Do co najmniej kilkudziesięciu redakcji w Polsce trafiły w czwartek 2 marca dość lakoniczne, anonimowe maile. Ich autor (bądź autorka) zachęca w nich do kontaktu z kobietą, która podobno domaga się alimentów na dwoje dzieci urodzonych w odstępie dwóch lat, od "dawcy nasienia" (tego samego w obu przypadkach). W pierwszym mailu czytamy między innymi:
Mieszkanka (...) korzystała dwukrotnie z nasienia dawcy. W efekcie urodził się jej syn (...) i córka (...). Teraz jednak zmieniła zdanie i chce, aby mężczyzna płacił alimenty na dzieci.
Drugi zawiera niemal bliźniaczą treść, chociaż tym razem koncentruje się na domniemanej orientacji seksualnej matki dzieci. Możliwe, że to ma uwiarygodnić całą opowieść lub pobudzić do aktywności adresatów, dla których takie "fakty" mają szczególne znaczenie.
Dokumenty są dosłownie naszpikowane danymi osobowymi i wrażliwymi, co natychmiast wzmogło naszą czujność. Są dane osobowe siostry kobiety, a nawet jej dzieci. Są nie tylko numery telefonu do adwokatki, podobno reprezentującej panią i niej samej, ale też dokładny adres powódki, co musi już bardzo niepokoić. Głupi żart? Fejk? Ktoś chciał nasłać przypadkowe osoby na kobietę i ją zastraszyć? Najłatwiej byłoby wyrzucić taką korespondencję do kosza, ale sprawa wydaje się jednak ważna.
W przesłanej wiadomości nie było słowa o tym, by doszło do wycieku jakichś danych z kliniki (w ogóle nie ma mowy o żadnej klinice), Brak wzmianki, czy była zawarta jakaś umowa między stronami. Jak bez tego stwierdzić, czy faktycznie mamy do czynienia z naruszeniem zasad społecznych i prawnych, traktujących dawstwo nasienia jedynie jako element procedury medycznej?
Nie było też żadnych informacji o samym "dawcy nasienia", jego bliskich itd. Tylko żarcik, że będzie chyba musiał uciekać do egzotycznego kraju, nim o alimenty pozwą go rodzice kilkudziesięciu dzieci, które jakoby miał już sprowadzić na świat. Cóż, jednak ma znaczenie, skąd się te dzieci wzięły. Chodzi o in vitro, spermę z banku nasienia czy prywatne "umówienie się" na seks bez zobowiązań? Przed laty też zdarzali się mężczyźni, niezbyt elegancko nazywani dzieciorobami, obdarzający nasieniem wiele kobiet. Nie chwalili się tym w mediach i na każde z dzieci byli zobowiązani płacić alimenty.
Napisaliśmy do nadawcy maila, by wyjaśnił, kogo reprezentuje i jakim prawem podaje dane osobowe osób nieletnich i innych, a także ich adres. Czy chce doprowadzić do tego, że będą prześladowane przez lokalną społeczność? Sprawa dzieje się w małej miejscowości, gdzie wszyscy się znają, zaglądają pod kołdrę sąsiada, dokonują surowych sądów. Nadawca, niestety, do tej pory nie zareagował.
Ustawa o ochronie danych osobowych mówi, że za ich nieuprawnione przetwarzanie grozi grzywna, kara ograniczenia wolności, a nawet pozbawienia wolności do lat dwóch. Wydaje się jednak, że w tym konkretnym przypadku mogło dojść do poważniejszych naruszeń prawa niż tylko udostępnienie danych teleadresowych. Tak po ludzku, robienie czegoś takiego dzieciom, nawet bardzo niechcianym, wydaje się draństwem.
Zadzwoniliśmy na podane numery, ciągle nie tracąc nadziei, że to jakiś głupi, szczeniacki wybryk. Niestety, okazało się, że wszystkie dane teleadresowe dot. kobiety, jej adwokatki i rodziny są prawdziwe. Komuś najwyraźniej zależało, żeby kobiety były zamęczane telefonami z całej Polski w nieprzypadkowo wybranym terminie - w dniu, w którym przyszedł mail, w sądzie rejonowym odbyła się rozprawa o alimenty na dzieci kobiety, której dotyczył donos. Według prawniczki i jej klientki reszta "informacji" w mailu to już kompletne bzdury.
Według pań nie ma mowy o żadnym "dawcy nasienia". Nie ma informacji o klinice leczenia niepłodności czy o umowie między stronami, bo nie było żadnej umowy. Pani poznała pana przez internet. Może nie był to najlepiej rokujący związek, raczej tradycyjne, sporadyczne kontakty, ale para doczekała się dwojga dzieci. Pewnego dnia pan przepadł jak kamfora. Przestał odpowiadać na wiadomości. Pani podała go o alimenty. I tyle.
Panu najwyraźniej się to nie spodobało. Nie wiemy, w jaki sposób wpadł na pomysł, by zrobić z siebie ofiarę i pozbyć się odpowiedzialności za potomstwo, twierdząc, że był tylko "dawcą nasienia". Możliwe, że wiedzę czerpał w sieci. Ponoć nie brakuje pań, które ogłaszają się na portalach randkowych, twierdząc, że poszukują pana, który zapłodni je bez zobowiązań. Niestety, nie mamy dobrych wieści dla panów, którzy się na to zdecydują.
