Nerwicy albo fobii ludzie się wstydzą, a depresja jest OK, zwłaszcza że wydaje się, że mają ją niemal wszyscy w towarzystwie. Czy zaburzenia podlegają modzie?
Rzeczywiście ludzie, także celebryci, znacznie chętniej niż 10-15 lat temu publicznie się przyznają do depresji - duża w tym zasługa akcji społecznych. Czy można jednak powiedzieć, że depresja jest modna? Nie wiem.
Przychodzę na przyjęcie, a tu koleżanki wymieniają się pigułkami - tej zabrakło, a ta zmniejszyła dawkę, więc chętnie się podzieli. Jeśli to nie moda, to może epidemia?
Od mniej więcej dekady wyraźnie zwiększa się liczba ludzi, którzy mówią: 'Mam depresję', mając na myśli depresję kliniczną, a nie chandrę. I ten proces będzie trwał, prognozy mówią, że w 2020 r. depresja w krajach cywilizowanych będzie drugą chorobą pod względem liczby zachorowań, po chorobach metabolicznych i układu krążenia.
Dlaczego?
Widzę kilka przyczyn. Pierwszą jest większa świadomość choroby wśród tzw. zwykłych ludzi. Niektórzy psychiatrzy twierdzą, że nie ma wzrostu zachorowań, jest wzrost liczby pacjentów, bo więcej osób rozpoznaje u siebie objawy depresji. Wiedza o depresji powoduje mniejszą tolerancję na jej objawy, oczekujemy bowiem wyższej jakości życia.
To, co dziesięć lat temu uznałabym za gorszy moment życia, teraz wydaje się nie do zniesienia, więc zgłaszam się po tabletki?
Tak. Inna rzecz, że zwiększona presja na wydajność, na bycie w dobrej formie powoduje, że wiele osób ma wrażenie, że nie może sobie pozwolić na to, by ten 'gorszy moment' trwał. Chcą to zmienić, zwłaszcza że wiedzą, że można to zrobić.
A jeśli to nie była choroba, tylko życie? Nie zawsze jest przyjemne.
Niezwykle rzadko trafiają do mnie ludzie, którzy mylą cierpienie spowodowane depresją z cierpieniem nieuchronnie związanym z życiem. Oczywiście są osoby, które chciałyby mieć na wszystko tabletkę: przeciwbólową, na zmniejszenie apetytu, na cierpienie spowodowane kłopotami w życiu - ale to pojedyncze przypadki.
Jakie są pozostałe przyczyny epidemii depresji?
Druga przyczyna to zmiany cywilizacyjne. Ewolucja nie przygotowała nas do prowadzenia takiego trybu życia, jaki jest dziś powszechny, więc reagujemy przewlekłym stresem, napięciem, objawami somatycznymi, depresją. Do mojego gabinetu trafia coraz więcej osób przysłanych przez lekarza pierwszego kontaktu z powodu niedających się wyjaśnić i niepoddających się rehabilitacji bólów mięśni. Najczęściej to mięśnie karku, szyi i ramion, w których odkłada się napięcie.
Bolący kark objawem depresji?
Czasem to objaw przewlekłego stresu i koniec. Czasem pod wpływem długotrwałego napięcia, cierpienia spowodowanego bólem, frustracji dochodzą problemy ze snem, zdenerwowanie, anhedonia (niemożność doświadczenia radości) i u pacjenta rozpoznajemy depresję, która rozwinęła się na bazie stresu.
Jak nadkażenie bakteryjne przy 'zwykłym' wirusowym zapaleniu gardła.
Tak. Mówimy o mechanizmie spustowym, takim wyzwalaczu depresji, który powoduje, że u kogoś pojawia się pierwszy epizod depresji. Mechanizmem spustowym może być przewlekły stres, problemy w pracy, poronienie, rozstanie z ważną osobą, przedłużająca się żałoba.
Jednak nie każda depresja pojawia się w wyniku trudnego doświadczenia.
Wyzwalacz jest charakterystyczny dla depresji psychogennej. Inny rodzaj depresji, zwany przez Amerykanów 'dużą depresją', a przez nas - 'endogenną', nie jest zależny od zdarzeń, czynników zewnętrznych. Człowiek może położyć się zdrowy, a obudzić się w depresji. I jej przyczyny będą dla otoczenia niezrozumiałe - bo patrząc z zewnątrz, to ta osoba ma szczęśliwe, udane życie.
Taka depresja jest jak grypa.
Tak. Ale coraz rzadziej widzę pacjentów z klasyczną depresją endogenną.
Czemu?
Tu dochodzimy do trzeciej, prawdopodobnie najważniejszej, przyczyny zwiększenia się liczby osób, które mówią: 'Lekarz rozpoznał u mnie depresję'. Kilkanaście lat temu zmieniła się międzynarodowa klasyfikacja chorób ICD10. Nowe kryteria sprawiają, że lekarzowi łatwiej jest rozpoznać u pacjenta depresję.
Nie rozumiem.
Osoby, które nie mają książkowych cech endogennego zespołu depresyjnego, ale skarżą się na smutek, niepokój, rozdrażnienie, bezsenność, zaburzenia koncentracji, spadek energii, spełniają kryteria rozpoznawania epizodu depresji, a przy kolejnym pogorszeniu mają zdiagnozowane nawracające zaburzenia depresyjne.
A 15 lat temu co by u nich zdiagnozowano?
Może depresję nerwicową, może depresyjną reakcję adaptacyjną spowodowaną stresem, reakcję na przewlekły stres.
Czy dobrze rozumiem, że nie zmieniły się problemy, które mamy, tylko zmieniły się jednostki chorobowe?
I tak, i nie. Zmiany klasyfikacyjne powodują, że więcej osób dostaje rozpoznanie: 'depresja', podczas gdy wcześniej depresji by u nich nie stwierdzono. Ale jednocześnie, moim zdaniem, przybywa ludzi, którzy pod wpływem cywilizacyjnych zmian mają reakcje depresyjne. Są one spowodowane większym tempem życia związanym z rozwojem technologii komunikacyjnych. Każdy ma telefon komórkowy albo dwa, niektórzy biorą je nawet do toalety, nie potrafią się odłączyć. Każdego można więc w dowolnej chwili odnaleźć, sprawdzić, zlecić załatwienie sprawy czy zadanie. Jestem na spotkaniu, a tu szef dzwoni trzeci raz. Wyjeżdżam na urlop, a ktoś wydzwania 'tylko z jednym małym pytaniem'. Wielu ludzi ta niemożność schowania się stresuje. Nie każdy jest asertywny na tyle, aby postawić granicę, np. wyłączając telefon na czas obiadu. Ile osób patrzy na komórkę i jęczy: 'O nie, to znowu on?'. A poganianie mailami? Stres - czy dziś uda się nam zjeść razem kolację bez odbierania telefonu? Czy on albo ona będzie biec z plaży, żeby odebrać maila?
Depresję 'cywilizacyjną' mają tylko korporanci?
Nie. Zmiany dotyczą też możliwości życia na kredyt i wielkiego apetytu na różne dobra, na które nie byłoby nas stać bez pożyczki. Chcemy mieć lepsze samochody, lodówki, wakacje.
I?
Atakowani promocjami, reklamami, okazjami tracimy dystans do własnych potrzeb i możliwości - nie każdy potrafi realnie ocenić, ile potrzebuje do szczęścia. Czasem w rodzinie jest presja: 'Zobacz, oni mają plazmę, domek na wsi, rasowego psa - a my nie'.
Jaki jest związek rasowego psa sąsiadki z moją depresją?
W przypadku depresji endogennej takiego związku nie ma. Ale proszę mi wierzyć, przychodzą ludzie i mówią: 'Jestem umęczony kredytem, a tu jeszcze syna trzeba wysłać do dobrej szkoły, córkę na obóz tenisowy i zmienić samochód'. Ten człowiek jest zmęczony zdobywaniem tego, a nie umie sobie ani dzieciom odmówić wszystkiego, co teoretycznie jest na wyciągnięcie ręki. To jest jeden z elementów, dla których ten człowiek jest sfrustrowany i przemęczony.
Kto choruje częściej? Kobiety czy mężczyźni?
Depresja u kobiet jest diagnozowana dwukrotnie częściej, ale nie wiemy - jest kilka teorii - dlaczego. Być może to wpływ zmian hormonalnych, a może kobiety częściej zgłaszają się do lekarza.
Co się dzieje, jeśli leczona kobieta zachodzi w ciążę? Musi odstawić leki?
W pierwszym trymestrze - tak. Po skończeniu trzeciego miesiąca ciąży, jeśli jest taka potrzeba, może wrócić do leków i ponownie je odstawić krótko przed porodem, żeby uniknąć u dziecka zespołu odstawiennego.
A jeśli nie wiedziała, że jest w ciąży i brała leki?
Nic się nie stanie. Wiadomo, że leki antydepresyjne nie mają wpływu teratogennego na płód - nie powodują wad wrodzonych.
To czemu nie można ich brać przez całą ciążę?
Bo w medycynie obowiązuje zasada, że w ciąży - zwłaszcza w pierwszym trymestrze - nie należy podawać żadnych leków, o ile nie są niezbędne.
A jeśli podawanie jest niezbędne?
To leczymy. Zdarza się, że kobieta w ciąży ma tendencje samobójcze i wtedy nie można czekać z podaniem leków, nie ma mowy o przerwie. Jeżeli sytuacja nie jest tak poważna, dobre efekty daje zwykle psychoterapia, a także terapia światłem - jesienią i zimą. Bardzo ważne jest dobre rozpoznanie sytuacji pacjentki, jej nastawienia do ciąży. Czasem rozmowa o osamotnieniu i lękach związanych ze zmianą, jaką wnosi w życie kobiety ciąża, przynoszą więcej dobrego niż wysokie dawki leków.
A co z karmieniem?
Podobnie jak w przypadku ciąży poglądy lekarzy liberalizują się. Teoretycznie leki jedynie w znikomym stopniu przenikają do mleka mamy, ale uważa się, że nie powinno się podawać leków matce karmiącej, gdy dziecko nie ma trzech miesięcy. Po szóstym miesiącu uznaje się to za stosunkowo bezpieczne. W przypadku młodszego niemowlęcia trzeba podjąć decyzję, konsultując się też z pediatrą. Jeśli jest ważny powód - ciężka depresja - warto rozważyć wczesne przejście na karmienie sztucznym mlekiem i jak najszybsze rozpoczęcie leczenia matki. Ale mam pacjentkę, u której nie udało się przestawić niemowlęcia na butelkę.
I?
Rozpoczęła leczenie farmakologiczne, nie rezygnując z karmienia. Trzeba było bardzo obserwować dziecko - czy nie stało się bardziej senne, czy nie ma zaburzeń apetytu, czy nie ulewa więcej, czy nie jest pobudzone. To bardzo ważne, aby wcześnie rozpocząć leczenie - i ze względu na stan psychiczny matki, i ze względu na rozwój dziecka. Depresyjna matka ma często osłabiony kontakt z dzieckiem.
Czy depresja poporodowa mija sama, czy wymaga leczenia?
Depresję zawsze warto leczyć. Baby blues, czyli załamanie spowodowane rozchwianiem hormonalnym, które pojawia się w trzeciej dobie po porodzie, mija samo, zazwyczaj w piątej dobie. Ale to nie jest depresja. Depresja poporodowa pojawia się zazwyczaj później - między pierwszym a szóstym miesiącem po porodzie. Lepiej pójść do lekarza i usłyszeć, że to zwykłe zmęczenie i poczucie osamotnienia młodej mamy, której przyda się większe wsparcie ze strony bliskich, niż przegapić depresję kobiety, która czuje, że sobie nie radzi, nie potrafi nawiązać kontaktu z dzieckiem, nie ma siły nic zrobić, nic zmienić.
Typowe objawy depresji
Grupa 1:
obniżenie nastroju
utrata zainteresowań, anhedonia (brak zdolności odczuwania radości)
utrata energii, apatia, męczliwość
Grupa 2:
niska samoocena, spadek zaufania do siebie
poczucie winy, wyrzuty sumienia
myśli samobójcze, myśli o śmierci
zmiany łaknienia (spadek lub wzrost)
zaburzenia snu
zaburzenia koncentracji i pamięci
Jeśli masz co najmniej dwa objawy z obu grup trwające co najmniej dwa tygodnie, zgłoś się do lekarza