Nowy, "cudowny" lek na alkoholizm? 99% skuteczności. Ekspert: Mam duże wątpliwości...

Baklofen, lek od lat stosowany w leczeniu spastyczności mięśniowej, według Freda Levina, profesora psychiatrii Akademii Medycznej przy Northwestern University w Chicago, jest skuteczny w leczeniu alkoholików w ponad 99% przypadków. Głód alkoholowy, stany lękowe, będące pierwotnym źródłem problemów, rozpad osobowości - mijają bezpowrotnie. To możliwe? Pytamy specjalistę psychoterapii uzależnień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Doktor Olivier Ameisen, wybitny kardiolog, profesor Weil Cornell Medical College w Nowym Jorku, jeszcze 10 lat temu był tak głęboko uzależniony od alkoholu, że wierzył, iż nałóg wkrótce go zabije. Nie pomagało leczenie odwykowe, farmakoterapia, AA. O baklofenie usłyszał od znajomego. Rozpoczął "eksperyment" na sobie, uznając, że nie ma nic do stracenia. Terapia okazała się tak skuteczna, że obecnie dr Ameisen, znając oczywiście tezę o nieuleczalności alkoholizmu, uznaje się za osobę zdrową. Od kilku lat leczy baklofenem wielu uzależnionych, nie tylko od alkoholu, ale i narkotyków, hazardu, zakupów. Do metody przekonał ponoć wielu lekarzy i otrzymał tysiące potwierdzeń skuteczności takiego leczenia. Zarazem, chociaż minęło kilka lat od pierwszych publikacji doktora w Stanach Zjednoczonych i Francji, lek nie jest powszechnie stosowany, nie zrobiono nawet badań klinicznych. Ameisen obwinia za to głównie państwowe agencje twierdząc, że przy doborze metod leczenia kierują się dogmatyzmem, a nie pragmatyzmem.

O swojej chorobie i drodze do "uleczenia" Ameisen napisał książkę pt.: "Spowiedź z butelki", która ukazała się dotychczas w Stanach Zjednoczonych, Francji, Niemczech, Brazylii, Australii, Wielkiej Brytanii, Holandii, we Włoszech. W listopadzie 2012 roku trafiła też do polskich księgarń. O opinię na jej temat, po lekturze, poprosiliśmy Bronisława Hońcę z jednego z warszawskich Ośrodków Leczenia Uzależnienia od Alkoholu i Współuzależnienia, psychoterapeutę, specjalistę psychoterapii uzależnień, członka Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Integratywnej, od kilku lat związanego z lecznictwem odwykowym.

Eliza Dolecka: Czy po lekturze książki uważa Pan, że baklofen to rzeczywiście rewolucja i warto byłoby stosować go i w Polsce?

Bronisław Hońca: Sądzę, że baklofen mógłby być bardzo pomocny na początku terapii. Sposób, w jaki doktor opisuje odczucia po zastosowaniu leku, do czego mu on służy, przekonuje mnie do celowości wypróbowania go na innych pacjentach. W gorącym okresie abstynencji alkoholicy potwornie się męczą, wykańcza ich głód alkoholowy, lęk... Objawy głodu, nierzadko bardzo dotkliwe często stanowią przyczynę powrotu osoby uzależnionej do picia. Usunięcie tych objawów ma ogromne znaczenie, ale baklofen jako pigułka szczęścia, trwale rozwiązująca problem? Na pewno nie!

Niby dlaczego? Podobno tysiącom ludzi ten lek pomógł wyzdrowieć....

B. H. Obawiam się, że jednak nie. W mojej ocenie doktor Ameisen nawet samego siebie nie uzdrowił... Od początku książki aż do finału czułem, że mam do czynienia z alkoholikiem. Niepijącym, ale alkoholikiem. To fragmentami nawet utrudniało lekturę, było męczące. Klasyczne skutki mechanizmów uzależnienia były aż nadto zauważalne. Narcyzm, skupienie na sobie, "wielkościowość". Zaburzone postrzeganie siebie i rzeczywistości, w tym biegunowość: raz jestem Bogiem, raz nikim. Ameisen ma zacięcie prometejskie, chce zbawiać świat, czuje się wyjątkowy. Popisuje się znajomościami, kontaktami. Czasem jest nawet fałszywie skromny, chwaląc się choćby kontaktami z celebrytami, a zarazem - sam po części staje się celebrytą... Nawet wtedy, gdy domaga się, by leczono go razem ze "zwykłymi ludźmi" mam poczucie, ze nie jest szczery. Coś w jego zapewnieniach zgrzyta. Raczej potrzebuje tych ludzi, tej społeczności jako tła, a nie traktuje, jak równych sobie.

Nie jest pan za surowy? Być może podkreślanie pozycji zawodowej, znajomości i kontaktów to zabieg, który ma uświadomić czytelnikowi, że wnioski z badań to nie skutek prac szarlatana, a eksperta? Może eksponowanie siebie, uzasadnione przecież częściowo choćby życiowymi osiągnięciami, ma pomóc zrozumieć alkoholikom, że problem dotyczy każdego? Taką konwencję mógł narzucić wydawca...

B. H. Teoretycznie jest taka możliwość i brałem ją pod uwagę. Sądzę jednak, że jest w książce za dużo takich elementów, by wierzyć jedynie w konwencję. Fakt, doktor osiągnął w życiu wiele i ma powody do dumy. Niewątpliwie jest człowiekiem sukcesu i tego nie można mu odmówić. Wiele osób na jego miejscu czułoby się fantastycznie. Czy to jednak pozbawiłoby je pokory, zdrowej skromności? Skłoniło do umniejszania roli innych? Raczej nie. Gdyby Ameisen trafił do mnie na terapię, powiedziałbym: długa droga przed nami. Wiele kwestii trzeba jeszcze przepracować, by mówić o powrocie do normalności. Wciąż obecna "wielkościowość" tak naprawdę nie pozwala mu realnie wytrzeźwieć...

Ameisen jest trzeźwy. Od 10 lat...

B.H. Czy trzeźwy? Hmm... Przestał pić alkohol i bardzo prawdopodobne zresztą, że już nigdy nie wróci do picia. Ale czy abstynencja jest równoznaczna z trzeźwieniem?Niestety to nie to samo. Swoja droga zastanawiam się czy teraz doktor nie jest uzależniony od baklofenu... Co się stanie, gdy przestanie przyjmować leki? Sądzę, że nie tyle baklofen, co samo poszukiwanie "cudownego" leku uratowało doktorowi życie. Pamiętam doskonale moment w książce, gdy Ameisen zaczął eksperymentować z baklofenem. Sporo w nim życia, energii, emocji. Tak silnych, jak te, których można doświadczyć znajdując nową miłość. Na ile tego napędu wystarczy? Doktor uwielbia być w centrum uwagi, chce być słuchany. Sukces książki sprawia, że nadal funkcjonuje na maksymalnych obrotach. Zarazem baklofen spotyka się z różnym przyjęciem, nie jest stosowany na skalę masową. Teza o tysiącach uratowanych może być jednak nadętym balonem. Oby nie pękł... Wtedy wszystko się może rozpaść. Tak czy owak - te lata w abstynencji są bezcenne. Doktor znalazł swoją drogę do trzeźwości. Nie jest to jednak droga dla każdego.

Dlaczego?

B.H. W przypadku Ameisena ten lek nie tylko pozbawił alkoholika głodu. Wpisał się w osobowość, zawód, poczucie misji, osobiste doświadczenia. To wszystko jest komplementarne, to dobra droga dla niego. Teraz uwaga doktora zaprzątnięta jest ratowaniem świata, a nie piciem.

Ameisen przekonuje, że alkoholizm to wtórne zachowanie kompulsywne dla stanów lękowych, sposób "radzenia sobie" z napadami paniki. Rzeczywiście tak jest? Jeśli tak, to jak wielu chorych może to dotyczyć? Czy akurat w przypadku tych pacjentów baklofen mógłby się okazać skuteczny?