W przypadku leczenia niepłodności, gdy dawca pozostaje anonimowy, a do zapłodnienia doszło pozaustrojowo, za pośrednictwem wyspecjalizowanej kliniki, późniejsze oczekiwanie alimentów wydaje się co najmniej nieuprawnione. Pierwotnie zresztą musiałaby się odbyć sprawa w sądzie o ujawnienie danych, bo przecież te są ściśle chronione i bezpieczne. Na tym fundamencie opiera się cały proces procedury medycznej i generalnie leczenia niepłodności (także w przypadku dawstwa jajeczek). Trudno sobie wyobrazić, że jakikolwiek sąd miałby zaburzyć ten porządek rzeczy.
Jeśli jednak para doczekała się dzieci w wyniku seksu, oboje rodzice są za nie odpowiedzialni finansowo. Nie ma znaczenia, czy ona deklarowała, że bierze pigułki, on był nietrzeźwy lub obiecał, że będzie uważał, ona mówiła, że nie potrzebuje jego pieniędzy, znajomość była przelotna etc. Trzeba płacić i już. Także wtedy, gdy ona ogłaszała się, że "szuka dawcy". Można zmienić zdanie, można to traktować jako żart czy zachętę do zabawy bez zabezpieczenia. Umowa cywilnoprawna? Można spróbować, ale raczej z pomocą dobrych prawników. Nietrudno ją potem podważyć dla "dobra dziecka".
Od co najmniej kilku lat w Europie toczy się jednak dyskusja na temat zakresu ochrony dawców nasienia. Sprawa w wielu krajach nie jest do końca uregulowana i jasna, zdarzają się zaskakujące orzeczenia. Sytuację dość szczegółowo przeanalizowano w portalu www.kruczek.pl. Coraz częściej słychać głosy, że w sporadycznych przypadkach ochrona danych osobowych dawcy może być ograniczona. Dotyczy to chociażby problemów zdrowotnych (dziecku potrzebny jest dawca szpiku, nerka, pojawia się podejrzenie wady genetycznej itd.).
W niektórych krajach mówi się coraz głośniej, że człowiek ma prawo do wiedzy o swoich korzeniach, zaspokojenia potrzeby poznania biologicznej tożsamości, poszanowania dla emocjonalnego stosunku do własnego pochodzenia itd. Niemal zawsze mówi się o dobru dziecka, chociaż jest ono różnie interpretowane. W Europie zapadło już kilka precedensowych wyroków np. w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Austrii, które pozwoliły poznać obywatelowi tożsamość biologicznego rodzica, chociaż nie dały prawa do korzyści majątkowych. Holandia po prostu pozbyła się kategorii anonimowości w kontekście inseminacji oraz in vitro, najpewniej w wyniku odkrycia wielkiego oszustwa dokonanego przez jednego z lekarzy leczących niepłodność. Okazał się on biologicznym ojcem co najmniej kilkudziesięciu dzieci swoich pacjentek.
W Polsce na razie sam dostęp do in vitro jest na tyle utrudniony, że zajmowanie się niuansami związanymi z odległymi konsekwencjami procedury schodzi na dalszy plan.
A jednak czasem sądy mają wątpliwości z interpretacją przepisów związanych z dawcami nasienia, ustalaniem ojcostwa, prawem do alimentów itd. Tak było w sprawie prowadzonej przez Sąd Okręgowy w Szczecinie. Dopiero uchwała Sądu Najwyższego w 2020 roku rozwiała ostatecznie wątpliwości. Tam problem był taki, że mężczyzna, który nie mógł być ojcem, wraz z partnerką zdecydował się na in vitro z wykorzystaniem spermy dawcy. Dziecko w ten sposób sprowadzone na świat uznał za swoje. Potem jednak rozpadł się związek i tatuś się rozmyślił. Chciał zaprzeczenia ojcostwa, a przede wszystkim zwolnienia z obowiązku alimentacyjnego. SN zalecił sądom powszechnym kierowanie się dobrem dziecka i zasadami sprawiedliwości społecznej. Nie pozwolił na zrzeczenie się ojcostwa.Trudno zresztą wyobrazić sobie inny werdykt. A gdyby tak jutro wszyscy tatusiowie adopcyjni (i mamusie zresztą też) znudzili się adopcją i postanowili ją odwołać na podstawie testów DNA? To brzmi bardziej niż przerażająco.
Wracając do sprawy maila. Trudno sobie wyobrazić, by ojciec dzieci poszkodowanej kobiety miał jakiekolwiek szanse uniknąć odpowiedzialności w tej sprawie, nie tylko w alimentacyjnej. Mecenaska kobiety zapowiada powiadomienie organów ścigania o możliwym popełnieniu przestępstwa i dochodzenie sprawiedliwości dla klientki w sądzie. Na razie wydaje się, że odpowiedzialnie na całą sprawę zareagowały media, które dostały kuriozalny donos. Nikt nie wystaje pod domem tej rodziny, nie ujawnił danych osobowych itd.
Wiele wskazuje na to, że w sprawę zamieszany jest ojciec dzieci lub ktoś z jego najbliższego otoczenia (obecny partner/partnerka?). Czemu miałby służyć ten atak? Gra na czas, odwlekanie momentu, gdy trzeba będzie łożyć na dzieci, ale być może jeszcze coś więcej.
Niewykluczone, że w erze mediów społecznościowych, śladem patocelebrytów, coraz więcej osób zapragnie prać brudy publicznie. Miejmy nadzieję, że surowe i szybkie orzecznictwo w takich sprawach szybko zniechęci kandydatów na takie "gwiazdy".