Więcej tematów dotyczących zdrowia Polaków na Gazeta.pl
Sprawa jest tak absurdalna, że naprawdę trudno w nią uwierzyć. Ministerstwo Zdrowia najprawdopodobniej zrezygnowało z porządkowania pozycji lekowych na tzw. liście antywywozowej zgodnie z numerami GTIN (Globalny Numer Jednostki Handlowej), by pozornie odchudzić listę leków zagrożonych brakiem dostępności w Polsce. Mgr farm. Olga Sierpniowska, która regularnie analizuje dla wyszukiwarki GdziePoLek ministerialne wykazy, twierdzi, że może to mieć związek z naszymi artykułami o kryzysie lekowym:
- Ministerstwo Zdrowia w najnowszej edycji listy antywywozowej dokonało znamiennej modyfikacji. Można przypuszczać, że jest to odpowiedź na publikacje dziennikarki gazeta.pl, Elizy Doleckiej: "Clexane, Concerta, Berodual - Minister Zdrowia zapowiada, że w lipcu może zabraknąć 215 leków".
Wg farmaceutki, rezygnacja z unikalnych kodów pozwoliła "wizualnie scalić różne wielkości opakowań i z kilku pozycji zrobić jedną. "Odchudziło" to wykaz aż o 40 pozycji bez usuwania tak naprawdę żadnej z nich."
Kody GTIN służą do unikalnej identyfikacji jednostek handlowych na całym świecie. Są powszechnie stosowane, ponieważ wprowadzają ład i transparentność - dzięki nim nie ma wątpliwości, o jaki dokładnie produkt chodzi. Wykorzystuje się je szeroko w bazach leków, lekospisach, oprogramowaniu aptek i gabinetów, analizach i zestawieniach przygotowywanych przez podmioty działające na rynku leków, oficjalnym Rejestrze Produktów Leczniczych prowadzonym przez URPL, a przede wszystkim w obwieszczeniu refundacyjnym.
- Ministerstwo Zdrowia postanowiło uznać, że kody GTIN są jednak niepotrzebne w przypadku oficjalnego wykazu, jakim jest lista antyywozowa i usunęło je z obwieszczenia, które ma obowiązywać od 1 września 2022 roku - dziwi się w artykule na GdziePoLek farmaceutka, a my sprawdzamy to na oficjalnej stronie Ministerstwa Zdrowia.
Faktycznie, wykaz najnowszy i poprzedni znacząco się różnią. Przyznajemy uczciwie - sami pewnie byśmy tego nie zauważyli, bo nie posługujemy się kodami. Nie dla nas, tylko dla potrzeb rynku farmaceutycznego, były one stosowane w obwieszczeniach. W wykazie z końca czerwca jest 215 pozycji i stosowane są kody GTIN. W wykazie z 12 sierpnia kodów już nie ma, rekordy w tabelkach scalono i jest zauważalna "poprawa": 178 rekordów. Poniżej przykład takiego odchudzenia listy. Wciąż jest ryzyko braku dostępności leku Kiovig w różnych wersjach, ale teraz to już tylko jedna pozycja na liście. Farmaceuci tłumaczą, że to, że coś nazywa się tak samo, nie oznacza identycznego preparatu, bo różnice dotyczą choćby postaci leku, jego dawki (stężenia), a nawet wielkości opakowania. To ostatnie akurat nie ma znaczenia? Jeśli dostępne jest tylko opakowanie większe, farmaceuta nie może go niejednokrotnie wydać, gdy lekarz przepisał mniejsze (więcej o absurdach polskich przepisów).
Tak było:
Kiovig na liście lipcowej (obwieszczenie Ministra Zdrowia w sprawie wykazu produktów leczniczych, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych zagrożonych brakiem dostępności na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej).
Tak jest:
Kiovig na aktualnej liście z sierpnia 22, która będzie obowiązywać od września 22.
W powyższy sposób scalono indeksy dla leków pulmonologicznych Airbufo Forspiro, Spiriva i Srivasso, insulin Apidra, Fiasp, Gensulin M30, M40, M50, N i R, Lantus, Liprolog, immunoglobulin ludzkich Cuvitru, Flebogamma DIF, Hizentra, HyQvia, Ig Vena, Kiovig, Octagam, Privigen, Rhophylac oraz albuminy pod nazwą Flexbumin.
