Artykuł ukazał się po raz pierwszy w 2020 roku, w ramach cyklu: "Pogromcy chorób". Ku pokrzepieniu serc i nauce. Człowiek bywa bezradny wobec natury, ale dzięki odwadze i determinacji może więcej, niż zazwyczaj sądzimy, a czasem po prostu ma szczęście lub pomaga mu przypadek.
Zgodnie z definicją - choroba zakaźna (infekcyjna) to każda choroba ludzi, zwierząt lub roślin, wywoływana przez biologiczne czynniki chorobotwórcze: bakterie, priony, wirusy, grzyby oraz przez biologicznie czynne substancje przez nie wytwarzane.(1) Choroba wrzodowa niewątpliwie spełnia te kryteria, bo w 90 proc. przypadków jest powodowana przez bakterię Helicobacter pylori.(2)
Jak można zakazić się tą bakterią, a w przyszłości doczekać się wrzodów czy nowotworu? Do zakażenia zwykle dochodzi drogą pokarmową, czyli w wyniku używania niedomytych naczyń, wspólnych sztućców, pijąc z tej samej butelki. Nie wyklucza się zakażeń podczas pocałunku, a także przenoszenia bakterii na brudnych rękach.
Środowisko lekarskie na początku XX wieku uznało jednak, że wrzody to skutek nadkwasoty (nadmiernej produkcji kwasu żołądkowego) i trudno było przez dziesięciolecia wygrać z tym poglądem.(3) Nawet coraz twardsze dowody na związek między bytnością bakterii w żołądku a poważnymi problemami zdrowotnymi, lekceważono w obronie wątpliwej hipotezy, której nie potwierdzały ani badania kliniczne, ani praktyka lekarska.
Tegoroczni laureaci Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny dokonali niezwykłego i nieoczekiwanego odkrycia (...). Barry Marshall i Robin Warren, z wytrwałością i otwartym umysłem, rzucili wyzwanie dominującym dogmatom. Stosując ogólnie dostępne technologie udowodnili, że zapalenie żołądka, a także owrzodzenie żołądka lub dwunastnicy (choroba wrzodowa), jest wynikiem zakażenia wywołanego przez bakterię Helicobacter pylori.
Tak w 2005 roku Komitet Noblowski uzasadniał przyznanie medycznego Nobla dwóm Australijczykom.(4) Nagroda nie wzbudziła kontrowersji w środowiskach naukowych i wyjątkowo była także dość zrozumiałą dla osób, które na co dzień medycyną się nie zajmują. Do czasu odkrycia Marshalla i Warrena z 1982 roku (a w praktyce niemal do końca XX wieku), miliony wrzodowców na świecie były leczone jedynie mleczkiem zobojętniającym kwas w żołądku, a chorym w ciężkim stanie pozostawały poważne zabiegi chirurgiczne.
Pacjentom generalnie proponowano relaksację na stres, ewentualnie dietę lekkostrawną. Skutek? U większości chorych wrzody były źródłem cierpienia przez wiele lat. Powodowały nie tylko ostry ból brzucha, wymioty czy brak apetytu. Nawet jeśli czasowo stan chorych się poprawiał, wrzody wracały, pękały, niejednokrotnie nawet prowadząc do śmierci (np. w wyniku krwotoku po pęknięciu wrzodu). Osoby zakażone bakterią Helicobakter pylori umierały także na raka żołądka, bo przewlekły stan zapalny tego narządu może sprzyjać powstawaniu zmian nowotworowych.
Helicobacter pylori i jej rola w powstawaniu choroby wrzodowej oraz nowotworów i perforacji żołądka The Nobel Committee for Physiology or Medicine, tłumaczenie gazeta.pl
Dziś wiadomo, że stres rzeczywiście żołądkowi szkodzi. Niekorzystny jest też nadmiar kwasu (który można sprowokować niewłaściwą dietą), niektóre leki czy palenie papierosów. Zazwyczaj wrzody żołądka można jednak trwale pokonać, przyjmując antybiotyki. To pałeczka Helicobakter pylori, która nęka człowieka od niemal 60 tysięcy lat(5), ma unikalną zdolność niszczenia warstwy ochronnej żołądka. Kiedy ta jest już uszkodzona, inne czynniki mogą dodatkowo nasilać problemy.
Dlaczego ludzkość tak długo czekała na skuteczne leczenie wrzodów? Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie.
O wrzodach żołądka pisał już Hipokrates, a w 1586 roku zostały starannie scharakteryzowane na podstawie profesjonalnej autopsji Marcellusa Donaty z Mantui (Włochy).(6) Na początku XIX wieku francuski lekarz François-Joseph-Victor Broussais odkrył, że ostre zapalenie żołądka może przejść w fazę przewlekłą. Wkrótce jego rodacy zaobserwowali związek między zapaleniem żołądka i chorobą nowotworową.
Po raz pierwszy prawdziwa nadzieja na odwrócenie losu chorych pojawiła się w 1868 roku. Wówczas niemiecki lekarz i uczony Adolf Kussmaul, który przeszedł do historii z powodu badań nad śpiączką cukrzycową i w związku z przeprowadzeniem gastroskopii, zasugerował, że chorobę wrzodową można leczyć związkami bizmutu. To o tyle ciekawe, że mają one działanie przeciwbakteryjne i nawet dziś bywają wykorzystywane w leczeniu wspomagającym.(7) Niestety, wówczas mechanizm pozytywnego efektu terapii nie był jasny świat lekarski nie podążył tym tropem.
Wprawdzie zaledwie siedem lat później niemiecki bakteriolog Georg Bottcher wraz ze swoim francuskim współpracownikiem Michel’em Letulle jako pierwsi zaobserwowali obecność spiralnych bakterii w śluzówce żołądka ssaków, łącząc ich obecność z występowaniem choroby wrzodowej, ale ich odkrycie w zasadzie przeszło bez echa. Podobnie jak kolejne obserwacje uczonych z różnych krajów, w tym polskiego badacza Walerego Jaworskiego.(8) Podobno nie pomogło nawet przeprowadzanie doświadczeń, w których bakteriami zarażano zwierzęta, doprowadzając do rozwinięcia się choroby wrzodowej.
Na początku XX wieku pojawia się teoria o nadmiarze kwasu i błyskawicznie zyskuje uznanie. Gdy zostaje wzmocniona łatwym do zapamiętania hasłem: "Nie ma wrzodu bez kwasu", autorstwa lekarza chorwackiego pochodzenia, Carla Schwartza(9), niewielu już próbuje z nią dyskutować. Niemal do czasu późniejszych noblistów.
Marna to pociecha dla pacjentów, ale jest parę faktów, które usprawiedliwiają lekarzy z XX wieku i ich opór przed uznaniem choroby wrzodowej jako choroby zakaźnej.
Trudno powiedzieć, jak długo jeszcze wrzodowcy nie dostawaliby antybiotyków i nie mieli szans na skuteczne leczenie chorób powodowanych przez Helicobacter pylori, gdyby nie badania Robina Warrena. Początkowo ten urodzony w 1937 roku patolog z Royal Perth Hospital ( Australia) prowadził je sam. Zaobserwował, że bakterie kolonizujące żołądek niemal zawsze są zauważalne tam, gdzie jest też ognisko zapalne.
Badaniami uczonego zainteresował się młody (ur. 1951) lekarz Barry Marshall, w trakcie specjalizacji z gastroenterologii. Nie godził się z diagnozą, którą postawiono pewnej młodej kobiecie w zatrudniającym go szpitalu. Pacjentka skarżyła się na silne bóle brzucha, ale badania laboratoryjne nie wskazywały na żadną poważną chorobę układu pokarmowego. Skierowano ją więc na leczenie psychiatryczne. Okazało się, że w jej żołądku są bakterie badane przez Warrena.
Marshall i Warren przeprowadzili 100 biopsji (w tym podobno też własnych żołądków, po wcześniejszym spożyciu zawiesiny z bakteriami (11)), a z pobranych próbek udało się wyhodować nieznany gatunek bakterii, nazwany później Helicobacter pylori. Zaobserwowali, że bakteria występuje u prawie wszystkich pacjentów z zapaleniem żołądka, wrzodem dwunastnicy lub wrzodem żołądka. Nie mieli problemu, by z tych faktów wyciągnąć wnioski. By jednak przekonać świat o zakaźnym charakterze bakterii, potrzeba było konsekwencji, odwagi i uporu. Publikacja pracy z wynikami badań w 1982 roku nie przyniosła kończącemu staż Marshallowi nawet przedłużenia umowy o pracę. Kontynuacja badań z Royal Perth Hospital była możliwa w znacznie mniejszej, ale otwartej na odważne pomysły, placówce Fremantle. Kierownictwo zdecydowało się też wysłać młodego lekarza w świat, na kongresy w Europie. Tam dopiero poważniej zainteresowano się jego badaniami.
Ta historia niewątpliwie przypomina, że większość nie musi mieć zawsze racji, wciąż możliwe są wielkie odkrycia bez użycia nadzwyczajnych narzędzi czy wykorzystania ogromnych zespołów badawczych. I że "wątpić" nie jest równoznaczne z "błądzić".
Przypisy: