Komar brzęczący (ten najpospolitszy) pije krew, żeby przetrwać. Po akrobatycznej, odbywającej się w powietrzu kopulacji, zapłodniona komarzyca szuka miejsca, które pozwoliłoby się jej porządnie nassać. Samce komarów są dla nas niegroźne - mają chwalebny wegetariański zwyczaj żywienia się sokami roślinnymi.
To dzięki białku, znajdującemu się we krwi, jajeczka komara rosną w siłę. Nasycona komarzyca znajduje sobie spokojne miejsce i czeka, aż jaja dojrzeją. Składa je w wodzie. Jedna komarzyca może złożyć maksymalnie nawet 500 jaj. Gdyby wszystkie z nich przeżywały, ludzie nie mieliby lekkiego życia.
Kiedy metereologom uda się namówić komary do współpracy, prognozy dotyczące opadów deszczu będą w końcu bezbłędne. Owady te bowiem przeczuwają zbliżający się deszcz i atakują wówczas ze zdwojoną ostrością. W ogóle, większy kłopot z nimi mamy w cieniu, nad wodą, wieczorami albo rano. To dlatego, że potrzebują wilgoci, która chroni je przed wysychaniem.
Komary potrafią nas namierzyć dzięki dwóm zmysłom - węchu i termicznego. Znajdą nas nawet po ciemku. Nęci je zawarty w ludzkim pocie zapach kwasu mlekowego.
Najpospolitszy sposób obrony przed komarami, czyli machanie rękami, niewiele daje. Komarzyca wykrywa zagrożenie dzięki włoskowatym receptorom na odwłoku i to pomaga jej uniknąć śmierci. Najskuteczniej chronią przed krwiopijcami środki chemiczne - kremy, spraye i żele. Najłatwiej ukryć się przed komarem w ogródku - z zapachów naturalnych owady te nie lubią ponoć zapachu goździków, mięty, eukaliptusa, czeremchy, pelargonii. A ślad po ukłuciu łagodzi plaster cebuli.
Nie uskarżajmy się na komara. Wszak jego ukłucie skończy się tylko swędzącym bąblem. Gdybyśmy żyli w tropikach, kontakt z tamtejszym komarem groziłby nam malarią.