Ty też masz wrażenie, że w sklepach zamiast pożywienia sprzedają ostatnio dętki, styropian i trociny, którym smaku próbują dodać sól, cukier i polepszacze? Nie przemawia do ciebie logika, zgodnie z którą choć produktów na półkach coraz więcej, to coraz mniej tam prawdziwego jedzenia?
Wielu z nas z utęsknieniem wypatruje lokalnych produktów, które smakują i pachną słońcem, polem, polskimi lasami. I to wcale nie dzięki aromatom. Właśnie ta potrzeba leży u podłoża powstawania bazarów z żywnością lokalną i ekologiczną, na których kupić można dobrej jakości sery, wędliny, warzywa, przetwory, ryby, ciastka, pieczywo i wiele innych. Tylko w samej Warszawie jest ich kilka, m. in. BioBazar, Koszyki, Forteca, Le Targ czy nowa inicjatywa - żoliborski Targ Śniadaniowy, podczas którego w każdą sobotę można zjeść niebanalne śniadanie w zielonej okolicy. Większość wymienionych bazarów to nie tylko miejsce handlu, a wydarzenie, podczas którego wiele się dzieje: odbywają się koncerty, akcje edukacyjne czy warsztaty.
Co prawda, ceny na takich bazarach zazwyczaj są wyższe od tych w hipermarketach i sklepach, jednak wyższa jest także zazwyczaj jakość produktów i ich gęstość. W mięsie jest mięso, nie woda i zmielone chrząstki. W dżemach - owoce, nie żelatyna, barwnik i cukier. Mleko jeszcze pamięta zwierzę, z którego pochodzi, a nie obróbkę UHT (Ultra High Temperature), podczas której było podgrzewane do 135-150 stopni C.
Zresztą na bazarach nie zawsze kupujemy za krocie. Czasem można upolować dobry produkt taniej niż norma przewiduje. Na Targu Śniadaniowym, który do najtańszych nie należy, soki z jabłek kupuje się od samego właściciela tłoczni, który na co dzień dogląda sadów (obok żona z przejęciem poucza go, że powinien pomyśleć o wzbogaceniu smaku niedocenianym rabarbarem). 5 kg kosztuje 18 zł (bez kartonu, w worku z kurkiem) i 20 zł (z kartonem), czyli odpowiednio 3,60 zł i 4 zł za litr. Za litr sklepowego soku z kartonu musielibyśmy natomiast zapłacić około 5 zł.
Masz za daleko do wymienionych bazarów lub nie możesz stawić się na nich w dniu, w którym się odbywają? Po stolicy jeździ "BioBazar Bus" oferujący regionalne przysmaki na co dzień - można go namierzyć w różnych zakątkach miasta, być może gdzieś niedaleko ciebie?
Mieszkasz poza Warszawą? Przeszukaj sieć, może w twojej okolicy też powstają takie inicjatywy. Albo po prostu zamiast hipermarketu odwiedź zwykły targ.
Więcej informacji:
Sprawdź naszą listę zdrowotnych hitów z poprzedniego roku:
Biegi uliczne: rodzinne, dla kobiet, par, dziennie, nocne. Na 5, 10, 15 i pełnowymiarowe 42-kilometrowe maratony dla bardziej zaawansowanych. Można odnieść wrażenie, że ostatnio wszyscy biegają. Mało tego, coraz więcej osób decyduje się właśnie na biegi publiczne, razem z setkami innych, którzy podłapali bakcyla. A okazji do wspólnego biegania nie brakuje.
W większych miastach systematycznie odbywają się biegi uliczne na różne dystanse, więc można dopasować długość trasy do swoich możliwości. Najambitniejsi właśnie przygotowują się do maratonów. Czasu coraz mniej. Maratony wiosenne co prawda już za nami, ale niedługo ruszają te jesienne. Wrocław Maraton odbędzie się 15 września b.r., Maraton Warszawski - 29 września, Poznański - 13 października.
Więcej informacji o maratonach i ich trasy biegowe znajdziesz na stronach:
Chciałbyś wystartować i pokonać swoje ograniczenia, ale masz wątpliwości, czy maratony są dla Ciebie? Podobne myśli towarzyszyły śmiałkom, którzy w ramach akcji "Pierwsze 42,195 km" podjęli się wyzwania przebiegnięcia 35. Maratonu Warszawskiego. Swoje przygotowania, obawy i nadzieje związane ze startem, a także zmiany, które musieli wcielić w życie opisują na specjalnie stworzonych blogach. O akcji i jej uczestnikach przeczytasz tutaj:
Maratończycy blogerzy wystartowali
O tym, jak przygotować się do startu w maratonie przeczytasz tutaj:
Przygotowanie do maratonu: co, kiedy i dlaczego?
Maraton zdecydowanie przekracza twoje możliwości? Nic straconego. Wybór biegów na krótsze dystanse jest naprawdę spory. Nawet w ramach Maratonu Warszawskiego alternatywna trasa ma przyjemną długość pięciu kilometrów.
Dlaczego warto? Zwolennicy zbiorowego biegania najczęściej wspominają o niezapomnianej atmosferze, którą czuje się w powietrzu, biegnąc w tłumie, emocjach buzujących wśród uczestników maratonów.
Praca, dom, rodzina, inne obowiązki - twój terminarz pęka w szwach, a na jedzenie, zwłaszcza zdrowe, nie starcza już czasu? Część osób, szczególnie w dużych miastach, decyduje się na wykupienie cateringu dietetycznego, czyli zestawów posiłków na cały dzień dostarczanych co rano do domu lub biura. Firmy cateringowe rozmnożyły się jak grzyby po deszczu i prześcigają się w propozycjach.
Prym wiodą oczywiście oferty dla odchudzających się. Najczęściej stosowane kryterium wyboru to dzienna kaloryczność. Do wyboru zazwyczaj dieta: 1000, 1200 czy 1500 kcal. Dla bardziej wygłodniałych 2000 kcal, góra 2500. Wykupujesz, jesz, chudniesz? Hola, hola, jest haczyk. Dietetycy alarmują: klienci korzystający z cateringu dietetycznego najczęściej sami wyznaczają sobie kaloryczność, często za małą: wykupują np. 1000 kcal dziennie. Może się okazać, że to mniej niż wynosi ich podstawowa przemiana materii, w związku z czym owszem będą chudnąć, ale przy okazji spowolnią sobie metabolizm. A chudliby bez rozleniwiania organizmu przy np. 1400 kcal.
Firmy cateringowe przewidują też różnie sprofilowane diety, np. dla osób z alergiami pokarmowymi, chorobami wymagającymi wykluczenia lub uwzględnienie pewnych produktów. Wiele z nich sporządzi także posiłki zgodnie z popularnymi (choć nie zawsze zdrowymi) dietami, tj. Montignaca, Atkinsa czy South Beach. Co dusza zapragnie... to obciąży twoje konto. Bo za dodatkowe preferencje zazwyczaj trzeba też dodatkowo dopłacić.
Catering ma jednak zalety: nie musisz zajmować sobie głowy zakupami, przygotowaniem posiłków, liczeniem kalorii. Nie będziesz też codziennie jadł tego samego. Wszystko jest dostarczane niemal pod nos. Z pewnością jest to zdrowsze rozwiązanie niż systematyczne wizyty przy biurowym automacie ze słodyczami, choć też droższe niż samodzielne gotowanie. Dla tych, którzy mają ochotę przyrządzić coś własnymi rękami, w następnym slajdzie mamy inną propozycję.
Wielu Polaków przygotowuje posiłki własnoręcznie w domu, a potem zabiera je ze sobą do pracy. W Japonii sztukę przyrządzania pudełek zawierających jednorazową porcję jedzenia do spożycia na drugie śniadanie, lunch czy kolację opanowano do perfekcji. Taki pakunek wypełniony starannie ułożonymi daniami nosi nazwę "bento".
Bento to nie wynalazek naszych czasów, jego rodowód sięga prawdopodobnie V w. n. e. Wtedy to japońska ludność, która całe dnie spędzała na polowaniach i przy połowach z dala od domu ratowała się pakunkami z podsuszanym ryżem zabieranymi ze sobą w zastępstwie za domowy posiłek.
A że mieszczuch XXI wieku wiedzie często podobny tryb życia: rano wychodzi z domu, cały dzień spędza w biegu, wraca wieczorem to i bento ma się wciąż dobrze. I to nie tylko w kraju pochodzenia - podbija także zachodnie serca, ewoluując zgodnie z kulinarnymi upodobaniami danej nacji. Bento dotarło też na polskie ziemie.
Choć tradycyjne japońskie bento składa się głównie z ryżu z dodatkiem mięsa lub ryb, warzyw i pikli, nie musisz trzymać się wschodnich upodobań. Równie dobrze możesz je wypełnić tym, co akurat masz w lodówce. Wystarczy pudełko: niekoniecznie specjalne do bento - może być zwykły plastikowy pojemnik lub choćby opakowanie po margarynie czy lodach. No i trochę dobrych chęci.
Do jego sporządzenia przyda ci się kilka rad. "Zapakuj jedzenie tak ściśle jak się da (...) - im ciaśniej upchniemy składniki, tym mniej będą się przemieszczać podczas transportu. Najlepiej używać "wypełniaczy" warzywnych lub owocowych - mają mało kalorii, a dużo koloru i smaku - sałata, marchew, brokuł, pomidorki" - czytamy w blogu bentopopolsku.blogspot.com , gdzie znajduje się również wiele przykładowych propozycji sporządzania bento zilustrowanych apetycznymi zdjęciami.
Czytaj cały artykuł na temat bento:
- Moja matka chorowała na raka i zmarła, kiedy miała 56 lat. Według lekarzy istniało 87 proc. ryzyka, że zachoruję na raka piersi i 50 proc., że na raka jajników - tymi słowy Angelina Jolie niedawno uzasadniała decyzję o podwójnej prewencyjnej mastektomii na łamach "The New York Times". Jolie przyznała, że gdy dowiedziała się, że jest nosicielką genu BRCA1, który, jak się zakłada, drastycznie zwiększa ryzyko zachorowania, postanowiła zrobić wszystko, aby zminimalizować ryzyko wystąpienia raka piersi.
- Piszę o tym, bo wierzę, że inne kobiety mogą skorzystać z mojego doświadczenia (...) Ryzyko, że zachoruję na raka piersi zmalało z 87 do mniej niż 5 procent. Teraz mogę mówić dzieciom, że nie muszą się bać, że mnie stracą z powodu tej choroby - za NYT cytują wypowiedź aktorki "wiadomosci.gazeta.pl". Wieść w mgnieniu oka rozeszła się po całym świecie, przyczyniając się do gwałtownego wzrostu zainteresowania kobiet badaniami genetycznymi na obecność wadliwego genu - także w naszym kraju. Ten efekt ze względu na okoliczności został nazwany przez media "efektem Angeliny".
Czy jednak najlepszym i jedynym rozwiązaniem w przypadku potwierdzonego nosicielstwa genu BRCA1 rzeczywiście jest mastektomia? Lekarze nie spieszą z jednoznacznie twierdzącą odpowiedzią. Badania genetyczne na wykrycie genu, jak zazanczają eksperci w "The Times", są wykonywane w ramach stosunkowo młodej metody, więc nie do końca wiemy, na ile kalkulacje dotyczące ryzyka są słuszne, a na ile ryzyko takie w ogóle nie istnieje. Z drugiej strony wynik pozytywny pozwala objąć grupę potencjalnego ryzyka działaniami kontrolnymi i profilaktycznymi, które oddalają widmo zagrożenia i mogą uratować życie.