Szczepionki AstraZeneca i J&J na celowniku Episkopatu. O co w tym chodzi?

Eliza Dolecka
"Abortowane płody w szczepionkach" były przez chwilę gorącym tematem na początku roku. Teraz, dzięki Episkopatowi Polski, nieświeży kotlet został znowu odgrzany. Nie pojawiły się żadne nowe dowody, badania, fakty w sprawie, które wskazywałyby, że doniesienia o naruszaniu etyki przez producentów szczepionek to coś więcej niż fake news. Wciąż chodzi o "linie komórkowe". Ot, burza w szkance wody, ale przecież niewykluczone, że o bardzo groźnych konsekwencjach.

Klimat wokół szczepień przeciw COVID-19 w Polsce jest ostatnio niezdrowy. Chociaż eksperci zapewniają, że  szczepienia są bezpieczne, a ewentualne ryzyko jakichkolwiek powikłań znikome, zainteresowanie szczepieniami wyraźnie spada. Tymczasem biskup Józef Wróbel, przewodniczący Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych, dolewa oliwy do ognia, ogłaszając, że:

w produkcji szczepionek AstraZeneca i Johnson&Johnson korzysta się z linii komórkowych stworzonych na materiale biologicznym pobranym od abortowanych płodów. To budzi sprzeciw moralny (...) katolicy nie powinni się godzić na szczepienia tymi szczepionkami

Po tych słowach zawrzało nawet w rządzie. Takie oświadczenia jakichkolwiek środowisk opiniotwórczych w dramatycznym momencie pandemii muszą co najmniej niepokoić. Zwłaszcza, gdy są nieuprawnione żadnymi szczególnymi wydarzeniami czy okolicznościami.

Wprawdzie biskup podkreślił, że wierni "nie powinni, ale mogą (się szczepić, przyp. aut.), jeśli nie mają innej możliwości. Bo chodzi tu o ochronę życia zarówno swojego, jak i bliźnich", niejasne wciąż pozostaje, po co w ogóle to zrobił. Znowu.

To "nowe" stanowisko w zasadzie niczym się nie różni od już przedstawionego przez Zespół Ekspertów ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski 23 grudnia 2020, pod przewodnictwem biskupa Wróbla. Przed świętami jednak jakoś nie wybrzmiało, więc teraz temat powrócił. Wytyczne z Watykanu? Wątpliwe.

Niejasny dobór

Papież Franciszek zaszczepił się przeciw COVID-19. Prawie tydzień przed pierwszym stanowiskiem polskich ekspertów bioetycznych Episkopatu, 17 grudnia 2020, Watykańska Kongregacja Nauki Wiary (współczesna, zreformowana instytucja będąca kontynuacją "Świętej Inkwizycji") wydała notę, zaakceptowaną przez papieża Franciszka, z której jasno wynika, że szczepionki przeciw COVID-19 są "moralnie akceptowalne". Zresztą Kościół katolicki kilkakrotnie wracał do tematu oficjalnie, jeszcze przed pandemią, dopuszczając stosowanie wszelkich szczepionek, także tych opartych na liniach komórkowych, które są źródłem obecnego sprzeciwu polskich biskupów. Choćby w 2017 roku, gdy we Włoszech przybyło osób odmawiających szczepienia dzieci.

W Polsce nagonka o "abortowane płody" początkowo dotyczyła szczepionki AstraZeneca, teraz dołączono do czarnej shortlisty jeszcze J&J. Na jakiej podstawie wybrano tych "dwóch wrogów"? Trudno powiedzieć. Amerykańska fundacja My Catholic Doctor, która przeprowadziła analizę pięciu szczepionek przeciw COVID-19 pod względem etyczności, wskazuje, że cztery najpopularniejsze szczepionki, w tym od firm Pfizer, Moderna, AstraZeneca i J&J, korzystają pośrednio z ludzkich linii komórkowych. Gdyby to ta analiza miała być źródłem oceny Episkopatu, ten powinien odradzić Polakom stosowanie wszystkich dostępnych w kraju szczepionek.

Zobacz wideo

O co chodzi z tymi liniami komórkowymi?

"Abortowane płody w szczepionkach" to nie jest całkiem nowa bzdura, o czym pisaliśmy już na początku lutego. Według Stowarzyszenia Demagog*, organizacji zwalczającej fake news, w Polsce temat "płodów w szczepionkach" zaczął krążyć w 2015 roku, chociaż raczej nie zdobywał wówczas dużego zainteresowania. Pojawił się początkowo na fejkowej stronie Prawda.xlx.pl, potem na kilku blogach. Wszystkie doniesienia powstały w oparciu o "raport" organizacji anti-choice Life Dynamics z Teksasu. W rzeczywistości amerykańskie źródło to głównie relacja jednego człowieka, Deana Alberty’ego, a nie badania naukowe czy poważne śledztwo. Alberty miał "obserwować praktyki w klinikach aborcyjnych" i na tej podstawie wyciągnąć wnioski. Bardzo daleko idące wnioski.

"Krwawy biznes" to tytuł pierwszego "artykułu" sprzed sześciu lat, sugerującego, że jest jakieś lobby, które ma interes w przeprowadzaniu wielu aborcji na świecie, bo zdobywane w ten sposób płody wykorzystywane są w przemyśle. Wielokrotnie kopiowany, nieznacznie modyfikowany tekst "ujawnił", że ludzkie szczątki mają trafiać nie tylko do szczepionek, ale także innych środków leczniczych, kosmetyków, a nawet do jedzenia. Po lekturze można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z powszechnym kanibalizmem, a "na rynek wypuszczane są wciąż nowe produkty, które zawierają komórki ludzkiego ciała".

Mit o wykorzystywaniu martwych ludzkich płodów w przemyśle (jakimkolwiek) został skutecznie obalony. Jak narodził się ten chory pomysł? Dr hab. Ewa Augustynowicz z Zakładu Badania Surowic i Szczepionek w Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego - PZH, która zajęła się tematem kilka lat temu, podejrzewała, że to skutek niezrozumienia procesu produkcji kilku szczepionek, które powstały z wykorzystaniem tzw. dwóch linii komórkowych.

Przy tworzeniu preparatów przeciw różyczce, ospie wietrznej oraz WZW A, użyto komórek namnożonych już w warunkach laboratoryjnych. Te pierwsze rzeczywiście pochodziły z ludzkich komórek zarodkowych, pobranych z dwóch aborcji dokonanych jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku. Aborcje zostały przeprowadzone po wyroku sądu i ich celem podstawowym nie były żadne programy badawcze. Pozwoliły jednak na stworzenie linii szczepionek wykorzystywanych do dziś. Temat nie budzi u zdecydowanej większości ekspertów wątpliwości natury etycznej.

A szczepionki przeciw COVID-19?

W przypadku AstryZeneki linia komórkowa (komórki namnożone już w warunkach laboratoryjnych) z 14-tygodniowego płodu, została wykorzystana przez zespół badaczy z Uniwersytetu Bristolskiego. Jej celem była analiza poziomu skuteczności szczepionki od AstraZeneca przed rozpoczęciem badań na ludziach.

Nikt nie robił z tego tajemnicy, wyniki badań oficjalnie opublikowano, bo wykorzystane szczepy komórkowe to jednak nie to samo co "tkanki płodów". Nikt nie robił żadnych nowych pobrań. Agencja Reuters ustaliła, że te pierwotne były z 1973 roku. Zresztą finalny produkt zostaje oczyszczony także z namnażanych komórek, co potwierdził Gary McLean, profesor immunologii molekularnej na Metropolitan University w Londynie.

Laboratoryjna hodowla namnażających się komórek wykorzystana do generowania adenowirusów, które są nośnikiem szczepionki J&J, pochodzi od 18-tygodniowego płodu poddanego aborcji w 1985 roku. Według amerykańskich biskupów budzi to większe wątpliwości moralne, bo tym razem wykorzystanie linii komórkowej wyszło poza fazę testów. Jak informuje "The Washington Post", stanowisko biskupów nie było jednak jednoznaczne. Jedni rekomendowali szczepienie się dowolnym preparatem, podczas gdy inni stanowczo odradzali szczepionkę J&J. Jeden z duchownych powiedział nawet, że jest ona "moralnie zakazana".

Odpowiedzialność i konsekwencje

Każdego dnia na całym świecie w badaniach i leczeniu wykorzystuje się ludzki materiał biologiczny. Od żywych pobiera się choćby krew, od zmarłych narządy. Zmarłymi dawcami bywają też dzieci i niemowlęta. To nie budzi prawnych i etycznych wątpliwości.