B.H. Dróg prowadzących do alkoholizmu jest wiele. Bardzo prawdopodobne, że doktor był na picie niejako "skazany" już w dzieciństwie. Naprawdę wstrząsnęły mną fragmenty mówiące o doświadczeniach rodziców doktora. Holocaust, życie obozowe, historia ludzi poranionych w sposób niewyobrażalny. To przeszywająca opowieść. Straumatyzowani rodzice musieli mieć wpływ na dzieci, "zarazić" je, nieświadomie nawet, swoim dramatem, pozostawić trwałe ślady w psychice. Ok. 80 procent moich pacjentów pochodzi z rodzin alkoholowych. Doświadczyli przemocy, mają za sobą traumatyczne doświadczenia. Kiedy jednak próbujemy im pomóc, początkowo właściwie nie ma znaczenia, jak to się zaczęło. Proces się odbył, mamy skutek. Początkowo celem jest osiągnięcie abstynencji, dalej rozbrajanie mechanizmów uzależnienia, a więc tego, co picie napędza. Paradoksalnie to nie utrzymanie abstynencji jest najtrudniejsze. Alkoholik, jak się zaweźmie, to nie będzie pił, proszę mi wierzyć. Zasadniczym problemem nie jest jednak picie.

A niby co? Przemoc, bieda, dramaty w rodzinie, są skutkiem picia. Co w takim razie "gorszego" próbujecie leczyć?

B.H. Aby to wyjaśnić, przybliżę strukturę terapii. Jej pierwszy etap, motywacyjny, trwa miesiąc. Do psychoterapeuty trafiają dwie grupy alkoholików. Tacy, którzy się "przebudzili", poczuli, że coś jest z nimi nie tak i muszą coś z tym zrobić. I druga grupa: ci, których zmuszono, na przykład skierował ich sąd, grożąc odsiadką w razie niepodjęcia leczenia. Ich motywacja jest żadna. Po przetrwaniu tego etapu alkoholicy trafiają do grup podstawowych, których celem jest umocnienie abstynencji. Chorzy dają sobie wzajemnie wsparcie, uczą się walczyć z problem głodu, sytuacjami sprzyjającymi piciu i ludźmi, którzy do niego namawiają. Mierzą się ze złością, próbują budować codzienność bez alkoholu. Jeśli ktoś każdego dnia, po pracy, wypijał butelkę wódki i tylko dzięki niej mógł funkcjonować, gdy zabieramy tak istotny element życia, zaczyna się dramat. Nie wie, co ze sobą zrobić, nie ma nic w zamian, nie radzi sobie z lękiem. W przeciwieństwie do autora książki nie ma teraz życia wypełnionego czymś nowym, ciekawszym. Zwykle dwa trzy miesiące po odstawieniu alkoholu wyłażą demony. Dopadają konsekwencje picia: długi, problemy z rodziną. Bywa i tak, że, mówiąc kolokwialnie, rodzice, opiekunowie nie nauczyli alkoholika jak sobie radzić z problemami, wyzwaniami życia, ukrywało je picie. Praca nad "starymi" deficytami to również bardzo ważna część terapii. Trzeźwy alkoholik jest nieznośny, sfrustrowany, obwinia bliskich za swoje porażki. Obserwując te zmiany, myślimy już o indywidualnej ścieżce terapii, co trzeba przerobić. Na grupie zapobiegania nawrotom picia tym się zajmujemy. Sama abstynencja jest już w miarę opracowana. Teraz trzeba nauczyć się żyć lepiej.

Problemy z rodziną? Teraz? Bliscy to chyba się cieszą...

B.H. Szczerze mówiąc - różnie bywa. Czasem w okresie abstynencji wszystko się wali. Owszem, niejednokrotnie bliscy naprawdę alkoholika wspierają i nawet dla mnie jest to zaskakujące, że żona i dzieci okazują mu miłość, zrozumienie, że zależy im na nim naprawdę, chociaż zrobił wiele okropnych, niewyobrażalnych rzeczy. Bywa jednak i tak, że współuzależniona żona czy mąż, częściej jednak żona, zaadoptował się do życia z chorym. Niby marzył, by on przestał pić, ale jednak to wódka była czynnikiem scalającym rodzinę, trwale się wpisała w jej funkcjonowanie. Paradoksalnie bliscy niejednokrotnie podejmują różne działania, które mają abstynenta "zachęcić" do ponownego picia, by wszystko wróciło do "normy".

Relacje autora książki z rodziną też nie są najlepsze...

B.H. Tak, Ameisen ma pretensje za stosowany szantaż: przestań pić, jeśli mnie kochasz. Fakt, to był szantaż. Rzecz w tym, że człowiek "wyleczony" rozumiałby, że w tak dramatycznej walce, wszystkie chwyty są dozwolone. Doktor obwinia zresztą i przyjaciół za brak wsparcia, i lekarzy za niewiedzę. Krytykuje AA, chociaż trzeba przyznać umiarkowanie... Nikt nie może mu pomóc, poza nim samym. To sensowne z założenia rozumowanie przyjęło karykaturalną formę. Nic nie działało, bo Ameisen zdawał się zaliczać kolejne metody, niemalże dla porządku, by udowodnić z góry założoną tezę...

Od początku szuka leku, metody wygodnej i skutecznej. Znajduje baklofen i wreszcie osiąga cel. Wielu by tak chciało...

B.H. Alkoholicy są leczeni farmakologicznie. To żadna rewolucja, a powszechnie stosowana praktyka. Rozpoczynający terapię alkoholik jest kierowany do lekarza psychiatry. Osobiście nie jestem szczególnym zwolennikiem farmakologii, ale bywa tak, ze bez niej ze względu na kondycję psychiczną pacjenta psychoterapia jest wręcz niemożliwa. Krótko mówiąc: gdy jest taka potrzeba, przepisywane są leki. Lekarz wie, co robi. Bardzo często leki są konieczne, gdyż wielu trzeźwiejących dopada depresja, wielu to ona doprowadziła do picia. Zresztą... Kontakt z rzeczywistością, ze stratami, często dla alkoholika jest niezwykle bolesny i nie daje powodów do radości. Na trzeźwo, bez znieczulenia, trudno wytrzymać. Bywa, ze już po "miesiącu miodowym" potrzebne są antydepresanty. Na początku bowiem jest euforia, że udaje się nie pić. Radość rodziny jest dodatkowo stymulująca. Po odstawieniu alkoholu poziom dopaminy w organizmie rośnie, ale potem dramatycznie spada. Zdecydowanie poniżej normy. Psychiatra dobiera odpowiednie antydepresanty czy leki przeciwlękowe. Czy mógłby przepisać i baklofen? Nie wykluczam...

Według doktora Ameisena większość lekarzy tego nie zrobi, bo kierują się "dogmatyzmem", a nie "pragmatyzmem"...

B.H. To już naprawdę niepokojące, gdy lekarz medycyny straszy swoistym "spiskiem" władz i firm farmaceutycznych. Dlaczego mieliby uniemożliwiać badania leku, który wydaje się być skuteczny? Przecież to jest realna kasa do zarobienia. Koncerny farmaceutyczne bez wątpienia skorzystałyby z takiej gratki, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę potencjalne zapotrzebowanie na baklofen. Nie rozumiem tego i obawiam się, że, niestety, stoją za tym merytoryczne przesłanki. Może ten baklofenowy balon jest jeszcze bardziej rozdmuchany, niż wynika z samej lektury? Trudno uwierzyć, że Ameisen, po raz kolejny zresztą, ma po prostu w życiu pecha...

embed

Bronisław Hońca odpowiada na pytania Czytelników w naszym

Dziale Porad

Więcej o: