Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!
Wskaźnik rozwodów wśród par, które po równo dzieliły obowiązki domowe jest około o 50 proc. wyższy niż w tych małżeństwach, w których lwią część zadań wykonuje kobieta - wykazało badanie przeprowadzone przez norweskich naukowców. Eksperci podejrzewają, że u sedna problemu nie leży jednak spór o odkurzanie dywanów i zmywanie naczyń, a zmiany społeczno-kulturowe.
"Okazuje się, że dzielenie się odpowiedzialnością za pracę w domu niekoniecznie przyczynia się do zwiększenia satysfakcji z relacji" - mówi Thomas Hansen, współautor badania zatytułowanego "Równość w domu". Pary, w których partnerzy sprawiedliwie podzielili się zadaniami w domu, nie są szczęśliwsze od tych, w których to na kobiecie ciąży cała odpowiedzialność za ognisko domowe. Poczucie zadowolenia nie przekłada się jednak na ilość rozwodów. Do rozpadu małżeństwa dochodzi częściej w przypadku par, które stawiają na równość. To jak to w końcu jest?
"Jasny podział ról może być dobrym pomysłem. Dzięki uzgodnieniu, co do kogo należy i kto za co jest odpowiedzialny partnerzy mogą mieć mniej powodów do kłótni, pozbyć się wrażenia, że cały ciężar dźwiga na swoich ramionach tylko jedna osoba" - mówi Hansen. Wiele wskazuje na to, że powód rozpadu małżeństw tkwi raczej w nowoczesnym modelu związku i zmianach społeczno-kulturowych niż sporach o zmiatanie podłóg i zmywanie naczyń.
Dziś coraz mniej par postrzega małżeństwo jako świętość i z namaszczeniem pielęgnuje tradycyjny podział obowiązków - twierdzi Hansen. W nowoczesnych związkach kobiety zazwyczaj są dobrze wykształcone i mają dobrze płatną pracę, co czyni je niezależnymi finansowo od partnera - dodaje. Przez to natomiast są one w stanie same poradzić sobie po rozwodzie.
Sprawy materialne i formalne mogą być mocnym i trwałym spoiwem związków, w których inne składniki miłości, takie jak namiętność czy bliskość, już dawno przestały istnieć - twierdzą psycholodzy. To, co pozostaje i chroni przed rozpadem jest zobowiązanie - zaznacza prof. Bogdanem Wojciszke w książce "Psychologia miłości". Może to przyziemne, ale relację, bo już niekoniecznie miłość, cementują więc... wspólny kredyt w banku, wspólne mieszkanie i rachunki. Gdy dana strona ma zasoby, aby radzić sobie na własną rękę, z psychologicznego punktu widzenia będzie bardziej skłonna zakończyć niesatysfakcjonujące małżeństwo.
Równy podział obowiązków to zasada obowiązująca głównie wśród przedstawicieli aktywnej zawodowo klasy średniej, gdzie wskaźniki rozwodów i tak są już wysokie - komentuje dr Frank Furedi, socjolog z University of Canterbury. "Ta grupa jest bardzo wyczulona na to, by wszystko było odgórnie ustalone, dookreślone i uporządkowane" - mówi na łamach "The Daily Telegraph". "To sprawia, że wspólne życie może się stać bardzo skomplikowane" - dodaje. Dlaczego? "Im bardziej zorganizowany jest związek, im więcej w nim planów i harmonogramów, tym bardziej przypomina on stosunki biznesowe, a mniej intymną, spontaniczną więź dwójki ludzi. To prowokuje konflikty zamiast szukania najbardziej optymalnych rozwiązań" - uważa naukowiec. Co ma na myśli? "W dobrych związkach ludzie nie do końca wiedzą, kto za co odpowiada i nie przywiązują do precyzyjnych podziałów większej uwagi" - mówi dr Furedi.
Czy zdanie się na żywioł, aby na pewno zagwarantuje nam małżeńską sielankę? Zdania na ten temat są podzielone. A może by tak obrócić znany tradycyjny model do góry nogami i przypisać większość odpowiedzialności za sprawy domowe... mężczyźnie?
Wbrew pozorom powyżej przytoczona idea nie jest całkowicie pozbawiona sensu, szczególnie w świetle wcześniejszych doniesień. Mężczyźni, na których ramionach spoczywa więcej obowiązków domowych, cieszą się lepszym samopoczuciem i zachowują większą równowagę między życiem prywatnym i zawodowym - wykazało inne badanie wykonane wśród mieszkańców siedmiu różnych państw. Badacze pierwotnie oczekiwali, że zaangażowanie panów najbardziej przełoży się na stopień zadowolenia ich partnerek. Tymczasem kobiety pracusiów pozostały niewzruszone zachowaniem mężów, a ich nastrój nie uległ z jego powodu poprawie. Korzyści odczuwali natomiast sami zainteresowani. Im więcej razy mężczyźni zakasywali rękawy w domu, tym częściej zgłaszali, że cieszą się ogólnym dobrobytem. Skąd taki odwrócony efekt? Być może panowie zaangażowani w życie domowe mają mniejsze poczucie winy w stosunku do członków rodziny, być może posiedli oni niedostępny reszcie sekret spokojnego życia - gdybają eksperci. Ogólnie rzecz biorąc jednak coraz mniej z nas ma ochotę się dogadywać jako mąż i żona.
Instytucja małżeństwa ostatnimi czasy ma się coraz gorzej. Ilość zawieranych ślubów spada w tak szybkim tempie, że specjaliści z brytyjskiego The Centre for Social Justice zakładają, że już w 2050 roku małżeństwa będą w mniejszości. "Ludzkość wejdzie w kolejny etap, w którym po śmierci wielkiej rodziny wielopokoleniowej nastąpi także zejście ze sceny rodziny nuklearnej" - pisze w Poradniku Psychologicznym Polityki Marcin Rotkiewicz, opierając się na założeniach Robina Bakera, biologa i autora bestsellerów "Seks przyszłości" oraz "Wojny plemników. Niewierność, konflikt płci oraz inne batalie łóżkowe". Co nastąpi później? Co nas czeka? Większa swoboda seksualna, zmiana postrzegania niewierności, a to wszystko w ramach dłuższych lub krótszych związków lub życia w pojedynkę - taką puentą można opatrzyć Bakerowskie tezy. A jak skończy się w rzeczywistości? Sami zobaczymy.