350 kotów i codzienna walka o przetrwanie. "Są chwile, gdy serce rozpada się na tysiąc kawałków"

Pod opieką warszawskiej fundacji JOKOT jest około 350 kotów. Duża część mieszka w fundacyjnym przytulisku, pozostałe czekają na adopcję w domach tymczasowych. Los każdego ze zwierzaków spędza sen z powiek władzom fundacji oraz jej licznym wolontariuszom. - Każde możliwe wsparcie jest dla nas niezwykle istotne - podkreśla Joanna Popko, szefowa JOKOT-u.

Koty z działek, z opuszczonego parkingu, znalezione na poboczu drogi. Koty z piwnicy, wyjęte spod kupy gruzu, uratowane ze śmietnika. Koty, które miały szczęście do ludzi i koty, które człowiek potraktował nieludzko. Te w całkiem dobrym stanie i te, które stoją u progu śmierci. Za każdym z kotów pod opieką fundacji stoi inna historia, jednak każdy jest dla JOKOT-u tak samo ważny. Przypominamy tekst opublikowany 11.12.2022. Artykuł został uaktualniony o obecną sytuację w fundacji.

Nie da się ukryć, że w kociej fundacji zwierzęta i ich potrzeby są na pierwszym miejscu. Wszyscy jesteśmy na punkcie kotów mocno zakręceni - mam tego świadomość jako jedna z wolontariuszek. Jednak tuż po kotach są ludzie - władze fundacji i wolontariuszki oraz wolontariusze, którzy w czasie wolnym w pocie czoła robią wszystko, by dać przygarniętym kotom szansę na lepsze życie. Ludzie, którzy często biorą na siebie więcej, niż powinni, bo nie potrafią inaczej.

- Każdy z nas, opiekując się zwierzętami, walczy nie tylko o nie. Walczy także ze sobą. Słabością, strachem, zmęczeniem, wiecznym brakiem czasu... - tłumaczy Joanna Mozer, jedna z osób pomagających w fundacji. 

"Trafiają do nas zwierzęta, które potrzebują pomocy bezwzględnie. Wyszarpujemy dla nich miejsca cudem"

W fundacji JOKOT działa duża grupa wolontariuszy. Robią przeróżne rzeczy, wszystkie potrzebne, by jak najwięcej kotów miało wikt i opierunek. Niektórzy działają tylko zdalnie - pomagają np. w promocji zbiórek i robieniu rękodzieła na bazarki dobroczynne. Są domy tymczasowe, w których koty przygotowywane są do adopcji. Są też łapacze, którzy pomagają w wyłapywaniu kotów wolno żyjących do sterylizacji i kastracji. Jest również bardzo duża grupa wolontariuszy, którzy przychodzą bezpośrednio do przytuliska i pomagają w sprzątaniu oraz opiece nad zwierzętami.

- Najbliższy kontakt mam z tymi ostatnimi. Każdy z wolontariuszy przychodzi raz w tygodniu na minimum trzy godziny. Duża część wolontariuszy zostaje o wiele dłużej. Każdy wolontariusz ma "swój" dzień, w który przychodzi regularnie - tłumaczy Joanna Popko, szefowa fundacji JOKOT. Grupa wolontariuszy danego dnia ma za zadanie zadbać o to, by sprawiedliwie i sprawnie podzielić się obowiązkami. Wszystkie pomieszczenia muszą być prawidłowo obsłużone. Wszystkie koty muszą być bezpieczne, dostać odpowiednie jedzenie, wodę. Wszystkie kuwety muszą zostać sprzątnięte, pomieszczenia zamiecione, podłogi umyte. 

Jednak fizyczna strona dyżurów w fundacji - choć ciężka - nie jest najtrudniejsza. Największe wyzwania mają charakter psychologiczny, emocjonalny, niejednokrotnie pozostawiają rysy na zdrowiu psychicznym wolontariuszy.

- W naszym przytulisku jest za dużo zwierząt, powinno ich być mniej. Przez to, niestety, nie mają takich warunków, jakie najlepiej byłoby im dać. Wiele osób ciężko to znosi, stresuje się. Warto jednak pamiętać, że kotów mamy za dużo nie dlatego, że mamy taki kaprys, tylko że trafiają do nas zwierzęta, które potrzebują pomocy bezwzględnie i natychmiastowo. Wyszarpujemy dla nich miejsca cudem, ale przez to robi się gęsto. Nasi wolontariusze to wszystko widzą, zamartwiają się, smucą.

- Gdy przychodzi się do fundacji, na pierwszy rzut oka widać przepełnienie, ciężkie przypadki wymagające drogiego leczenia, setki kilogramów karmy i żwiru potrzebne miesiąc w miesiąc - mówi Sylwia, wolontariuszka fundacji JOKOT. - I myślisz, że tego się dużej nie da rady spiąć, że inflacja i zbliżający się kryzys nas pokonają. Ale potem dostajesz zdjęcie byłego podopiecznego fundacji od rodziny adopcyjnej. Kiedyś chora, chuda kupa kłaków chowająca się po kątach teraz jest grubiutkim, szczęśliwym kociakiem leżącym na poduszkach i puchatych kocykach, drapana za uszkiem przez zakochanych w niej ludzi. I już wiesz, że zawalczysz o kolejną złotówkę kolejny dzień. Bo warto! - uśmiecha się.

- Najtrudniej jest patrzeć na te koty, które niczym szczególnym się nie wyróżniają - opowiada Kasia, która jest wolontariuszką JOKOT-u od czterech lat. - Nie mają ciekawego umaszczenia ani siły przebicia, żeby domagać się ludzkiej uwagi w gronie bardziej przebojowych zwierzaków. Czasem nawet nie pamiętam imion tych zwierząt. One się wycofują, siedzą w kącie czy schowane w budce drapaka. Zamiast rozwijać się, chowają się do środka siebie. Żyją jak cienie.

O te wycofane koty osoby odpowiedzialne za promowanie zwierzaków do adopcji - między innymi Kasia - dbają szczególnie, bo to właśnie one potrzebują szczególnej pomocy, by się przebić. Zwierzęta przebojowe, koty towarzyskie, nakolankowe - one prędzej znajdą dom. Te, które latami czekają na własny kąt, najsilniej chwytają wolontariuszy za serce.

Liczy się każde możliwe wsparcie

- Sytuacja finansowa fundacji jest, niestety, nieciekawa - przyznaje Joanna Popko. Każde możliwe wsparcie jest dla nas niezwykle istotne - zarówno wpłaty bezpośrednie, jak i promowanie naszych zbiórek, a także darowizny rzeczowe. Przed kupieniem konkretnego jedzenia czy żwirku prosimy o skontaktowanie się z nami - damy znać, z czego korzystają nasze zwierzaki (bo na przykład nagła zmiana karmy może przyprawić je o rewolucje żołądkowo-jelitowe).

Chcesz pomóc podopiecznym fundacji JOKOT? Możesz to zrobić na wiele sposobów, a jednym z nich jest przelanie datku - nawet złotówki! - do fundacyjnej skarbonki (kliknij TUTAJ). JOKOT bierze udział w konkursie, w którym liczy się liczba wpłat, zatem im więcej darowizn, tym lepiej. Więcej informacji o tym, jak możesz pomóc JOKOT-owi, znajdziesz na stronie fundacji jokot.pl >>>

- Wszyscy mamy ogromnie dużo stresu w życiu osobistym. Inflacja szaleje, koszty ogrzewania, prądu, jedzenia w górę, kredyty, wojna... I jak tu się martwić kotkami? Ale ktoś musi się nimi martwić, bo one nie mają nikogo, a przecież nie są niczemu winne - mówi Paula, kolejna wolontariuszka JOKOT-u. - Więc człowiek robi dla nich, co może, i, kurczę, warto! Bo kiedy się uda, zmarnowana kupa futra trafi do kochającego domu i tam zamieni się w puchatego, szczęśliwego, kochanego kota. Nie tylko warto, ale trzeba, bo nikt inny tym kotom nie pomoże...

Kucharka, podopieczna fundacji JOKOTKucharka, podopieczna fundacji JOKOT fot. Justyna Mędrek

Więcej zdjęć JOKOT-ków znajdziesz w galerii na górze strony.

Zobacz wideo Wiesz, czemu koty mruczą? Nie zawsze chodzi o radość

Minął już boom na "koty z Ukrainy". Tymczasem zwierzaki wciąż potrzebują pomocy, a fundacje - pieniędzy

W lutym 2022 roku i tak trudną sytuację fundacji i schronisk pogorszyła wojna w Ukrainie. Pod ostrzałem znaleźli się nie tylko ludzie, lecz także zwierzęta - często pozbawione opieki, skazane wyłącznie na siebie. - Na początku czuliśmy się totalnie przygnębieni i bezradni - opowiada Joanna Popko. - Bardzo szybko jednak dostaliśmy informacje o zwierzakach z Ukrainy, które trzeba było ewakuować z miejsc, w których leciały bomby. Natychmiast zgłosiliśmy się do pomocy i przyjęliśmy 32 koty z Ukrainy - wspomina. - Były w bardzo różnym stanie. Niektóre całkowicie zdrowe, po przejściu kwarantanny pod kątem chorób zakaźnych (np. wścieklizny), szczepieniach, odrobaczeniu i kastracji mogły iść spokojnie do adopcji. Niestety ogromna większość wymagała leczenia, głównym problemem okazały się zęby, część musieliśmy usunąć. Były to ogromne koszta. Pomogła nam fundacja Sarigato - opłaciła część zabiegów, to było wielkie wsparcie.

- Był też kot z połamaną i źle zrośniętą łapą. Potrzebna była ponowna operacja, gojenie trwało dość długo. Teraz zwierzak chodzi przyzwoicie, korzysta z tej łapy, jednak dla nas temat nie jest zamknięty - kot wciąż ma problemy ortopedyczne. Ma przenieść się do domu tymczasowego, ale wciąż będziemy go obserwować i ewentualnie finansować dalsze leczenie - opowiada szefowa JOKOT-u.

Jednak zęby w fatalnym stanie i połamana łapa to nie koniec. Niektóre koty z Ukrainy przywiezione do JOKOT-u miały puste oczodoły albo resztki po oczach, które musiały zostać usunięte. Dziewięć kotów z Ukrainy, którymi zaopiekował się JOKOT, okazało się nosicielami wirusa FIV. Przez to mają bardzo małe szanse na adopcję, zatem pozostaną pod opieką fundacji zapewne dożywotnio.

Wiła, podopieczna fundacji JOKOTWiła, podopieczna fundacji JOKOT fot. Justyna Mędrek

W pierwszych tygodniach opieki nad kotami ukraińskimi odzew przeszedł wszelkie oczekiwania JOKOT-u. Zgłaszało się mnóstwo chętnych na adopcję kotów z Ukrainy lub - o co szybko i powszechnie zaczęły apelować polskie fundacje i schroniska - na adopcję kotów polskich tak, by zrobić jak najwięcej miejsca na koty ukraińskie. - Ledwo wyrabialiśmy się z weryfikacją domów tymczasowych i stałych - mówi Popko. - Niestety, wraz z napływem kolejnych zwierzaków z Ukrainy szał dobiegł końca. Zwierzęta, które przygarnęliśmy, w ogromnej mierze potrzebowały leczenia i nie były gotowe do adopcji od ręki (poza tym zawsze bardzo ściśle przestrzegamy wszystkich przepisów dotyczących kwarantanny). Boom na "koty z Ukrainy" się skończył, więc zostały u nas - kwituje. - Ale mieliśmy również miłe sytuacje, chłopak adoptował aż trzy "nasze" koty z Ukrainy!

Jednego z kotów z Ukrainy adoptowała Maria, wolontariuszka JOKOT-u. Sheldon, z początku chudy, ze sfilcowaną sierścią, dziś zachwyca pięknym futrem i znakomitym samopoczuciem. Na zdjęciach widać ogrom zmian, które w nim zaszły dzięki opiece najpierw fundacji, a potem samej Marii:

Sheldon, jeden z kotów przywiezionych do Polski z UkrainySheldon, jeden z kotów przywiezionych do Polski z Ukrainy fot. fundacja JOKOT

"Są chwile, gdy serce rozpada się na tysiąc kawałków"

Wiele momentów w fundacji chciałoby się zapomnieć. - Widok kota ze śrutem w grzbiecie, ze złamaną łapą, złamaną miednicą, pękniętym podniebieniem, sączącą się raną na grzbiecie… to te chwile, w których serce rozpada się na tysiąc kawałków - przyznaje wolontariuszka Ela. - Najczęściej w fundacji trzymam się kupy, dopiero w domu dopada mnie ogromny żal i tak ściska gdzieś głęboko, głęboko w środku, że te przecudowne zwierzęta, tak szalenie cierpiące, skrzywdzone, zasługują przecież na najlepszego człowieka... na ciepłe kolana, pełen brzuszek, troskliwą opiekę i miłość, czułość - mówi. - Staram się im dać namiastkę tego, żeby czuły się zaopiekowane i kochane. Myślę, że dobro wraca, i gdy dowiaduję się o kolejnej udanej adopcji, mam poczucie, że to, co robię, ma sens i jest to coś ważnego - podsumowuje.

- Mimo harówki przy sprzątaniu, trudnych chwil i widoku chorych kotów jest z takiej pracy duża satysfakcja - wtóruje Eli Justyna, również wolontariuszka. - Zwłaszcza kiedy widzi się, jak koty wracają do zdrowia, jak z nieśmiałków przekształcają się w mruczące przytulanki, jak najedzone i zadowolone się bawią albo śpią z brzuchami na wierzchu. I osobiście uwielbiam te chwile, kiedy po skończonym sprzątaniu siadam na podłodze i zaraz obłażą mnie żądne pieszczot kociaki - leżą mi na kolanach, na ramionach, niektóre nawet dosłownie wchodzą na głowę - śmieje się Justyna.

- Opieka nad potrzebującymi kotami to nie tylko obciążenie psychiczne, lecz także olbrzymi obowiązek - opowiada Joanna Mozer, wolontariuszka od lat związana z JOKOT-em. - Kotów nie zostawisz, czekają na ciebie. Borykamy się z wysokimi kosztami naprawdę podstawowych rzeczy: wody, prądu, gazu, środków czystości, ręczników papierowych, podkładów. To nie tylko weterynarz, karma i żwirek. To zniszczone mieszkania, żwirek i zabawki w każdym kącie, wszechobecne kłaki. Nieprzychylność ludzi, odsuwanie się znajomych. Opieka to wieczne troski i radości. Smutek i strach. Uśmiech i łzy. Kosztem siebie, rodziny... - wyznaje.

O Ritę, którą widać na zdjęciu niżej (pierwsze ujęcie to Rita tuż po przygarnięciu, drugie - Rita obecnie), Joanna walczyła długie miesiące. Kotka w momencie przygarnięcia ważyła 450 gramów, ciężko chorowała, musiała być karmiona strzykawką. - Nerwy, nieprzespane noce, wieczny lęk i wieczna walka z chorobami - wspomina Joanna. - Gdy teraz Rita się przytula, rozpływa nam się serce. Choć strach o nią zostanie zawsze z nami.

Przemiana RityPrzemiana Rity fot. Joanna Mozer

"Kołdra jest zawsze z każdej strony za krótka"

Prowadzenie fundacji pochłania mnóstwo siły - zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Co jest w tej robocie najtrudniejsze?

- Mówi się, że każdy kij ma dwa końce. Często mam wrażenie, że tych końców jest kilkanaście i każdy z nich jest ważny - opowiada szefowa fundacji JOKOT. - Weźmy taką sytuację: zwraca się do nas osoba X, mówi, że trzeba ratować kota z działek nieopodal. Tę osobę ktoś do nas przekierował, np. gabinet weterynaryjny, więc mamy już dwa podmioty, które na nas liczą - tłumaczy. - Trzeci to wolontariusze, a więc te osoby, które będą musiały się zająć zwierzęciem bezpośrednio. Czwarty element - pozostałe zwierzaki, które żyją w już i tak zatłoczonym miejscu, a po przybyciu nowego kota przestrzeni będzie jeszcze mniej. Kolejny aspekt jest finansowy - przestrzeń, żwir, jedzenie, zabiegi... To wszystko kosztuje..

Kettu, podopieczny fundacji JOKOTKettu, podopieczny fundacji JOKOT fot. Justyna Mędrek

- Na miejscu ostatnim, ale tak naprawdę pierwszym, jest ten konkretny, znaleziony kot. Jeśli go przyjmiemy, może nie będzie miał superwarunków, ale dostanie pomoc, będzie bezpieczny, będzie mieć jedzenie, leczenie. Jeżeli go nie weźmiemy, być może znajdzie się ktoś inny, kto udzieli wsparcia. A może nie - i kot umrze. Za każdym razem końcowa odpowiedzialność za decyzję spada na mnie - mówi Popko. - Kołdra jest zawsze z każdej strony za krótka, nie da się wszystkiego pogodzić. Nie ma dobrego rozwiązania. To jest dla mnie najtrudniejsze.

Warszawska fundacja JOKOT zajmuje się sterylizacją kotów wolno żyjących oraz szukaniem domów kotom bezdomnym. Wszystkie koty pod opieką fundacji są leczone, odrobaczane, odpchlane, szczepione, sterylizowane lub kastrowane po osiągnięciu odpowiedniego wieku. Następnie fundacja szuka dla nich odpowiedzialnych opiekunów. Wiele z nich to koty przewlekle chore, których leczenie trwa długie miesiące.

Chcesz pomóc podopiecznym fundacji JOKOT? Możesz to zrobić na wiele sposobów, a jednym z nich jest przelanie datku - nawet złotówki! - do fundacyjnej skarbonki (kliknij TUTAJ). JOKOT bierze udział w konkursie, w którym liczy się liczba wpłat, zatem im więcej darowizn, tym lepiej. Więcej informacji o tym, jak możesz pomóc JOKOT-owi, znajdziesz na stronie fundacji jokot.pl >>>

Więcej o: