Louise Joy Brown nie ma żadnej bruzdy na czole i ukrytych wad, chociaż od dzieciństwa zmaga się z nadwagą, bo jak twierdzi - przekarmiali ją nieco nadopiekuńczy rodzice. Jest szczęśliwą mamą - dwoje jej już obecnie nastoletnich dzieci zostało poczętych naturalnie. Chętnie pojawia się w mediach i publicznie świętuje urodziny. Czterdzieste obchodziła hucznie w Muzeum Nauki w Londynie. Przekazała wówczas wiele pamiątek związanych ze swoim niezwykłym przyjściem na świat.
Tuż przed północą, we wtorek, 25 lipca 1978 roku, w wiktoriańskim szpitalu w Oldham (małe, przemysłowe miasteczko niedaleko Manchesteru, w Wielkiej Brytanii), przyszła na świat Louise Joy, córeczka Lesley i Johna Brownów z Bristolu. Ciąża 31-letniej Lesley w zasadzie przebiegała bez komplikacji. Kiedy jednak pojawiło się nadciśnienie tętnicze (częsta dolegliwość ciężarnych, czasem jednak prowadząca do poważnych powikłań, w tym zagrażającej życiu gestozy), lekarze podjęli decyzję o cesarce.
Niebieskooka Louise w chwili narodzin ważyła 2600 gramów. Miała dwie rączki, dwie nóżki, wszystkie podstawowe parametry w normie. Została jednak poddana jeszcze wielu szczegółowym badaniom. Świat chciał mieć pewność, że dziewczynka "nie jest potworkiem". O szczegółach porodu szeroko informował "Daily Mail", który za wyłączność do tej historii zaoferował rodzicom 325 tysięcy funtów. Inwestycja w leczenie niepłodności (1500 funtów) szybko więc im się zwróciła.
Media oblegały szpitał na długo, nim "dziewczynka ze szkła" pojawiła się na świecie. Przyczyną zamieszania był przeciek, że w placówce w Oldham przebywa ciężarna, która ma zostać matką w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego. Prawdopodobnie jego źródłem była pielęgniarka lub ktoś inny z personelu. Raczej nikt z grupy Roberta Edwardsa i Patricka Steptoe'a, specjalistów bezpośrednio opiekujących się pacjentką i rozwijającym płodem. Świadczy o tym pomyłka dotycząca jego płci. Choć badania płynu owodniowego nie zostawiły wątpliwości, że urodzi się dziewczynka, dziennik "The Sun" sugerował narodziny chłopca. Najwyraźniej źródło przecieku nie miało dostępu do badań Lesley.
Szpital do ostatniej chwili próbował chronić prywatności przyszłej matki. Pacjentka została zarejestrowana w szpitalu jako Rita Ferguson. Niektóre pacjentki szpitala domyśliły się, że to właśnie ona ma przejść do historii z powodu bezprecedensowego porodu. Zawsze uśmiechnięta, opanowana Lesley unikała towarzystwa i miała kilku ochroniarzy. Robiła na drutach, ogładała telewizję, przyłapano ją na ukradkowym popalaniu papierosów. Nigdzie nie wychodziła. Zdesperowani dziennikarze wywabili ją jednak, rozpuszczając pogłoski o podłożeniu bomby w szpitalu. Taka możliwość wydawała się całkiem realna, więc kobieta została ewakuowana, ale ochrona nie dopuściła do niej postronnych osób.
Obawiano się nie tylko zamieszania i niezdrowej ciekawości otoczenia, ale nawet bezpośredniego ataku na Lesley. Klimat wokół in vitro nie był tak przyjazny, jak dziś, z perspektywy czasu, można sądzić. Przeciwnicy krzyczeli o planach stworzenia dzieła Frankensteina, ingerencji w boskie dzieło, pomijając przy tym fakt, iż przy tradycyjnym poczęciu rola człowieka także jest niezaprzeczalna. Niepłodnym parom polecano adopcję. Lesley i John Brownowie myśleli o takim rozwiązaniu. Już od dwóch lat byli na liście oczekujących. Wciąż na jej szarym końcu.
Lesley niemal obsesyjnie marzyła o dziecku. Od początku zakładała, że niepłodność pary musi wynikać z jej problemów zdrowotnych. Starszy o sześć lat John był już ojcem - miał córkę z poprzedniego związku. Ostateczna diagnoza - niedrożność jajowodów - nie dawała szans na macierzyństwo. Zresztą do dziś jest jednym z częstszych wskazań do in vitro, a chirurgiczne leczenie tej nieprawidłowości wciąż okazuje się nieskuteczne.
