Dodatki do żywności

Jak koleżanki z ?Wysokich Obcasów? wysłały mnie na zdrowe zakupy dla całej rodziny i co z tego wynikło

Jako że własnej rodziny jeszcze nie mam, postanowiłem zaopatrzyć w wiktuały na cały dzień moją koleżankę Elę i jej dwuletniego syna Dawida. Świeżo pasowany na męża i ojca, wyruszyłem do supermarketu.

Najpierw coś na śniadanie. Jako że na śniadanie z reguły jem obiad - to dla mnie pewien problem. Ale dziecku rano na pewno należy się mleko. Patrzę na zawartość tłuszczu - zakładam, że im go mniej, tym lepiej.

Dr n. med. Małgorzata Kozłowska--Wojciechowska, Rada Promocji Zdrowego Żywienia Człowieka AM w Warszawie: Dla mnie mleko 0,5-procentowe czy beztłuszczowe to nie mleko, tylko woda i barwnik. Mleko jest naturalnym źródłem witamin A i D rozpuszczalnych w tłuszczu. Nie ma tłuszczu - nie ma witamin. Dla dzieci najlepsze jest mleko tłuste, dla dorosłych mleko półtłuste, czyli mające ok. 2 proc. tłuszczu. Z taką zawartością możemy je pić całkiem spokojnie.

Na wszystkich opakowaniach jest oznaczenie UHT. Wiem, że oznacza pasteryzację wydłużającą trwałość mleka. Wybieram mleko, na którym jest też informacja, że "nie zawiera konserwantów".

M.K.W.: Żadne mleko UHT nie ma konserwantów.

Do mleka płatki.

M.K.W.: Płatki, musli - tam trzeba zwracać uwagę na ilość błonnika - im więcej, tym lepiej. I na zawartość cukru - im mniej, tym lepiej.

Ela na śniadanie zażyczyła sobie jajecznicy. Jaj mam do wyboru, do koloru: bio, naturalne, od kur hodowanych na takiej i siakiej ściółce, karmionych rozmaitą paszą.

M.K.W.: Tym, czego powinniśmy się obawiać, kupując jaja, jest cholesterol. A ilość cholesterolu, bez względu na to, czym karmiona była kura i jak była hodowana, jest prawie dokładnie taka sama w każdym jaju.

Jogurty i serki. Zewsząd atakują mnie produkty "ekologiczne", "naturalne" i "bez konserwantów".

M.K.W.: Serek ekologiczny? Przyznam, że jako konsument nie bardzo wiem, jak taką informację odczytywać. Nie wiadomo, czy to oznacza, że krowa chodziła po ekologicznej łące, czy może była dojona ręcznie, a nie za pomocą maszyny? Podobnie jest ze wszystkimi produktami tzw. naturalnymi. To po prostu zręczne chwyty reklamowe. Tak samo jest z reklamowaniem wielu produktów jako "bez konserwantów". Te reklamy nakręcają tylko spiralę strachu przed konserwantami. Są plany, aby reklamowanie produktu jako "nie-zawierającego konserwantów", "naturalnego" lub "ekologicznego" zostało zabronione, bo wprowadza w błąd konsumenta.

Zapełniając wózek kolejnymi produktami, coraz częściej spoglądam na literki E i stojące obok cyfry. Koleżanki z "Wysokich Obcasów" prosiły, abym właśnie na nie zwrócił szczególną uwagę - powszechnie uważa się, że to coś złego.

M.K.W.: Każdy produkt jest przypisany do jakiegoś E. Na przykład robię kogel-mogel. Technolog żywności opisałby to jako połączenie jednego E przypisanego do żółtka z drugim E - cukrem. Tych E jest około tysiąca. Nie mamy możliwości zajrzeć we wszystkie z nich. Więc nie bójmy się E, bo absolutnie wszystko, co jest w żywności, musi być określone przez jakieś E.

Obok siebie za szybką leżą dwie polędwice - jedna za 20 zł, druga za ponad 40 zł. Proszę ekspedientkę, żeby mi wyjaśniła przyczynę rozbieżności w cenie. Dowiaduję się, że ta druga jest produktem naturalnym zrobionym przy użyciu tradycyjnych metod.

M.K.W.: Przypuszczam, że w tej drugiej jest po prostu więcej mięsa w mięsie oraz że w czasie przygotowywania sięgnięto po droższą recepturę.

Akurat o wędlinach i używanych przy ich produkcji konserwantach wiem trochę więcej niż o innych artykułach. Dziesiątego sierpnia opublikowałem w "Gazecie" tekst o tym, że Światowa Organizacja Zdrowia chce wyeliminować z diety azotany i azotyny, bo mogą zwiększać ryzyko raka. Tymczasem to właśnie ich używa się do konserwacji mięs, w tym wędlin (każda różowa wędlina na pewno ma w sobie związki azotowe). Bać się więc czy nie bać?

M.K.W.: Rzeczywiście WHO uważa, że azotyny i azotany mogą zwiększyć ryzyko chorób nowotworowych. Problem w tym, że np. jeśli chodzi o konserwację mięsa, nie ma ich czym jak dotąd zastąpić. WHO wyraźnie pisze, że azotyny i azotany nie są bezwzględnymi karcynogenami (czyli ich spożywanie na pewno wywołałoby raka), ale jedynie to, że mogą u pewnych osób zwiększać ryzyko nowotworu.

Azotany i azotyny dodaje się do mięsa głównie po to, aby ochronić je przed rozwojem jadu kiełbasianego, który jeszcze pięćdziesiąt lat temu dziesiątkował ludzi (zatrucie nim jest w 80 procentach śmiertelne). Dzięki tym związkom coś więc zyskaliśmy. Oczywiście azotany i azotyny dodaje się też po to, żeby polepszyć

kolor i smak mięsa. Być może po wynikach ostatnich badań dopuszczalne ilości azotanów w produktach spożywczych zostaną zmniejszone. WHO dało sygnał, że należy szukać innych rozwiązań. Najważniejsze jest jednak to, żeby producenci nie przekraczali norm dopuszczalnych przez prawo.

Czas na obiad. Zupy sam nigdy jeszcze nie ugotowałem. Na szczęście mam do wyboru całą gamę błyskawicznych zupek w proszku z mnóstwem poprawiacza smaku - glutaminianu sodu.

M.K.W.: Na pewno daleko im pod względem odżywczym do prawdziwej zupy, poza tym to bardzo często bomby kaloryczne - powinniśmy przede wszystkim zwracać uwagę na zawartość tłuszczu. A glutaminian sodu? Mało kto wie, że to charakterystyczny składnik kuchni wschodniej. Dodawany dla smaku, jako konserwant, zmniejsza też ilość sodu - więc nie jest to takie złe.

A może gotowa zupa w słoiku - wystarczy podgrzać i gotowe.

M.K.W.: Jeżeli kupujemy coś w słoiku, to trzeba sprawdzić, czy na powierzchni nic nie jest zepsute. Z kolei we wszystkich puszkach należy ucisnąć denko i sprawdzić, czy odskakuje - jeżeli nie, to konserwa jest do wyrzucenia.

Teraz drugie danie. Na ladzie leżą różne mięsa na białych tackach owinięte folią. Skłaniam się jednak ku gotowym, pakowanym próżniowo kotletom. Do tego mrożone frytki (nie znoszę obierać ziemniaków) i kalafior (przygotowanie świeżego jest chyba trudne, więc też sięgam po mrożonkę).

M.K.W.: Sprzedawane na tackach i zawinięte folią porcje mięsa - sprawdzamy, czy folia jest nieprzerwana, a przede wszystkim, czy mięso ma jednolity kolor. Przy wyrobach pakowanych próżniowo - trzeba zwracać uwagę, aby brzegi opakowania ściśle przylegały do siebie, a sam produkt np. nie przesuwał się w opakowaniu.