Pozornie to nawet zabawna jest myśl, że formuła tak ważnego dokumentu mogłaby zostać zmieniona z powodu publikacji, która nie spodobała się Ministerstwu Zdrowia. Nie ma w tym jednak niczego śmiesznego, gdy sprawa dotyczy tak ważnej kwestii, jak bezpieczeństwo lekowe w Polsce. Wolimy wierzyć, że to po prostu nieprawdopodobna koincydencja, a powody zmian są rzeczywiście poważne i uzasadnione. Zapytaliśmy już o to MZ i czekamy na odpowiedź. Gdy tylko ją otrzymamy, wrócimy do tematu.
Dlaczego Ministerstwo Zdrowia mialoby podejmować jakiekolwiek działania akurat po naszych publikacjach? O kryzysie lekowym piszemy od dawna. Trudno byłoby znaleźć tydzień, by nie docierały do nas sygnały, że dla pacjentów zabrakło konkretnego leku. Takie informacje pojawiają się w mediach społecznościowych, nieraz alarmują nas czytelnicy i farmaceuci. Od czasu do czasu, zwykle w kontekście konkretnego produktu leczniczego (choćby Euthyrox, Pulmicort, Fenle), temat robi się głośny. Nie dlatego, że rzeczywiście zabrakło chorym tylko tych konkretnych leków, ale problem dotknął np. szerokiej grupy pacjentów, celebryty czy osoby aktywnej w mediach, więc przebił się do powszechnej świadomości. Bieganie od apteki do apteki, czekanie, aż lek pojawi się w hurtowniach, załatwianie nowej recepty, bo dotychczasowa się przeterminowała, ponowne wizyty u lekarza, ponieważ dla leku nie ma zamiennika lub też jest niedostępny - to, niestety, codzienność wielu polskich pacjentów, szczególnie tych przewlekle chorych. Od czasu do czasu przypominamy o tym, pytamy urzędników (o pojedyncze leki i problem generalny). W odpowiedzi słyszymy głównie, że problemu to właściwie nie ma. A skoro nie ma, to nikt nie pracuje nad jego rozwiązaniem.
Ostatnio, głównie za sprawą MZ, temat podejmujemy częściej.
Najpierw, w oparciu o oficjalną listę opublikowaną przez Ministra Zdrowia, napisaliśmy o produktach leczniczych, których w Polsce może zabraknąć.
W odpowiedzi przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia zarzucili generalnie dziennikarzom pisanie nieprawdy i zaapelowali "do wszystkich mediów o odpowiedzialność za słowo".
Nie było personalnego wskazania, kto niby ma kłamać, ale poczuliśmy się wywołani do tablicy. Nie chcąc być wyłącznym sędzią we własnej sprawie, oddaliśmy głos głównie farmaceutom, którzy o kryzysie lekowym mówią od trzech lat i narzekają na brak reakcji ze strony władz, by narastający problem rozwiązać. Nie tylko potwierdzili problem z zaopatrzeniem w same leki, ale ostrzegali, że apteki w Polsce zamykają się, bo przestają być rentowne.
Doczekaliśmy się także wyjaśnień Ministerstwa Zdrowia, które konsekwentnie przekonywało, że kryzysu lekowego nie ma, "braki występują często jedynie lokalnie", a jak już w ogóle problemy są, to stoją za nimi bliżej nieokreślone "grupy interesu" i "chęć szybkiego zysku hurtowni".
Okazało się też, że wg MZ pytamy po prostu niewłaściwych ludzi o te wszystkie brakujące leki. "Często dziennikarze opierają się na kilku lub kilkunastu aptekach, czy też kilku lub kilkunastu farmaceutach, co nie stanowi obrazu rzeczywistości w całym kraju" - przekonywali przedstawiciele resortu. Tymczasem tylko w publikacji, do której odniosło się biuro komunikacji MZ, głos zabrały: Paulina Front, farmaceutka z Niepołomic, mgr farmacji Izabela Baj z Gemini Polska (sieć, do której należy ponad 160 aptek i jedna z największych aptek internetowych w Polsce) oraz Irena Rej, prezes Izby Gospodarczej "Farmacja Polska". Trudno sobie wyobrazić pełniejszy przekrój rynku farmaceutycznego, a panie mówiły jednym głosem i sygnalizowały, że sytuacja jest bardzo poważna, dotykająca tysięcy Polaków.
Ministerstwo Zdrowia podkreślało też, że "wykaz produktów leczniczych, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych zagrożonych brakiem dostępności na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej" (oficjalna nazwa), nie jest w rzeczywistości wykazem brakujących leków. By lek znalazł się na takiej liście, wcale nie musi go brakować - to tylko prewencja, profilaktyka, ochrona przed wywozem leków za granicę. Wszystko po to, żeby właśnie tych leków nie zabrakło.
Prawie daliśmy się przekonać. Nie było łatwo, bo jakoś tak zaskakująco pozycje z ministerialnej listy dziwnie pokrywają się z brakami zgłaszanymi przez pacjentów i farmaceutów. Nie otrzymaliśmy też jasnej informacji, dlaczego nie można tej listy po prostu nazwać listą antywywozową i po kłopocie. Uznaliśmy jednak, że będziemy opierać się także na innych źródłach, które nie budzą takich wątpliwości.
Co dwa miesiące publikowana jest lista i raport o braku leków w Polsce opracowywana przez GdziePoLek. Wykaz nie pełni roli prewencyjnej. Analizowane są tylko leki na receptę, których dostępność spadła o minimum połowę. Nim lek trafi na listę, sprawdzane jest, czy ma zamienniki, czy nie jest sezonowy (np. szczepionka przeciw grypie), czy jest wciąż produkowany (jeśli nie, nie będzie go na liście).
O najnowszej liście GdziePoLek pisaliśmy 17 sierpnia, nawet nieświadomi, że już jest nowa lista ministerialna. Spodziewaliśmy się jej tradycyjnie dopiero pod koniec miesiąca. Tym razem została opublikowana zaskakująco wcześnie - zapytaliśmy zresztą MZ, dlaczego tak się stało i czekamy na odpowiedź. Może to kolejna kuracja odchudzająca listy braków? Jeśli teraz jakiegoś leku zacznie brakować w aptekach, to znajdzie się na tej "liście ochronnej" dopiero w listopadzie.
Farmaceuci przypominają, że liczba rekordów na listach braków leków ma mniejsze znaczenie od tego, ilu pacjentów potrzebuje dany lek. Ostatnio brakowało popularnych preparatów w leczeniu cukrzycy, zakrzepicy, chorobach dróg oddechowych. Były problemy z zaopatrzeniem w antybiotyki dla dzieci.
Nie tylko dlatego scalanie rekordów w tabelce, żeby wizualnie odchudzić listę, wydaje się pomysłem więcej niż dziwnym. Skoro to jedynie tarcza antywywozowa, dla dobra pacjentów, Ministerstwo Zdrowia powinno się nią chwalić. Im dłuższa, tym chyba lepiej?
Czym się realnie różni (poza budową tabel i wrażeniem) nowa lista?
Zagrożone brakiem na rynku są kolejne preparaty:
Z listy leków zagrożonych brakiem dostępności usunięto tylko Daivobet i Enstilar (preparaty przeciwłuszczycowe) oraz przeciwzakrzepowy Eliquis.
Problemy z dostępnością leków to nie jest sprawa (tylko) polska. O tym, że leków może zabraknąć w Europie, mówi choćby Europejska Agencja Leków i opracowuje wytyczne dla pacjentów, farmaceutów i rządzących. W tym czasie nasze Ministerstwo Zdrowia bagatelizuje problem, obwinia dziennikarzy, ewentualnie rysuje nowe tabelki.
Przyczyn kryzysu lekowego w Polsce jest co najmniej kilka. Rynek farmaceutyczny wskazuje je od lat. Absurdalne przepisy, wywóz leków za granicę, niskie, sztywno określone marże obowiązujące od 2012 roku, które uderzają w rentowność aptek - to wszystko zagraża bezpieczeństwu lekowemu Polaków. Do tej pory Ministerstwo Zdrowia wydawało się głuche na sygnały z rynku farmaceutycznego. Teraz, niespodziewanie, wiceminister Maciej Miłkowski, odpowiedzialny za politykę lekową, zapowiada wzrost marż na leki refundowane. Co więcej, pacjenci mają tej zmiany nie odczuć we własnej kieszeni, bo koszty spadną na NFZ. Tak to przynajmniej wygląda w zapowiedziach. Na razie jedyne, co można zobaczyć, to odchudzoną listę leków.