Nim Lesley Brown trafiła do doktora Patricka Steptoe'a, ginekologa z Oldham General Hospital, który miał dokonać rewolucji w medycynie, para starała się o dziecko od kilku lat. Mąż był już bliski rezygnacji z planów powiększenia rodziny i wydawało się, że zrezygnuje z nich w końcu także żona. Kiedy jednak usłyszała w mediach o badaniach nad zapłodnieniem pozaustrojowym, nadzieja znowu ożyła. Nie musiała długo namawiać Johna, na co przeznaczyć wygraną na loterii. Wcześniej kolejarz i gospodyni domowa nawet nie marzyli, że będzie ich stać na prywatne leczenie niepłodności. Oczywiście, 1500 funtów było kroplą w morzu potrzeb, by dziecko z probówki mogło przyjść na świat. Fundusze były potrzebne na sam pobyt w szpitalu, nierefundowany z budżetu państwa. Wielka Brytania zdecydowała, że nie będzie finansować in vitro z funduszy publicznych. Była i tak bardziej postępowa niż USA, gdzie obowiązywał zakaz badań. Z Ameryki płynęły jednak środki finansowe dla dwóch śmiałków: Steptoe'a i doktora Roberta Edwardsa, fizjologa z Cambridge University.
Uczeni od 1966 roku pracowali wspólnie nad wypracowaniem metody sztucznego zapłodnienia. Początkowo problem stanowiło stymulowanie płodności i technika pobierania jajeczek zdolnych do zapłodnienia. Samo połączenie poza ustrojem plemnika i żeńskiej komórki rozrodczej okazało się dość proste - udawało się lekarzom niemal za każdym razem. A jednak potem zapłodniona komórka, umieszczona w macicy, nie chciała się rozwijać. Przed Lesley Brown przeprowadzono co najmniej 80 prób u innych kobiet. Bezskutecznie.
Tymi doświadczeniami lekarze podobno nie podzielili się z pacjentką. Co zrobiono inaczej w przypadku Lesley? Próba transferu odbyła się wcześniej (w trzeciej dobie od zapłodnienia, poprzednio próbowano w czwartej-piątej dobie). Udało się za pierwszym razem.
Media śledziły dosłownie każdy krok Louise Brown - pierwszy spacer w zoo, pierwszy dzień w przedszkolu czy szkole. Dziewczyna przyjmowała to ze stoickim spokojem - rozumiała znaczenie swich narodzin. Zarazem - jak przyznaje jej otoczenie - nie przewróciło jej się w głowie. Nie zamarzyła o celebryckim życiu. Jakiś czas pracowała na poczcie, potem jako przedszkolanka.
Gdy Louise miała 25 lat i wciąż mieszkała z rodzicami, spekulowano, że jednak coś musi być z nią nie tak - nie umie budować trwałych relacji. A potem kobieta wyszła za mąż. Dziś wychowuje dwoje dzieci - poczętych naturalnie. Przewidywania, że niepłodność jej mamy jest dziedziczna, nie potwierdziły się.
Louise nie jest jedynaczką. Gdy miała cztery lata, na świat przyszła jej siostra, czterdzieste dziecko poczęte pozaustrojowo. Znowu jej rodzicom powiodło się pierwsze podejście.
Jak obecnie wygląda Louise Joy Brown? Zobacz na zdjęciu w naszej galerii, na górze artykułu.
Do dziś w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego na świat przyszło ponad osiem milionów ludzi. Pierwszym dzieckiem w Polsce była Magdalena Kołodziej, urodzona w czwartek, 12 listopada 1987 roku.
Metoda in vitro, niebywałe osiągnięcie Patricka Steptoe'a i Roberta Edwardsa, przez lata wciąż budziła niemałe emocje, także w kręgach naukowych. Na świat przychodziły kolejne dzieci, dorastały, a świat wciąż przyglądał się nieufnie, chociaż procedura stała się oficjalnie uznaną metodą leczenia niepłodności.
Aż trudno w to uwierzyć, że dopiero w 2010 roku Robert Edwards został uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny. Staptoe tego nie doczekał - zmarł 22 lata wcześniej. Tata Louise zmarł w 2006 roku, mama sześć lat później.
Bibliografia: