Delta nie jest zupełnie nowym wariantem SARS-CoV-2. Świat przejmuje się tym mutantem już od kilku miesięcy, od kiedy podejrzewa się, że jest on odpowiedzialny za dramatyczny przebieg epidemii w Indiach (stąd powszechnie funkcjonująca nazwa wariant indyjski).
Na środowej (16.06) konferencji w Olsztynie, minister Adam Niedzielski przekonywał, że chociaż zdiagnozowanych w Polsce przypadków jest niewiele (ok. 80), zagrożenie jest traktowane poważnie. Zapowiedział, że dofinansowanie 6,5 mln zł pozwoli na powszechne sekwencjonowanie genomu wirusa u zakażonych, czyli ustalenie, z jakim wariantem mamy do czynienia. W jakim celu? Będzie można, w razie konieczności, stosować "bardziej dolegliwe środki izolacyjne, bardziej dokładnie przyjrzeć się charakterowi ogniska i potraktować takie ognisko w sposób szczególny" (więcej na ten temat).
Oczywiście, można zadać sobie pytanie, dlaczego dopiero teraz, skoro o zagrożeniu mutacjami mówi się co najmniej od początku roku, a sama Delta, uznawana przez naukowców i WHO za wariant alarmowy, jest w Polsce co najmniej od końca kwietnia, kiedy to powstało pierwsze ognisko w Domu Sióstr Misjonarek Miłości Matki Teresy z Kalkuty w Katowicach.
Tak czy owak - niewątpliwie mamy problem i trzeba przyjrzeć się staranniej przybyszowi.
Wariant Delta (indyjski) wyróżniają przede wszystkim dwie mutacje w białku kolca, określane jako E484Q i L452R. Okazały się kluczowe dla procesu zakażania - prawdopodobnie ułatwiają wirusowi atakowanie i wnikanie do wnętrza komórki, a zatem zwiększają tempo replikacji ("namnażania") i rozprzestrzeniania się epidemii.
Doniesienia na temat zagrożenia, jakie niesie nowy wariant, od początku były sprzeczne. Zdarzało się, że w krótkim odstępie czasu najpoważniejsze źródła informowały, że indyjski mutant nie powinien mieć wpływu na przebieg pandemii, bądź będzie miał na nią przebieg kluczowy. Wątpliwość budziły takie kwestie, jak ewentualna śmiertelność, przebieg samej infekcji i wreszcie powikłania. Skąd te rozbieżności? Przede wszystkim ogromu zmiennych, na które nie do końca mamy wpływ, w tym stopnia przestrzegania zasad bezpieczeństwa w regionach obecności wirusa czy reakcji (bądź jej braku) Delty na zmienne warunki środowiskowe. Jak wirus zachowa się przyszłości? Symulacje zwykle dają jakiś obraz, ale tylko przyszłość daje na te pytania odpowiedź.
Specjaliści (także w Polsce, z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowy Zakład Higieny) uspokajali jednak, że szczepionki najpewniej okażą się wobec wariantu skuteczne. Dowód? Delta trafiła do Wielkiej Brytanii znacznie wcześniej niż do Polski (już w lutym), a w maju sytuacja w kraju przodującym w szczepieniach wydawała się więcej niż dobra - Zjednoczone Królestwo mogło pochwalić się spadającą krzywą, zarówno nowych zakażeń, jak i osób hospitalizowanych z powodu COVID-19 oraz zgonów z powodu tej choroby. Niestety, od drugiej połowy maja ta tendencja niepokojąco się zmienia:
Dwie dawki to za mało? Na wspomnianej konferencji minister Niedzielski przypomniał, że obecnie w Europie toczy się dyskusja o trzeciej dawce szczepionki jako elementu wzmacniającego odporność w kierunku konkretnych nowych mutacji.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zwróciła uwagę, że u osób zakażonych wariantem Delta praktycznie nie obserwuje się utraty węchu czy smaku. Takich dolegliwości nie zgłaszała też najpewniej żadna z osób zakażonych wirusem w Polsce (w każdym razie nie ma o nich mowy w oficjalnych dokumentach).
Jakie objawy dominują? Poza symptomami typowymi dla przeziębienia (katar, ból głowy, ból gardła), chociaż o dość nasilonym przebiegu, pojawia się też:
Początkowo nie musi wystąpić ani gorączka, ani kaszel.
Agencja Bloomberg dość szczegółowo donosiła na początku czerwca o różnicach między nowym wariantem, a klasycznym SARS-CoV-2 (jeśli w ogóle o takim można mówić, skoro to wirus, który mutuje nieustannie - więcej na ten temat). Publikację oparto przede wszystkim o doświadczeniach i obserwacjach tych, którzy pracują na pierwszej linii frontu, czyli indyjskich lekarzy. Ci przyznają, że u pacjentów pojawiają się objawy nieobserwowane wcześniej u pacjentów chorych na COVID-19: zaburzenia słuchu, ciężkie zapalenie migdałków, dolegliwości gastryczne czy zakrzepy krwi. Te ostatnie są tak poważne, że mogą prowadzić nawet do obumierania tkanek i rozwoju gangreny. Niektóre przypadki kończą się amputacjami palców czy stóp.
Niewątpliwie nowym zagrożeniem, kojarzonym z Deltą, jest mukormykoza, infekcja potocznie nazywana czarnym grzybem. Początkowe objawy to krwawienie z nosa, obrzęk i ból oczu, opadanie powiek oraz zaburzenia widzenia, które grożą utratą wzroku. Wokół nosa mogą pojawić się czarne plamy (stąd nazwa). Lekarze twierdzą, że większość ich pacjentów spóźnia się i zgłasza w momencie, gdy już tracą wzrok, a oni są wówczas zmuszeni do chirurgicznego usunięcia oka pacjenta, aby infekcja nie dotarła do mózgu. Początkowo mówiono, że mukormykoza to powikłanie niezwykle rzadki. Obecnie wiadomo, że są już tysiące przypadków, zarówno wśród chorych na covid, jak i ozdrowieńców. Infekcja dotarła też do Europy.
Według analizy Reutersa minął ponad rok, zanim liczba ofiar śmiertelnych Covid-19 osiągnęła dwa miliony. Natomiast kolejne dwa miliony zgonów zostały zarejestrowane w ciągu zaledwie 166 dni. Czy to wina Delty? Zdania są podzielone. Specjaliści z Uniwersytetu Oksfordzkiego oceniają, że Delta rozprzestrzenia się dwa razy szybciej niż pierwotny przybysz z Chin. Śmiertelność też wyższa? Tego jeszcze żadne badania nie rozstrzygają ostatecznie, ale zakłada się, że może być wyższa o ok. 20 proc.
Tradycyjnie, na koniec, coś optymistycznego? Przebieg pandemii w Polsce nie musi być taki sam, jak w Indiach, choćby ze względu na lepsze możliwości diagnostyki i leczenia, a także dostępu do szczepień. Tylko trzeba się szczepić i zachowywać zdrowy rozsądek.