znajdzie się inny, równie dobry. Tłumaczył to szczegółowo w serwisie zdrowie.gazeta.pl we wrześniu 2022 roku lekarz rodzinny Michał Domaszewski. Wówczas przewidywano, że problem z dostępem do antybiotyków może potrwać "nawet do grudnia". Mamy marzec. Problem się utrzymuje.

W przypadku chorób przewlekłych teoretycznie jest łatwiej, bo pacjent ma więcej czasu na zdobycie lekarstw, jeśli jest zapobiegliwy. Tych wszystkich myków nie ogarnie jednak osoba starsza, wykluczona z wirtualnej rzeczywistości. Pacjenci bywają niezaradni, niesamodzielni, osłabieni po prostu chorobą. Realnie nie mamy pojęcia, ilu z nich nie przyjmuje swoich leków, bo nie jest w stanie ich zdobyć. Lekarze przyznają jednak, że coraz częściej, widząc zaostrzenia choroby czy brak poprawy, sprawdzają na IKP (Internetowe Konto Pacjenta), czy pacjent zrealizował receptę. I coraz częściej odkrywają, że nie. Nie wystarczy jednak chorego o to zapytać. Pacjenci nie mówią prawdy, szczególnie gdy za brakiem leczenia kryje się ekonomia.

Aż 600 leków na najnowszej liście preparatów refundowanych podrożało, niektóre znacząco. Generalnie drożeją wszystkie leki. Wg raportu GdziePoLek, ceny 100 najczęściej sprzedawanych w aptekach nierefundowanych produktów leczniczych zanotowały w styczniu średni wzrost o 9,2 proc. w porównaniu do 7,7 proc. w październiku. Po raz kolejny mamy do czynienia z sytuacją, w której leki drożeją coraz szybciej, choć ogólne wskaźniki inflacyjne ponoć mają wykazywać tendencję spadkową.

Ratunek w sieci?

Teoretycznie są ulgi dla seniorów, a osoby w wieku 75+ mają prawo do bezpłatnych leków. Chyba nikt już nie ma jednak wątpliwości, że ten przywilej to fikcja. Trudno byłoby namierzyć seniora, który za wszystkie leki nie płaci. Wraz z podwyżkami wszyscy pacjenci dostaną więc po kieszeni.

Najczęściej senior jest skazany na aptekę blisko domu i jej ceny. Nie zrobi zamówienia przez internet, nie poszuka tańszej apteki. Tymczasem różnice cenowe bywają naprawdę spore i mogłoby się okazać, że zmiana apteki pozwoli wręcz nie zauważyć wzrostu cen, bo różnice sięgają często kilkunastu i więcej procent.

Są apteki, które obniżyły marże, żeby nie stracić klientów, ale i takie, które zdają się wykorzystywać sezon i inflację. Czasem nie ma wyjścia: rosną ceny wynajmu pomieszczeń, za prąd, wynagrodzenia pracowników. Bywa też tak, że wysokie ceny narzucają hurtownie, producenci. Zawsze po kieszeni dostaje pacjent. Relatywnie najmniej w przypadku leków refundowanych. Wiele jednak bardzo potrzebnych leków w ogóle nie jest objętych refundacją. Ginekologia, okulistyka, ortopedia - tutaj leków refundowanych można ze świecą szukać i często nie znaleźć.

Właściwie nie ma zasad co do cen. Czasem jest najtaniej kupować leki stacjonarnie, kiedy indziej robiąc zakupy przez internet. Kuriozalną sytuację opisał nam ostatnio czytelnik.

- Miałem zapalenie zatok. Lekarz zalecił mi między innymi lek, który stosuje się wspomagająco w takiej sytuacji. Jest dostępny bez recepty. W osiedlowej aptece kosztował 50 zł. Zamówiłem go sobie jednak przez internet, w tej samej aptece i cena wynosiła już tylko 32 złote. Idę po dwóch godzinach po odbiór leku, a pani mi go zdejmuje z tej półeczki, gdzie jest cena 50 zł i sprzedaje taniej, bo zamówiłem w internecie. Mam internet, więc nie przepłaciłem. Nasze babcie niestety są w gorszej sytuacji - relacjonował pan Krzysztof.

Oczywiście, różnica w cenie nie byłaby zapewne tak znacząca, gdyby panu Krzysztofowi przyszło dopłacić za przesyłkę. Dla wielu chorych apteki internetowe są atrakcyjne dlatego, że nie trzeba wychodzić z domu. Często wówczas jednak płacą za ten komfort więcej. Preparaty nieraz są nieco droższe, a wraz z opłatą za przesyłkę, cena bywa wyraźnie wyższa i na niekorzyść dla apteki internetowej. Z drugiej strony - można szukać promocji i zapewne mile się zdziwić.

Sytuacja, która przydarzyła się panu Krzysztofowi, pozostaje niejasna, ale zarazem obrazuje, że naprawdę warto sprawdzać ceny leków w kilku miejscach. Można sporo zaoszczędzić. Wymaga to jednak nie tylko czasu, ale też pewnych umiejętności, których chorzy nieraz nie mają.

Nic dziwnego, że leki drożeją, gdy wszystko drożeje. Niemal zawsze można jednak zrobić tańsze zakupy. Jeśli możesz, wesprzyj w tym słabszych, mniej zaradnych. Nie czekaj na rozwiązania systemowe, bo możesz się nie doczekać. Chorzy tym bardziej.

Więcej o: