Medycyna estetyczna z certyfikatem

Od września Polskie Towarzystwo Medycyny Estetycznej i Anti-Aging będzie wydawać certyfikaty medycyny estetycznej. Lekarze obawiają się jednak, że to nie ureguluje rynku, który w polskich warunkach działa według swoich własnych praw. Obecnie medycyną estetyczną może się zajmować każdy lekarz, nawet jeśli z medycyną estetyczną nie miał nigdy styczności.

Chirurgia plastyczna, medycyna estetyczna, kosmetologia, dermokosmetologia - to dziedziny, które zyskują w Polsce coraz większą popularność. Kliniki, gabinety i salony z roku na rok zdobywają rzesze klientów. Wciąż jednak daleko nam do krajów takich jak USA, Japonia czy Brazylia, gdzie zabiegi medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej są najpopularniejsze i poddają się im setki tysięcy osób. Niszę zauważają osoby, którym nie zawsze na sercu leży wygląd i samopoczucie pacjentów. Tego typu działalność to przede wszystkim świetny zysk. Dodatkowo polskie prawo zupełnie zdaje się nie zauważać zjawiska - obecnie medycyną estetyczną może zajmować się każdy, kto ukończył Akademię Medyczną. Lekarz internista, alergolog czy okulista może więc bez przeszkód zajmować się np. odsysaniem tłuszczu, usuwaniem zmarszczek, zabiegami modelującymi ciało, powiększaniem ust czy usuwaniem nadmiernego owłosienia lub żylaków.

Zobacz wideo

Lekarz wzbudza zaufanie

Poprawianie urody u lekarza wydaje się decyzją obarczoną mniejszym ryzykiem niż wykonywanie podobnych zabiegów np. u kosmetyczki. Dlatego wielu pacjentów decydujących się na skorzystanie z dobrodziejstw medycyny estetycznej, nie spodziewa się żadnych komplikacji. Niestety nawet zabiegi, które na pozór wydają się proste, mogą nieść ze sobą nieprzyjemne konsekwencje. Zabiegi laserowe, takie jak depilacja czy zamykanie popękanych naczynek krwionośnych, lub głębokie peelingi mogą skutkować poparzeniem skóry, podrażnieniem znamion i bliznami, które oszpecą nas do końca życia.

Będą pierwsze certyfikaty

Dr Andrzej Ignaciuk, szef Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej i Anti-Aging jest przekonany, że idea certyfikacji ma sens i zapowiada, że pierwsze certyfikaty zostaną wydane na kolejnym kongresie towarzystwa, już we wrześniu. Obecnie nie ma żadnej specjalizacji, która pozwala zapoznać się z tajnikami medycyny estetycznej, nie ma obowiązku przebycia kursów, szkoleń, nikt nie weryfikuje wiedzy lekarzy, którzy zajmują się medycyną estetyczną. Dr Ignaciuk szacuje, że w Polsce liczna lekarzy zajmujących się tą dziedziną już dawno przekroczyła tysiąc, podczas gdy Podyplomową Szkołę Medycyny Estetycznej Polskiego Towarzystwa Lekarskiego prowadzona przez PTMEiAA ukończyło ok. trzystu specjalistów. Dr Ignaciuk sam jest internistą, a swojej specjalizacji uczył się 23 lata temu, we Włoszech.

Wobec braku prawnych uregulowań tej specjalizacji, certyfikaty mogą stać się dobrą wskazówką, którym lekarzom będzie można na pewno zaufać. - To jest jedyny sposób, żeby przy jasnych kryteriach, znanych wszystkim, stwierdzić, że pewni lekarze spełniają wymagania, a inni, mimo że mogą świetnie funkcjonować ekonomicznie i merytorycznie, nie spełniają określonych przez nas wymogów - tłumaczy serwisowi rynekzdrowia.pl dr Ignaciuk. Kryteria, jakie będą musieli spełnić ubiegający się o certyfikat lekarze, są już ustalone. Oprócz kryteriów etycznych, sprawdzane będzie stałe uczestniczenie w kongresach i szkoleniach pozwalające na uzupełnienie wiedzy. Warunkiem koniecznym będzie również posiadanie dyplomu oraz ukończenie Podyplomowej Szkoły Medycyny Estetycznej.

Certyfikat... czego?

Inicjatywa certyfikowania lekarzy jest jak najbardziej słuszna. Osoby poddające się zabiegom medycyny estetycznej mogłyby weryfikować to, czy lekarz, w którego ręce się oddają, ma wystarczającą wiedzę na temat zabiegów i nowoczesnych metod stosowanych w tej dziedzinie medycyny. Pacjenci rzadko decydują się sprawdzać kwalifikacje lekarzy na własną rękę - nie pytają o dyplomy ukończenia kursów i kwalifikacje, wierząc, że lekarz nie zrobi im przecież krzywdy. Certyfikaty mogłyby więc wskazywać lekarzy, którzy rzeczywiście spełniają weryfikowane przez niezależną instytucję kryteria i posiadają niezbędną wiedzę gwarantującą bezpieczeństwo wykonywanych zabiegów.

Jedyne wątpliwości budzi fakt, że Podyplomowa Szkoła Medycyny Estetycznej, której ukończenie byłoby warunkiem uzyskania certyfikatu, działa właśnie przy PTMEiAA. Co więcej, po ukończeniu szkoły nie trzeba zdawać żadnego egzaminu, żeby certyfikat otrzymać. Wątpliwości może budzić więc motywacja Szkoły - czy rzeczywiście chodzi o podniesienie wiedzy lekarzy i wprowadzenie wyższych standardów, czy o zysk. Krajowy konsultant w dziedzinie kosmetologii, prof. Andrzej Kaszuba uważa, że uczestniczenie w kursie, który opiera się na zjazdach 2-3 razy w miesiącu przez 2, a od 2010 roku - 3 lata, nie przygotowuje wystarczająco do zajmowania się medycyną estetyczną. Jego zdaniem lekarz dermatolog po ukończeniu podyplomowego kursu może być przygotowany na to, czym będzie się zajmować w praktyce, ale okulista, chirurg czy internista już nie.

Idea certyfikacji podoba się również znanemu chirurgowi plastycznemu, który prowadzi klinikę w Warszawie, Andrzejowi Sankowskiemu. - To dobry pomysł, pod warunkiem, że certyfikaty przyznawał będzie ktoś, kto nie nada ich swoim kolegom, czy znajomym - zastrzega jednak dr Sankowski.

Czytaj także:

Lipofilling

Więcej o: