Więcej tematów onkologicznych na Gazeta.pl
Od niemal 20 lat nowoczesna onkologia na świecie korzysta z osiągnięć radiologii interwencyjnej, w tym metody:
W Polsce te metody leczenia, niejednokrotnie rozwiązujące problem nowotworu radykalnie, wciąż są powszechnie niedostępne. Ich skuteczność w przypadku wielu zmian nowotworowych jest identyczna, a czasem nawet większa, niż w przypadku klasycznej chirurgii. Często metody te są jedyną opcją radykalnego leczenia, gdy operacja chirurgiczna nie jest możliwa do wykonania. Rana po takim zabiegu jest śladowa (jak ukłucie komara). Pobyt w szpitalu krótszy. Koszty zabiegu w porównaniu z wieloma innymi metodami leczenia onkologicznego są wręcz niskie. A jednak nie ma klimatu, realnego planu, konkretów.
Jak przypomina Polskie Lekarskie Towarzystwo Radiologiczne, każdy z 200 najlepszych ośrodków onkologicznych na świecie stosuje terapie radiologii interwencyjnej w pełnym zakresie. Takich usług nie świadczy żadna placówka w Polsce.
Według ministerialnych planów sytuacja ma się wyraźnie poprawić, ale dopiero po 2026 roku. Od przyszłego roku ma się rozpocząć analiza procedur, potem może pierwsze zakupy. Jakieś konkrety? Za kilka lat.
Obszerne wyjaśnienia ministerstwa w tym zakresie nie przekonują specjalistów. Opieszałość we wdrażaniu nowoczesnych technologii radiologicznych ma być uzasadniona Narodową Strategią Onkologiczną, w której rozwój radiologii interwencyjnej jest przewidziany za kilka lat. Zapisy te dotyczą jednak inwestycji w sprzęt i standardów organizacyjnych. Tymczasem konieczne jest włączenie tych zabiegów do koszyka świadczeń gwarantowanych.
W ramach Narodowej Strategii Onkologicznej Narodowy Instytut Onkologii tworzy polskie wersje międzynarodowych wytycznych onkologicznych, głównie w oparciu o wzorce amerykańskie. Trudno powiedzieć, w jakim celu, skoro w przypadku wielu nowotworów nie można spełnić tych standardów bez dostępu do radiologii interwencyjnej. Tej tymczasem w założeniach nie przewidziano.
- Rola radiologii w nowoczesnej onkologii jest nie do przecenienia, już od etapu diagnozowania pacjentów - podkreśla dr Leszek Kraj, onkolog z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. - Bez prawidłowego rozpoznania nie mamy szans na skuteczne leczenie, a pomagają nam w tym niejednokrotnie radiolodzy. To dzięki nim możemy pobrać materiał do badań metodami najmniej inwazyjnymi dla pacjenta - bez dużych nacięć, operacji. Biopsja gruboigłowa pod kontrolą tomografii komputerowej czy rezonansu pozwala na precyzyjne określenie nie tylko rodzaju nowotworu, ale również jego typu. Równie ważna jest rola terapeutyczna radiologii. Tzw. zabiegi ablacyjne czy przeznaczyniowe są na świecie standardem. To wszystko bardzo dynamicznie się rozwija, a specjaliści uzupełniają się w codziennej pracy. Są takie zmiany nowotworowe, choćby w wątrobie, których nie można wyciąć, ale precyzyjnie zniszczyć - już tak.
Aktualnie radiolodzy czekają na decyzję Ministerstwa Zdrowia w sprawie takich procedur, jak:
Wszystkie są z powodzeniem stosowane na świecie. Mają dowiedzioną skuteczność. Pozwalają oszczędzać czas i pieniądze. Polscy specjaliści dowiedli, że potrafią je z powodzeniem stosować podczas pojedynczych zabiegów nierefundowanych. Decyzji oraz generalnie klimatu dla zmian i wdrożenia procedur jednak nie ma. Zdaniem starszych lekarzy przypomina to nieco opór, jaki kiedyś towarzyszył wdrażaniu metod laparoskopowych. Dziś nie do uwierzenia, ale przed laty nie ufali im pacjenci oraz część lekarzy. W przypadku radiologii nie ma podstaw do tej nieufności. Takich zabiegów wykonano tysiące na świecie, a literatura potwierdzająca ich skuteczność jest powszechnie dostępna.