Mrożone warzywa - producent jest zobowiązany do zamrożenia kalafiora tak, aby każdy kwiat był oddzielnie. Jeżeli zamiast oddzielonych od siebie kwiatów wyczuwamy przez torebkę jedną zmrożoną bryłę, to znaczy, że ktoś coś zrobił źle - lodówka nawaliła czy produkty przewożono zwykłą ciężarówką. Ta zasada dotyczy wszystkich mrożonek - każda musi być sypka. Wyjątek to warzywa lub owoce rozdrobnione, np. buraczki lub szpinak.

Przy regale z półproduktami do odgrzania przypominam sobie o tłuszczach trans, które powstają podczas utwardzania olejów roślinnych - w ten sposób otrzymujemy np. twarde margaryny. Najwięcej tłuszczów trans jest w fast foodach, słonych przekąskach, gotowych daniach mięsnych i wyrobach cukierniczych, a także niektórych zupach w proszku. Tymczasem, jak dowiedli naukowcy, sprzyjają one wyjątkowo szybkiemu tyciu i chorobie niedokrwiennej serca.

M.K.W.: Jeżeli chodzi o kwasy tłuszczowe trans, to w Polsce tylko od dobrej woli producenta zależy, czy na opakowaniu znajdzie się jakakolwiek informacja o ich zawartości w produkcie. Dlatego lepiej wybierać produkty, które mają informację, że liczba kwasów trans jest w normie. To świadczy o wiarygodności producenta.

Warto wybierać artykuły, których producent podaje, jakie rodzaje tłuszczów (jednonienasycone, nasycone i wielonienasycone) i w jakich ilościach się w nich znajdują. Im mniej nasyconych, tym zdrowiej.

Na kolację - sałatka. Wieczorem na pewno nie będzie mi się już chciało nic robić, więc kupuję gotowe.

M.K.W.: Gotowe sałatki i wyroby garmażeryjne nie muszą mieć konserwantów. Oczywiście trzeba zwracać uwagę na datę ważności - jeżeli jest to kilka dni (dwa-trzy), to konserwanty są niepotrzebne. Co innego, gdy sałatka jest przydatna do spożycia przez dwa albo trzy miesiące - wtedy wiadomo, że jest ona samym konserwantem.

Jeszcze tylko sok. Kupuję naturalny sok 100-procentowy w kartonie. Z nazwy wnioskuję, że chodzi o sok bezpośrednio wyciskany z soczystych owoców.

M.K.W.: Dla mnie naturalny jest tylko sok wyciskany ręcznie ze świeżych owoców. A soki w kartonie są robione z pulpy - specjalnie przerobionych podsuszonych owoców. Producent kupuje pulpę, np. z Brazylii albo Argentyny, dodaje do niej wodę, cukier i aromat i robi z tego sok. Taka informacja znajduje się zresztą na opakowaniach.

Na niektórych sokach także jest napis "bez konserwantów". To chyba jakaś narodowa fobia. Czy naprawdę powinniśmy się bać konserwantów, barwników i polepszaczy smaku?

M.K.W.: Nie. Mówimy przecież o związkach, które są dopuszczone do produkcji. To nie są zanieczyszczenia, jak np. ołów czy miedź w rybach. Jeżeli tylko są dodawane do żywności w dozwolonych ilościach - są bezpieczne. Prawda jest taka, że dziś nie mamy szans na to, aby kupować w sklepie żywność, która nie jest sztucznie poprawiana. Dopóki prawo nie zabrania stosowania jakiegoś konserwantu - jest on dozwolony. Ważne, by na drodze od pola uprawnego do stołu wszystko działo się zgodnie z prawem. Ile producentowi wolno dodać np. barwnika - jest określone normami. Jednak w Polsce dużym problemem jest to, że nie wiadomo, czy każdy producent na każdym etapie jest uczciwy. Brakuje u nas takiej organizacji jak amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków, która cały czas kontroluje wszystko to, co wkładamy do ust.

I najważniejsze: musimy zdawać sobie sprawę, że żywność jest na świecie jednym z głównych czynników, od których zależy to, czy jesteśmy zdrowi, czy chorzy. I że to nie dodatki do żywienia - konserwanty czy barwniki - ale źle skomponowana dieta, czyli mówiąc wprost - objadanie się ponad miarę potrzeb - jest dla nas głównym zagrożeniem.

Więcej o: