22-latek przeżył wypadek, w którym czaszka oderwała mu się od kręgosłupa. "Bóg mnie testuje, ale jest dobrze"

22-latek z USA miał wypadek samochodowy, w wyniku którego zerwały się u niego więzadła między czaszką a kręgosłupem. Mimo to przeżył, a lekarzom udało się doprowadzić go do takiego stanu, że właśnie spędza wakacje nad jeziorem.

Trudno powiedzieć, czy Brock Meister ma ogromnego pecha, czy równie wielkie szczęście. Po raz pierwszy lekarze musieli ratować mu życie już przy narodzinach - nie był w stanie oddychać, więc konieczna była resuscytacja, do tego przeżył wtedy dwa wylewy krwi do mózgu. Kiedy miał 16 lat, zdiagnozowano u niego złośliwego i nieoperacyjnego guza mózgu. Udało mu się go jednak pokonać dzięki chemioterapii i przez kilka kolejnych lat znów był zdrowy. Sytuacja zmieniła się  w styczniu tego roku. 

Kiedy 22-latek jechał samochodem z kolegą jako kierowcą, przytrafił się im wypadek. Auto nagle wpadło w poślizg na oblodzonym fragmencie drogi (jechali z prędkością około 60 kilometrów na godzinę i mieli zapięte pasy), uderzyło w rów i przewróciło się na bok. Głowa Brocka kilkukrotnie odbiła się od bocznej szyby, która w końcu pękła, a on sam niemal wypadł przez okno. Doznał przy tym urazu, który dla zdecydowanej większości osób kończy się natychmiastową śmiercią.

Dramatyczne wyniki badań: 87 proc. futbolistów ma zmiany w mózgu na skutek uderzeń w głowę

Wewnętrzna dekapitacja, czyli fatalne zerwane połączenie

To, co go spotkało, fachowo określa się jako zwichnięcie kręgosłupa w odcinku szyjno-potylicznym, choć o wiele powszechniej stosowana nazwa (również przez specjalistów) to wewnętrzna dekapitacja. Dlaczego? Bo w istocie tym właśnie jest. Polega na tym, że połączenie (więzadła stabilizujące) między częścią czaszki (potylicą) a pierwszym kręgiem kręgosłupa (szyjnym, tzw. dźwigaczem lub, z łaciny, atlasem) zostaje zerwane.

Od kojarzonej głównie z lekcji historii dekapitacji (to po prostu pozbawienie głowy - na przykład za pomocą gilotyny, jak to się działo m.in. w czasie Rewolucji Francuskiej) różni się - mówiąc bardzo obrazowo - tym, że głowa nie jest oderwana od ciała całkowicie, tylko "w środku", wewnętrznie. 

Brock nie tylko przeżył sam wypadek, ale też wszystkie operacje (aktualne zdjęcie rentgenowskie z ich rezultatami można zobaczyć tutaj). Dzięki nim teraz, po pół roku, jego stan znacząco się poprawił. Tylko 30 procent osób, u których doszło do wewnętrznej dekapitacji, żyje na tyle długo, by dotrwać do przybycia ratowników na miejsce wypadku. Spora część z nich umiera w drodze do szpitala, chwilę po dotarciu na pogotowie albo na stole operacyjnym. Pojedyncze jednostki, którym się udaje, do końca życia muszą się mierzyć z uszkodzeniem kręgosłupa, mózgu, mięśni i nerwów. 

Tymczasem Brock właśnie spędza wakacje nad jeziorem z rodziną i przyjaciółmi i "robi większość z rzeczy, które robi się latem". Ciągle nosi kołnierz ortopedyczny, walczy z ogromnym bólem i dwa razy w tygodniu ma rehabilitację. Jednak podobno "znosi całą sytuację z gracją i pogodą ducha" (z relacji dotyczącej wypadku wynika, że zaraz po zdarzeniu, dla rozluźnienia atmosfery, miał nawet wydusić z siebie do wezwanej na miejsce spanikowanej matki, "gdzie są jego skrzydełka z kurczaka", które wiózł w aucie).

"Bóg mnie testuje, ale jest dobrze"

Co ciekawe, 22-latek trafił po wypadku do szpitala Memorial Hospital, w którym sześć lat wcześniej ten sam lekarz - neurochirurg Kashif Shaikh - ratował mu życie w związku z guzem mózgu, który u niego wykryto. 

Specjalista skomentował całą sytuację mówiąc, że "najwyraźniej niektórzy ludzie mają po prostu szczęście". - W jakiś sposób Brock pokonał guza mózgu, kiedy był nastolatkiem, a teraz, zaledwie kilka lat później, przeżył uraz, który niemal zawsze kończy się śmiercią. To po prostu niesamowite - przyznał dr Shaikh. Przy okazji ekspert podkreślił rolę ratowników medycznych, którzy przetransportowali Brocka z miejsca wypadku. Według niego wykonali "perfekcyjną robotę", co było ekstremalnie trudne, biorąc pod uwagę uraz, któremu uległ 22-latek.

Co ma do powiedzenia sam "bohater"? - Walczyłem wtedy [po wypadku - przyp.red.] o życie i czasem czuję, że to ciągle trwa. Bóg zesłał na mnie naprawdę szalone doświadczenia. Serio - testuje mnie - przyznał. - Najpierw to było dość przerażające, ale mogę się ruszać w większym stopniu niż się spodziewałem, więc to dobrze. Jestem wdzięczny, że nadal żyję, tylko to się liczy - dodał. 

Przypadek Brocka Meistera jest naprawdę rzadki - w całych Stanach Zjednoczonych osoby, które przeżyły wewnętrzną dekapitację, to pojedyncze jednostki, a w szpitalu, do którego trafił po wypadku Brock, tylko raz zdarzyło się, że pacjent z podobnym urazem przeżył w ogóle transport. Nie wiadomo nawet dokładnie, jak często on występuje, bo przeważnie większość osób ginie na miejscu.

"Za rok będzie się znów zajadał skrzydełkami z kurczaka"

Nie dziwi więc, że rodzina i przyjaciele 22-latka nazywają jego kolejny powrót do zdrowia "cudem". Zwłaszcza, że opiekujący się nim dr Shaikh wróży mu niemal całkowity powrót do normalnego życia.

- Zanim jego ciało się zregeneruje, minie trochę czasu, co może być zarówno frustrującym, jak i bolesnym procesem dla Brocka. Ale jest bardzo młody, ma wspaniałe nastawienie i z każdym dniem wygląda coraz lepiej. Jestem bardzo optymistyczny co do jego powrotu do zdrowia - powiedział lekarz. - Nie sądzę, żeby profesjonalne wyścigi samochodowe albo kariera piłkarza były dla niego, ale naprawdę wierzę, że za rok będzie już bawił się ze swoimi przyjaciółmi jak dawniej i znów zajadał się skrzydełkami z kurczaka - zakończył.

Historię Brocka, z wieloma dodatkowymi szczegółami,  można przeczytać na stronie szpitala, w którym wciąż jest leczony.  

Zobacz też:

Więcej o: