Chyba nikt nie spodziewał się takiej kariery farmaceutyku, który pierwotnie miał pomagać w walce z nadciśnieniem, potem z otyłością. Czy ta popularność ma rzeczywiście medyczne uzasadnienie? Czy Prozac to właściwie samo dobro, jak twierdzą jego odkrywcy, czy może niemal samo zło, jak podnoszą naukowcy - sceptycy?
Miliony ludzi i opiekujący się nimi lekarze twierdzą, że Prozac odmienił życie chorych na depresję. Na lepsze. Pomógł w walce z codziennymi przeciwnościami losu, pozwolił poprawić relacje z otoczeniem, a nawet odnosić sukcesy w pracy i życiu osobistym. Prawdziwa "pigułka szczęścia".
Przekonaniami tymi nie zachwiały doniesienia, głównie z pierwszej dekady XXI wieku, z których miało wynikać, że Prozac i inne przeciwdepresyjne leki trzeciej generacji nie dość, że nie działają, to wręcz mogą szkodzić. Pacjenci wiedzą swoje, a na badania negujące pozytywny wpływ Prozacu odpowiedzią są oczywiście inne badania o przeciwstawnych wnioskach oraz doświadczenia chorych.
O minimalnym wpływie, a może wręcz - żadnym, Prozacu i innych leków SSRI, na jakość życia przekonany jest chociażby prof. Irving Kirsch z departamentu psychologii Uniwersytetu w Hull (Wielka Brytania) oraz jego współpracownicy, naukowcy ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Opierając się na wynikach wieloletnich badań stwierdzili na łamach "The Guardian", że fluoksetyna, ale i paroksetyna (Seroxat), wenlafaksyna (np. Velafax), nefazodon, nie mają większego wpływu na samopoczucie niż placebo. Wyjątkiem wydawali się pacjenci z "prawdziwą", ciężką postacią depresji, ale i nawet w tej grupie równie skuteczne były pastylki z cukru.
W oparciu o takie dane prof. Kirsch sugerował wręcz konieczność zmiany zasad licencjonowania antydepresantów i stosowania SSRI alternatywnie, a nie w pierwszej kolejności.
Nie może dziwić, że świat przyjął obojętnie te rewelacje i zalecenia, skoro nie przejął się szczególnie i doniesieniami o przerażających skutkach stosowania antydepresantów, w tym o ich doprowadzaniu chorych do samobójstw.
Najgłośniejsza była sprawa 47-letniego drukarza Josepha Wesbeckera z Louisville w stanie Kentucky, który krótko po rozpoczęciu terapii Prozacem postrzelił ponad 20 osób, w tym osiem śmiertelnie, a następnie zabił siebie.
Koncern Eli Lilly, który zarobił miliardy dolarów na Prozacu, zapewnił, że fluoksetyna to jedna z najlepiej przebadanych substancji na świecie. Bezpieczna i pomocna przy poprawie stanu psychicznego milionów ludzi.
Wiadomo, że sama depresja może prowadzić do samobójstwa, zatem obwinianie jej za pojedyncze przypadki musiało spotkać się z oporem producentów, a także środowiska medycznego. Trudno ustalić, ilu dramatom Prozac zapobiegł, ale według psychiatrów naprawdę wielu.
"Leki przeciwdepresyjne obu generacji ocaliły znacznie więcej ludzi przed śmiercią, niż zabiły i za to trzeba im raczej oddać pokłon, niż obciążać winą za przypadki samobójstw wśród pacjentów" - ocenił wówczas dla PAP psychiatra dr Dariusz Wasilewski, przewodniczący zespołu ds. walki z depresją przy ministrze zdrowia.
Selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny, SSRI (ang. Selective Serotonin Reuptake Inhibitor) to niejednorodna pod względem chemicznym grupa leków antydepresyjnych. Ich działanie polega na hamowaniu zwrotnego wychwytu neuroprzekaźnika serotoniny, zwanej "hormonem szczęścia" (czytaj więcej o serotoninie ) , a zwrotny wychwyt to po prostu ponowne wchłonięcie tej substancji.
Wskazaniem do stosowania Prozacu i innych, nowszych leków o podobnym działaniu, są przede wszystkim stany depresyjne i stany lękowe. Bywają też wykorzystywane w leczeniu: choroby alkoholowej, problemów związanych z niską samooceną, chorobliwą nieśmiałością, a nawet bulimii.
Leki należące do SSRI przepisuje wyłącznie lekarz, są dostępne na receptę. To on również ustala dawkowanie i czas terapii. Nie działa natychmiast. Zwykle pierwsze wyraźne efekty terapii pacjent obserwuje nie wcześniej, niż po 14-21 dniach.
Osoby, które nigdy nie stosowały leków przeciwdepresyjnych, a coś niecoś o Prozacu słyszały wyobrażają sobie, że powoduje on swoiste "odurzenie", "oszołomienie", albo, przeciwnie pomaga zestresowanym "zwolnić obroty". Jednym słowem ma powodować nienaturalne samopoczucie i zachowanie, czasem uniemożliwiające podejmowanie zwykłych czynności, takich jak prowadzenie samochodu, czy odbycie stosunku seksualnego.
W rzeczywistości skutkiem przyjmowania preparatów SSRI jest stan określany jako hipertymia. U niektórych osób występuje on naturalnie, bez żadnego "dopingu". Hipertymia wiąże się ze zdolnością szybszego, sprawniejszego myślenia, entuzjastycznym podejściem do życia i wiarą w siebie. Osoby, które przed leczeniem niejednokrotnie były w stanie przewlekłej apatii, stają się energiczne, pewne siebie i stanowcze. Nie koncentrują myśli na sprawach przegranych.
Początkowo, u niektórych chorych, występują działania niepożądane: najczęściej bóle głowy, nudności, uczucie osłabienia. Zazwyczaj z czasem mijają. Jeśli nie, można zmienić preparat. O wszelkich nieprawidłowościach podczas leczenia trzeba poinformować lekarza prowadzącego (zwykle psychiatrę), gdyż tylko on może zdecydować o odstawieniu leków.
Leki przeciwdepresyjne trzeciej generacji nie uzależniają (chociaż bywa, że nastrój drastycznie się pogarsza przy próbie odstawienia, zwłaszcza, gdy następuje ono zbyt szybko), ułatwiają życie, nie ma dowodów, by szkodziły... Dlaczego nie zostać na nich do końca życia?
Od czasu do czasu pojawiają się głosy, że powstała swoista moda na SSRI i coraz częściej sięgają po niego nie tylko osoby chore, a także jest on stosowany niezgodnie z przeznaczeniem (np. jaku doping przez sportowców, środek odchudzający, głównie przez kobiety). Psychologowie przestrzegają, że coraz więcej osób z pomocą środków prozacopodobnych, miast mierzyć się z rzeczywistością, "idzie na łatwiznę" i za kilkadziesiąt złotych miesięcznie (do kilkuset: rozpiętość cen poszczególnych leków jest spora) chce przeżyć życie lekko, łatwo i przyjemnie.
Z takim poglądem, opierając się przede wszystkim na obserwacji własnych pacjentów, nie zgadza się lek. Piotr Brykalski, psychiatra i seksuolog.
"W mojej praktyce nie zdarzyło się jeszcze, by pacjent, który zgłasza się do psychiatry, robił to bez wyraźnej przyczyny i chciał stosować leki, których nie potrzebuje. Wręcz przeciwnie. Decyzja o wizycie u specjalisty zazwyczaj podejmowana jest przez wiele miesięcy. Wiąże się przecież ze wstydem i stresem. Jest traktowana jako swoista życiowa porażka. Oczywiście, niesłusznie, ale to utrwalonymi poglądami trudno walczyć." Doktor Brykalski zapewnia, że znakomita większość chorych prędzej czy później chce odstawić lek i radzić sobie już bez niego.
Rzeczywiście, wraz z pojawieniem się na rynku leków z grupy SSRI, przybyło pacjentów leczonych farmakologicznie z powodu zaburzeń depresyjnych. Przyczyną jednak jest nie tyle "moda na leczenie", a znacznie większe bezpieczeństwo stosowania tych leków, w stosunku do znanych wcześniej środków psychotropowych.
Kiedyś lekarz był zmuszony wybierać "mniejsze zło" i dopóki uważał, że pacjentowi w większym stopniu mogą zaszkodzić same farmaceutyki (prowadząc niejednokrotnie do uzależnienia, wywołując poważne skutki uboczne, psychozy, etc.), niż zaburzenia nastroju, rezygnował z terapii.
Nie każda depresja musi systematycznie nasilać się i prowadzić do najpoważniejszych konsekwencji, w tym utraty życia. Bywa i tak, że po wielu miesiącach pacjent może się z niej samodzielnie "wygrzebać". Pytanie tylko, po co się tak męczyć? I czy naprawdę warto?
Doktor Brykalski przyznaje, że czasem można odnieść wrażenie, że świat oszalał, skoro azjatyckie kilkulatki dostają leki przeciwdepresyjne, by nie odpaść na starcie w wyścigu szczurów. Doszło do swoistego paradoksu: leki przeciwdepresyjne pomagają tym, którzy nie mogli nadążyć za światem, a zarazem pozwalają temu światu pędzić coraz szybciej. I chyba niewiele można w tej materii zmienić.
Zarazem pacjenci chcą uwolnić się od Prozacu i reszty, bo ma on i swoją ciemną stronę. Owszem, pomoże zebrać siły po stracie bliskiej osoby czy utracie pracy. Pozwoli nie cierpieć, ale zarazem pozbawi zdolności do przeżywania ekstremalnie pozytywnych emocji.
"Człowiek nie pragnie wcale bez przerwy czuć się umiarkowanie dobrze. kwintesencją życia jest sinusoida, te pojawiające się naprzemiennie doły i góry. Cóż to za pigułka szczęścia, skoro częściowo odbiera nam zdolność do empatii i prawdziwej, głębokiej radości?".
Przyjęło się dość powszechnie przekonanie, że inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny obniżają libido. Taką informację można nawet znaleźć w ulotkach dołączony do niektórych leków. Doktor Brykalski przekonuje, że to za duże uproszczenie.
"Spadek libido to przede wszystkim skutek depresji. Nic dziwnego, że dotyka osób leczonych preparatami SSRI. Zazwyczaj, podczas ich stosowania, wraca ochota na seks, ale kobiety mają problem z osiąganiem orgazmu. Nie martwiłbym się tym szczególnie, gdyż jeśli ona już chce i ma z kim, to zazwyczaj jej depresja mija i można po prostu odstawić leki. Nieco inna sytuacja jest w przypadku mężczyzn: u nich takie leki czasem opóźniają wytrysk. A to zazwyczaj partnerom nie przeszkadza."