To była duża rzecz. 12 grudnia w Gończycach koło Garwolina odbył się "pogrzeb 640 abortowanych dzieci", jak donosili w TVP Info. Uroczystość prowadził sam biskup siedlecki Kazimierz Gurda, a relacjonowała ją Telewizja Trwam. Prezenterka mówiła o pogrzebie "dzieci, które zostały zabite jeszcze przed swoim urodzeniem".
Z czasem przedstawiciele organizującej pochówek tajemniczej Fundacji Nowy Nazaret twierdzili, że były to też płody samoistnie poronione. Dlaczego tajemniczej? Jest praktycznie nieaktywna w mediach społecznościowych, nie ma swojej strony, nie udostępnia telefonu czy choćby maila, ale zarejestrowana jest w Warszawie przy ul. Nowogrodzkiej i według KRS - prowadzi głównie "sprzedaż detaliczną w wyspecjalizowanych sklepach".
Dość szybko pojawiły się liczne wątpliwości w sprawie pochówku, choćby:
Dziennikarze serwisu Wyborcza.pl w wyniku dziennikarskiego śledztwa ustalili, że żaden ze szpitali warszawskich, z których jakoby miały pochodzić ludzkie szczątki, nie przyznaje się do jakiejkolwiek formy współpracy z Fundacją Nowy Nazaret w tym zakresie. Chociaż dziennikarzom wyborczej udało się dotrzeć do organizującej pogrzeb Marii Bienkiewicz, jej wyjaśnienia tylko zaciemniają obraz. Kobieta wspomina o szpitalu w Otwocku jako jednym ze źródeł martwych płodów, wcześniej upierała się jednak, że szpital był tylko jeden i nie chciała go wskazać, a w prawicowych mediach mówiono o "dzieciach z całego województwa mazowieckiego".
Wiarygodność Marii Bienkiewicz zupełnie podważa informacja, że najmłodsze chowane zarodki miały sześć tygodni, a zarazem - jak twierdziła - były myte i zawijane w pieluszki przed pogrzebem. Taki zarodek ma kilka milimetrów długości. Często kobieta nawet nie wie, że jest w ciąży, a poronienie na tak wczesnym etapie odczytuje jako bardziej obfitą, spóźnioną miesiączkę.
Sprawa jest wielowątkowa, ale nas w redakcji Zdrowie.gazeta.pl interesowały przede wszystkim dwa jej aspekty:
1. Higiena i bezpieczeństwo epidemiczne;
2. Ochrona osób, które doświadczyły poronienia.
Według prawicowych mediów, podczas uroczystości pogrzebowych biskup Kazimierz Gurda miał wyrazić nadzieję, że na kamieniach otaczających grób rodzice będą mogli zapisać imiona swoich dzieci. Proboszcz parafii Trójcy św. w Gończycach koło Garwolina, ks. Jan Spólny, wierzy, że krewni będą odwiedzać mogiłę. Te oświadczenia budzą uzasadnioną wątpliwość, czy aby dane osobowe kobiet, które straciły ciążę, nie były nielegalnie gromadzone, a w przyszłości nie będą użyte niewłaściwie przeciwko nim i ich bliskim. Zresztą trudno sobie wyobrazić, że ktoś gromadzi 640 ciał i nie wie, kogo pochował.
Dla wielu kobiet i mężczyzn utrata ciąży, niezależnie od okoliczności, wiąże się z traumą i uszczerbkiem na zdrowiu. Bywa też skutkiem dramatycznych decyzji i doświadczeń. Ryzyko, że ktoś odważy się dołożyć tym ludziom cierpień, jest więcej niż niepokojące.
Rodzice poronionych płodów mogą nie życzyć sobie wieloletniego przechowywania ich ciał w niejasny sposób. Mogą nie chcieć katolickiego pogrzebu. Mają prawo nie wracać do bolesnych doświadczeń, do radzenia sobie z nimi w wybrany przez siebie sposób, rozmawiania o sprawie tylko z osobami zaufanymi. Co, jeśli nagle ktoś wyśle im list z zaproszeniem na podpisywanie kamieni? Jeśli istnieje jakaś baza danych, która wycieknie i zostanie użyta w niewłaściwy sposób? Ewentualni poszkodowani nawet nie muszą wiedzieć, że ktoś właśnie narusza ich prawa, póki sprawa nie zostanie upubliczniona. Trudno sobie wyobrazić, że kobieta, która kilka lat temu straciła ciążę, spodziewa się swoich danych w ewentualnej bazie "abortowanych płodów".
Z tymi wątpliwościami zwróciliśmy się jeszcze w ubiegłym roku do rzecznika prasowego Urzędu Ochrony Danych Osobowych. Odpowiedź przyszła dość szybko i nie uspokoiła. Adam Sanocki, rzecznik prasowy UODO stwierdził, że nie zna szczegółów tej sprawy.
- Jednoznaczne zajęcie stanowiska przez Prezesa UODO jest możliwe jedynie w decyzji administracyjnej po przeprowadzeniu postępowania i zbadaniu wszystkich okoliczności związanych z daną sprawą - orzekł rzecznik, ale dodał:
(...) Od 25 maja 2018 roku nie ma już obowiązku zgłaszania do organu nadzoru zbiorów danych do ich rejestracji.
i dalej:
"(...) W przypadku, gdy osoba, której dane dotyczą, ma wątpliwość co do legalności przetwarzania jej danych przez administratora (np. Fundacji), może się do niego zwrócić z żądaniem wskazania takiej podstawy".
Jeśli chodzi o dane osób zmarłych, to nie są one objęte ochroną wynikającą z RODO.
Jak wyjaśnia rzecznik: - Wynika to wprost z motywu 27 tego aktu prawnego (przepisy o RODO - przyp. red.), zgodnie z którym: "Niniejsze rozporządzenie nie ma zastosowania do danych osobowych osób zmarłych". Motyw ten przewiduje możliwość przyjmowania przez państwa członkowskie przepisów o przetwarzaniu danych osobowych osób zmarłych, lecz w Polsce one nie powstały.
Tłumacząc na prostszy język: żadnego postępowania nie będzie, bo, jak dodał już w styczniu Adam Sanocki, odpowiadając na kolejne wątpliwości:
Skargę do Prezesa UODO może złożyć osoba, której dane dotyczą. W przypadku, gdy skarga dotyczy przetwarzania danych osobowych innej osoby, konieczne jest pełnomocnictwo udzielone przez tę osobę do jej reprezentowania w postępowaniu przed Prezesem Urzędu.
Co jeszcze mogą zrobić potencjalni poszkodowani, jeśli o ewentualnym naruszeniu się dowiedzą? Mogą "wyrazić sprzeciw" wobec fundacji, "zażądać sprostowania lub usunięcia danych". Możliwe jest też wystąpienie na drogę sądową. Wszystko muszą zrobić sami. Trudno nie odnieść wrażenia, że nagle pozornie szczegółowe i komplikujące najprostsze czynności przepisy RODO w trudnych sprawach zostawiają obywatela bez wsparcia.
Zdumiewa, że w kraju, w którym kult zmarłych jest bardzo żywy, gdzie szczegółowe dane na temat ofiar COVID-19 były tak trudne do ustalenia (więcej na ten temat), w ramach przepisów RODO osoby zmarłe w ogóle nie są chronione (chociaż praktykują to inne kraje UE). Oczywiście, w tej sprawie nas interesuje przede wszystkim ochrona bliskich. W tym zakresie rzecznik Sanocki przynajmniej częściowo uspokaja:
- Wykluczenie możliwości zastosowania RODO do przetwarzania danych osób zmarłych nie oznacza braku ochrony informacji o osobach zmarłych na gruncie przepisów szczególnych. Osobom bliskim przysługuje bowiem prawo do ochrony ich dobra osobistego, jakim jest kult pamięci osoby zmarłej. Ochrona tego prawa przysługuje na zasadach ogólnych przewidzianych w przepisach ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. Kodeks cywilny, przede wszystkim zaś w art. 23 i 24.
Kiedy próbujemy sobie wyobrazić cały proces pochówku płodów w Garwolinie, mamy nadzieję, że to jednak mistyfikacja, oszustwo. W wielu krajach organizacje anti-choice przeprowadzają pogrzeby symboliczne i podobnie mogło być tutaj.
Problem jednak w tym, że wydarzenie legitymizowali przedstawiciele Kościoła katolickiego, instytucji cieszącej się zaufaniem społecznym, a reprezentująca Fundację Nowy Nazaret Maria Bienkiewicz opowiadała w "Gościu Niedzielnym" ze szczegółami o "rozczłonkowanych ciałach", "grymasie bólu na małych twarzyczkach", "widocznych wadach rozwojowych" płodów. Wymysł? I nikt, na żadnym etapie, tego nie sprawdził? Mieszkańcy Gończyc, którzy w orszaku żałobnym nieśli 350 trumien (w niektórych miał być więcej niż jeden płód), nie zauważyli, że coś jest nie tak? Nikt do tej pory nie wycofał się z zapewnień, że pochowano "nieprzytulonych". Nikt nie sprostował doniesień w całej sprawie.
640 płodów. Zakładamy, że jednak starszych niż deklaruje pani Bienkiewicz. Skąd odebranych? Gdzie przechowywanych "w formalinie"? W mieszkaniu prywatnym? W siedzibie fundacji? Jak wyglądała myjnia, w której obmywano szczątki i zawijano w pieluszki? Na podstawie jakich przepisów? I wreszcie: naprawdę w Polsce można ze szpitali odbierać płody jak skrawki ze sklepu mięsnego?
Mamy pandemię, więc już sama ogromna uroczystość pogrzebowa jest czymś niedopuszczalnym. Jednak w każdej sytuacji taki proceder stanowiłby zagrożenie epidemiczne, naruszał nie tylko normy społeczne, ale i elementarne zasady higieny.
27 stycznia Joanna Narożniak, rzeczniczka prasowa Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie, poinformowała nas, że dr n. med. Przemysław Rzodkiewicz, Mazowiecki Państwowy Wojewódzki Inspektor Sanitarny polecił podjąć działania wyjaśniające.
Sprawę prowadzi w tej chwili Oddział Nadzoru Higieny Komunalnej naszej instytucji. (...) W wyjaśnienie poszczególnych aspektów przedstawionej historii zostali zaangażowani Państwowi Powiatowi Inspektorzy z kilku powiatów.
Sprawą usiłowaliśmy zainteresować GIS jeszcze w ubiegłym roku, ale dopiero teraz, po kilkukrotnych monitach, się udało. Dr Rzodkiewicz został szefem mazowieckiego oddziału GIS zaledwie kilka dni temu i niemal natychmiast nam odpowiedział. O wynikach "działań wyjaśniających" będziemy na bieżąco informować.