Skoro jednak linie komórkowe tak negatywnie odbijają się na wizerunku producentów szczepionek, po co z nich korzystać? Może czas na jakieś zamienniki, które nie są pożywką dla antyszczepionkowców? Eksperci tłumaczą to od lat (w sieci można znaleźć choćby odpowiedź naszego Ministerstwa Zdrowia na interpelację poselską w tej sprawie już z 2012 roku). Chodzi przede wszystkim o zdrowie i bezpieczeństwo osób szczepionych. Zwierzęce linie komórkowe mogą wiązać się z ryzykiem wprowadzenia innych wirusów do szczepionki lub wystąpieniem reakcji alergicznych na białka zwierzęce. Natomiast zastosowanie komórek dorosłych ludzi wiązałoby się z ryzykiem pozyskania linii zmutowanej, co potencjalnie naraziłoby preparat na wprowadzenie genu nowotworowego.

Po prostu: nie ma wyjścia. Tym bardziej, że w tych różnych atakach nietrudno znaleźć spore ziarno hipokryzji. Obecna wojna toczy się o komórki powstałe w laboratorium, a tymczasem w ubiegłym roku, z udziałem biskupa Kazimierza Gurdy przeprowadzono pochówek 640 "abortowanych płodów". Chwali się? Problem w tym, że sposób ich przechowywania przez kilka lat i brak poszanowania dla rodzin z pewnością może "budzić wątpliwości natury moralnej", a jednak ocena hierarchów jest zupełnie inna, skoro biskup uczestniczył w uroczystości.

Więcej na ten temat:

Wprawdzie kościelni eksperci nie mówią dosłownie o "abortowanych płodach w szczepionkach", jednak sformułowanie biskupa Józefa Wróbla zostawia przestrzeń na nadinterpretację i niezrozumienie, a przekaz jest jednoznacznie negatywny. Trudno sobie wyobrazić, że stanowisko Episkopatu nie zostało głęboko przemyślane - przecież w grę wchodzi zdrowie i życie Polaków, być może milionów Polaków. Tych, którzy się nie zaszczepią z "przyczyn światopoglądowych". Tych, których tacy niezaszczepieni zakażą. Wreszcie tych, których dopadnie ewentualna mutacja wirusa (im większa liczba niezaszczepionych, tym ryzyko pojawienia się groźnych mutacji, które mogą dopaść nawet szczepionych, większe). Taka świadomość powinna odpowiedzialnym za zniechęcanie do szczepień odebrać spokojny sen.

Więcej o mutacjach

Niech sobie te szczepionki wezmą w takim razie ateiści czy osoby innych wyznań? Niestety, to tak nie działa w Polsce. Niewykorzystane szczepionki AstryZeneki nie trafiają do innych potrzebujących, tylko zalegają w lodówkach. Obowiązujące przepisy pozwalają na ich wykorzystanie wyłącznie przez osoby z aktualnie uprawnionej grupy szczepiennej lub z innych grup, ale dopiero wtedy, gdy szczepionka miałaby się zmarnować. Szczepionki AstryZeneki nie muszą być zużyte ekspresowo jak Pfizera, więc nie ma podstaw do ich podania poza kolejnością. Tymczasem po Pfizera zdecydowana większość pacjentów przychodzi w terminie, chociaż, jak donosi prasa katolicka, przy badaniach nad tą szczepionką wykorzystano linię komórkową HEK-293, pozyskaną z materiału z 1972 roku. To może Moderna? Chyba też niedobrze, bo wg Opoki wykorzystano linię HEK-293T z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

* Stowarzyszenie Demagog jest pierwszą w Polsce organizacją fact-checkingową, czyli sprawdzającą prawdziwość informacji dostępnych w przestrzeni publicznej. Koncentruje się na poprawie jakości debaty publicznej i weryfikacji wypowiedzi oraz obietnic wyborczych polityków. Od maja 2019 roku należy do Międzynarodowej Sieci Fact-Checkingowej (IFCN), co zobowiązuje do przestrzegania zasad: bezstronności i sprawiedliwości (sprawdzanie faktów w taki sam sposób oraz niezajmowanie stanowisk politycznych w kwestiach, które są sprawdzane), przejrzystości źródeł (udostępnia źródła, z których korzysta, aby każdy zainteresowany mógł samodzielnie je sprawdzić), przejrzystości finansowania i organizacji oraz polityki otwartych i uczciwych korekt (w razie pomyłki uczciwe aktualizowanie fact-checku).

Więcej o: