- Gdy partnerzy się nie zgadzają, w którymś z nich może pojawić się pokusa, aby zwrócić się o poparcie do osoby trzeciej: dziecka, członka rodziny czy przyjaciela - zauważa Ester Boykin, psychoterapeutka zajmująca się terapią par i rodzin w serwisie "mindbodygreen.com". Oczekujesz, że trzecia osoba opowie się po twojej stronie, a może za ciebie powie partnerowi, co myślisz i rozwiąże wasz problem bez twojego udziału? Jeśli tak, to nie wróży najlepiej.
- Triangulacja, czyli włączenie osób trzecich do rozwiązywania problemu w parze to taktyka, która bardzo osłabia związek. Jej stosowanie świadczy o tym, że jest on bardzo niestabilny - podkreśla Bronisław Hońca, psychoterapeuta z "Przychodni Terapeutycznej" . To tak, jakby próbować stać na trzech nogach, w tym jednej doczepionej. - Z drugiej strony, trójkąt utrzymuje ten związek. Jeżeli trzecia osoba wyszłaby z niego, możliwe, że musiałby się rozpaść - zauważa. Parze trudno się utrzymać, nie szukając podparcia poza związkiem.
- Najczęściej do konfliktu dorosłych w ten sposób jest włączane dziecko. Jedno z rodziców lub oboje dążą do tego, aby stworzyć z dzieckiem koalicję przeciwko drugiemu. Największe koszty psychologiczne ponosi w tej sytuacji osoba włączana, czyli dziecko. - Triangulacja uniemożliwia zbudowanie bliskości pomiędzy dwojgiem. Unikanie rozwiązywania konfliktu we dwójkę jest unikaniem intymności - zaznacza psychoterapeutka z "Przychodni Terapeutycznej" Anna Bal. Co sprawia, że dwójka dorosłych osób decyduje się na takie rozwiązanie?
- W sytuacji trójkąta lęk przed prawdziwym kontaktem z partnerem jest ogromny. Osoba nie konfrontuje się ze swoim problemem, nie rozwiązuje go, przenosi na inne osoby - tłumaczy Anna Bal.
- Aby zbudować głęboką, znaczącą relacje, trzeba nauczyć się, jak przetrwać burzę jako zespół. Niezbędna do tego jest uczciwa komunikacja, ustalenie jasnych granic, ale też gotowość do dopuszczenia partnera do wrażliwej, podatnej na zranienie części siebie - mówi terapeutka.
- Triangulacja to pewna forma zrzucania odpowiedzialności za swoje wybory i związek na osoby trzecie. Zaczynamy się rozglądać za kimś, kto by nas odbarczył z odpowiedzialności za problemy w związku. Za kimś, kto by nas uratował. Postępujemy według instrukcji trójkąta dramatycznego. Czyli?
- Jest para. Pojawia się trzecia osoba, która ma uratować jednego z partnerów przed drugim, tworzy z nim "sojusz". Wtedy te dwie osoby prześladują tego partnera, który jest nazywany "zarzewiem konfliktu". To dynamika ratowania, bycia ofiarą i prześladowania - mówi Bronisław Hońca.
Dopóki trójka jest uwięziona w rolach "oprawca - ofiara - wybawca" żadne z nich nie znajdzie rozwiązania. Mogą się płynnie zamieniać rolami. Nikt nie jest jednak w tym układzie tym, kim myśli, że jest. Ofiara nie jest ubezwłasnowolnioną istotą - też może wziąć spraw w swoje ręce. Oprawca nie jest katem odpowiedzialnym za całe zło - aby kogoś skrzywdzić, druga strona musi mu na to pozwolić. Wybawca nie jest ratownikiem, nie może przynieść ocalenia. Nawet jeśli wydaje mu się inaczej.
Związek to para: dwie osoby. Nie więcej. Między tymi dwoma stronami, nie trzema czy czterema powinien toczyć się ich spór. Banalna, chociaż czasem zapomniana prawda jest taka, że żadna inna osoba nie należy do związku, więc nie ma mocy poprawienia relacji dwojga.
Rodzina i przyjaciele mogą stanowić wspaniały system wsparcia dla partnerów będących w związku. Jednak jako ktoś z boku, a nie aktywnie uczestniczący w związku. Mogą wysłuchać, doradzić, dodać otuchy, nie pośredniczyć. Niedorosłym dzieciom zaś z natury rzeczy należy się opieka i wsparcie dorosłych, nie czynienie z nich "koła ratunkowego" dla rodzica. Co jeśli dziecko staje się jednak kołem ratunkowym?
Do terapeutów często trafiają rodzice, którzy już od progu zaznaczają, że to nie oni mają problem, a ich dziecko. Przychodzą, bo nie radzą sobie z "trudnym" potomstwem. "Mam problem z moim dzieckiem" - to jednak zdanie, które może wskazywać, że w całym systemie rodzinnym dzieje się coś niepokojącego, a dziecko staje się niejako tego widocznym "objawem". Tym objawem mogą być problemy wychowawcze, agresja, zaburzenia odżywiania, uciekanie w gry komputerowe, nałogi czy choroby u dziecka. Tym sposobem dziecko robi wszystko, by ocalić system przed zniszczeniem, w myśl zasady "Jak będę chory, będą razem. Dopóki skupiają się na mnie, mają wspólny cel, coś ich łączy, nie rozstaną się".
Trójkąt nie musi się skończyć wraz z dorośnięciem, a nawet wyprowadzką dziecka. Nawet gdy wyprowadzka jest do innego miasta. Dorosłe dziecko może usłyszeć w słuchawce np.: "Przyjedź, znów nie mogę się dogadać z twoją matką. W końcu z nerwów coś jej zrobię" albo "Ojciec tak mnie wyprowadza z równowagi, że mi ciśnienie rośnie. Słyszałam, że jutro zamiast przyjść do nas na obiad, idziesz z mężem do kina. No tak, już się dla ciebie nie liczę". Na nic tłumaczenia, że mąż ma żal, że jego żona zamiast pobyć trochę z nim, wciąż jeździ do dorosłych rodziców. System może mieć tendencję do odciągania "trzeciego" od jego dorosłego życia, a nawet dążenia do jego zniszczenia. Wszystko po to, by mieć go wyłącznie na swoje potrzeby.
Dzieci wciągnięte do trójkąt, przez lata oswajają się z rolą "wybawcy" i wykształcają nadmierne poczucie odpowiedzialności. Są przyzwyczajone nosić bagaż za swoich rodziców. Często trudno im się od niego uwolnić. W dzieciństwie nie mieli wyboru, później robią to z różnych powodów: przyzwyczajenia, poczucia winy, poczucia bycia pomocnym, docenionym, niezastąpionym, wszechmocnym. Słowem: w dzieciństwie z jakiś względów byli nadużywani, później - o ile nic nie zmienią - pozwalają się nadużywać. Już z wyboru.
Bywa oczywiście, że dziecko, gdy dorasta i opuszcza dom rodzinny, zaczyna wyznaczać granice, a rodzice to akceptują. Bywa też, że zagubieni niegdyś rodzice z czasem "dojrzewają", przejmują ster nad swoimi sprawami, a dorosłe dziecko może żyć swoim życiem. W dodatku w przyjaźni z rodzicami. Bardzo często zdarza się jednak, że rodzic przyzwyczajony do przekładania części swojego ciężaru na dziecko, niezależnie od tego, że ono ma już np. swoją rodzinę, dorosłe życie, wcale nie jest chętny zrezygnować ze wspomagania. W końcu musiałby wtedy nosić swój własny bagaż sam. Wziąć odpowiedzialność za siebie i rozwiązanie swoich spraw. Wtedy jedyną osobą, która może przerwać trójkąt jest to ten dorosły już syn lub córka. Będzie to możliwe, dopiero, gdy uświadomią sobie, że nie są nikomu dłużni tego, by musieć rezygnować z siebie i pogodzą się z tym, że nie uzyskają aprobaty rodziców, gdy w końcu podejmą decyzję o odcięciu pępowiny. Żywa chęć uzyskania akceptacji czasem maskuje fakt, że w rzeczywistości toczy się tu też inna walka: o życie własnym życiem dorosłego dziecka.
Autorka artykułu: Małgorzata Skorupa - psycholog, psychoterapeutka, redaktorka serwisu Zdrowie.gazeta.pl, konsultantka Telefonu Zaufania dla Osób Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym przy Instytucie Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego w Warszawie. Autorka wielu publikacji z zakresu psychologii oraz rozwoju osobistego. Przyjmuje w prywatnym gabinecie.
Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do Zdrowia na Facebooku!