- 29 miesięcy temu, w listopadzie 2019 roku, Krajowa Rada ds. Onkologii podjęła uchwałę dotyczącą zwiększenia finansowania radiologii interwencyjnej u pacjentów onkologicznych i wpisania do koszyka nowych procedur. Ówczesny wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski uprzedzał wtedy, że "nie stanie się to pewnie dziś ani jutro". Nie sądziliśmy, że oznacza to w praktyce "nie stanie się nigdy" - mówi rozgoryczony dr Grzegorz Rosiak, radiolog interwencyjny z Warszawskiego Uniwersytetu Warszawskiego, który przeprowadził wraz z zespołem pierwszą w Polsce termoablację guza płuc i przezskórną krioablację guza nerki.
W lutym ubiegłego roku, podczas spotkania w MZ i NFZ, specjalistom obiecywano, że przyszedł czas na dobre zmiany i jest zielone światło dla radiologii interwencyjnej. Wnioski dotyczące wprowadzenia nowych procedur krioablacji zostały złożone dziewięć miesięcy temu, a termoablacji - pół roku temu. Decyzji wciąż brak. Przez ten czas kilka tysięcy osób nie miało dostępu do terapii, która mogła nie tylko wydłużyć im życie o kilkadziesiąt miesięcy, ale w wielu wypadkach całkowicie wyleczyć z nowotworu
Tych opóźnień nie da się zrzucić na pandemię. Brak łóżek? Byłoby ich więcej, gdyby wdrożono nowoczesne technologie, skracające czas hospitalizacji z kilkunastu dni do 1-2 dni. Wielu pacjentów po kilku dniach wraca nawet do pracy.
Wyobraźmy sobie, że mamy lek, którego jedna ampułka kosztuje ok. 35 tys. zł. Za pomocą jednej ampułki możemy wyleczyć pacjenta z raka nerki. Nigdy nie będzie musiał brać innych leków na swój nowotwór, bo rak zniknie. Skuteczność tego leku wynosi 90 proc., odsetek powikłań ok 2 proc., śmiertelność - praktycznie żadna. Taki lek jest stosowany od 15-20 lat we wszystkich cywilizowanych krajach świata.
W Polsce nie, ponieważ tak naprawdę to nie lek, tylko małoinwazyjny zabieg krioablacji. Gdybyśmy mówili o leku, to zapewne byłby refundowany od wielu lat. W Polsce wolimy poczekać, aż pacjent dostanie przerzutów i wtedy spokojnie wydamy na niego np. 100 tys zł, bez szans na całkowite wyleczenie.
Dostęp do nowoczesnych leków onkologicznych nie jest w Polsce łatwy, ale jest możliwy. Jeśli prężna organizacja pacjencka zainteresuje tematem media i opinię społeczną, zwykle udaje się w końcu wywalczyć refundację.
Uświadamianie pacjentowi potrzeby skorzystania z nowego rozwiązania w przypadku terapii lekowych nie jest trudne. Przekonanie o zaletach gorącej igły czy innego narzędzia w ręku radiologa to wyzwanie. Tym trudniejsze, że niejednokrotnie pacjent o takiej możliwości nawet nie usłyszy, nie przeczyta, a jego lekarz niejednokrotnie także woli stosować tradycyjne metody, choćby chemioterapię. Nie ma oczekiwania, nacisków, nie ma leczenia. Tymczasem radiologia interwencyjna nikomu pracy nie zabierze. Przybywa chorych, brakuje lekarzy, kolejki się wydłużają. Umierają pacjenci, którym można było pomóc.
W przypadku doboru metody leczenia, kluczowe powinno być dobro pacjenta. Są sytuacje, gdy optymalnym rozwiązaniem jest klasyczny nóż, kiedy indziej leczenie radiologiczne, a w innych wypadkach farmakoterapia. Bywa i tak, że na różnych etapach choroby każde z rozwiązań może być optymalne. Niby oczywiste, a jednak nie chce się przyjąć.
Świadczenia radiologii interwencyjnej pozwalają na skuteczniejsze i bardziej efektywne kosztowo leczenie pacjentów onkologicznych. Niestety, w Polsce radiologia interwencyjna jest najbardziej zaniedbaną dziedziną ze wszystkich terapii onkologicznych. Część zabiegów jest skrajnie niedofinansowanych, ale większości w ogóle nie ma w koszyku świadczeń gwarantowanych.
Przykładem niech będzie leczenie częstych w Polsce nowotworów płuca i jelita grubego.
Według wytycznych NCCN (National Comprehensive Cancer Network), organizacji zrzeszającej 31 wiodących ośrodków onkologicznych w Stanach Zjednoczonych, pacjenci z niewielką liczbą małych przerzutów raka jelita grubego do płuc powinni być leczeni za pomocą ablacji, jeśli operacja nie jest możliwa. Gdy ablacja również nie jest możliwa, wtedy można rozważyć radioterapię. Podobne zalecenia ma The Society of Thoracic Surgeons. Polscy pacjenci mają dostęp jedynie do operacji lub radioterapii, a ablacja guzów płuc nie jest refundowana. W całym ubiegłym roku w Polsce wykonano trzy termoablacje guzów płuc.We Francji i w Wielkiej Brytanii po 400 zabiegów. Koszt termoablacji to ok. 17,5 tysiąca złotych. Koszt krioablacji - prawie 40 tysięcy (dotyczy mniejszej liczby pacjentów, z guzami w trudnych lokalizacjach, niedostępnych dla termoablacji).
Średnie przeżycie po termoablacji przerzutów w płucach to 62 miesiące, po stosowanej w Polsce radioterapii - 28 miesięcy.
5-letnie przeżycie po ablacji wynosi 46-51 proc. (podobnie jak po operacji chirurgicznej). Po radioterapii - 30-43 proc. Radioterapia wcale nie jest tania - koszt to co najmniej kilkanaście tysięcy złotych.
Powikłania terapii ablacyjnych to kilka procent, a śmiertelność jest liczona w promilach. Praktycznie nie ma powikłań odległych po ablacji (w przeciwieństwie do leczenia systemowego czy radioterapii). Pacjent typowo spędza w szpitalu nie kilka tygodni, a 2 dni, a za kolejne 2-3 dni może wracać do pracy.
W przeciwieństwie do resekcji i radioterapii, termoablacja nie pogarsza funkcji płuc. Można ją stosować wielokrotnie, np. jeśli za rok lub dwa pojawią się nowe przerzuty. W ten sposób często można utrzymywać pacjenta w remisji przez wiele lat niższym kosztem niż chemioterapia czy immunoterapia i znacznie wydłużając życie.
Leczenie pacjentów z przerzutami raka jelita grubego z programów lekowych generuje wysokie koszty. Pojedynczy program może kosztować nawet kilkadziesiąt milionów złotych, a niektóre z tych leków przedłużają życie tylko o kilka tygodni.
Zapewnienie dostępności ablacji guzów płuc (np. przerzutów raka jelita grubego) pozwoli na znaczne wydłużenie życia grupie pacjentów, którzy kwalifikują się do tego leczenia. U tych pacjentów koszty leczenia systemowego będą wyraźnie niższe niż obecnie. Pacjenci leczeni ablacją nie muszą choćby dostawać chemioterapii przez 12 -20 miesięcy. Oznacza to mniej objawów niepożądanych, poprawę jakości życia chorych, dłuższą obecność na rynku pracy, a także ograniczenie kosztów dla płatnika.
Niestety, argumenty ekonomiczne także nie przemawiają do decydentów. Zwłaszcza długofalowe liczenie kosztów jest u nas niejednokrotnie pomijane w dyskusji o opiece zdrowotnej. Pacjentom pozostaje nie chorować lub edukować się z zakresu medycyny i świadomie walczyć o dostęp do tego, co dla Szweda, Brytyjczyka czy Czecha jest po prostu standardem.