Kichaj w rękaw

Czyli dlaczego lepiej nie zasłaniać ust dłonią podczas kaszlu, czy warto ubierać się na cebulkę i co zrobić, żeby nie złapać wilka - rozmowa z dr. Wojciechem Feleszką, immunologiem

Jak się pani dzisiaj czuje?

Dziękuję, bardzo dobrze, zresztą złego licho nie bierze.

Nie tyle złego, ile wesołego. Niedawno przeczytałem artykuł naukowy przytaczający dowody na to, że optymistyczne nastawienie do życia poprawia odporność. To zadziwiające, ale stres u optymistów, nie tylko psychiczny, ale i wywołany chorobą, np. grypą czy przeziębieniem, skutkuje dodatkowym zmobilizowaniem układu odpornościowego. Organizm produkuje więcej przeciwciał oraz aktywniej zabija intruzów. Pesymiści i osoby dotknięte depresją chorują częściej, dłużej i ciężej. Ostatnio miałem pacjentkę uskarżającą się na nawracające anginy. Po zebraniu wywiadu okazało się, że kilka miesięcy wcześniej przestała brać leki antydepresyjne. Kiedy znów rozpoczęła leczenie depresji, częste infekcje ustąpiły.

Intruzów podobno wybija do nogi czosnek.

A Goździkowa mówi też, że pomaga picie soku z aronii i jedzenie cebuli. My, lekarze, chcielibyśmy, żeby takie metody działały, bo leczenie byłoby prostsze. W czosnku wykryto szereg substancji przeciwbakteryjnych, ale nie udowodniono, że zapobiega zaziębieniu lub skraca jego czas. By ocenić skuteczność tego typu metod, szukamy wiarygodnych analiz wielu badań naukowych wykonanych w różnych częściach świata. Takie analizy publikuje organizacja pozarządowa - Cochrane Collaboration. Naukowcy analizują wszystkie doniesienia na temat tradycyjnych metod leczniczych - czosnku, miodu, jeżówki, chińskich ziółek, witaminy C - po to, by z czystym sumieniem rekomendować je chorym. Weźmy na przykład wspomniane chińskie ziółka. Wprawdzie na odporność nie działają, ale trochę zmniejszają objawy przeziębienia.

A echinacea z jogurtem?

No właśnie! Prawdziwa histeria w świecie naukowym skupia się od kilku lat na jogurtach, probiotykach i ich działaniu na układ odpornościowy. Te dane cały czas są bardzo wątłe, chociaż z roku na rok jest ich więcej. Weźmy obiecujący artykuł z czerwcowego numeru 'British Journal of Nutrition' wykazujący, że regularne przyjmowanie dwóch szczepów probiotycznych zmniejsza ryzyko częstych zakażeń i antybiotykoterapii u niemowląt. Zatem jeśli ktoś już wierzy naukowcom i chce sięgać po probiotyki, niech poszuka szczepów o udowodnionym działaniu, a takie na razie są tylko w aptekach. Gorzej ma się sprawa z jeżówką, czyli echinaceą. Wyciąg z jeżówki dodany do hodowli ludzkich komórek odpornościowych działa świetnie. Limfocyty i makrofagi tłuką bakterie jak opętane. Ale już w badaniach na ludziach nie wygląda to tak kolorowo. Ostatnia duża metaanaliza pokazała, że nie ma w chwili obecnej jednoznacznych danych pokazujących, że echinacea zapobiega przeziębieniom.

Metaanalizy, badania, dowody. Czosnek nie, jogurt nie. To co pan robi, jak licho bierze?

Wskakuję pod koc, piję herbatę z sokiem malinowym, zagryzam miodem. Dziwne? W jednej z ostatnich publikacji, którą szeroko komentowały pisma medyczne, było porównanie działania miodu z innym popularnym lekiem na nocny kaszel u dzieci. Okazało się, że badany lek nie był aż tak skuteczny, jak można było przeczytać na ulotce, natomiast widoczny efekt zarejestrowano dla miodu. W innej nowej pracy przeanalizowano działanie różnych leków przeciwkaszlowych i okazało się, że większość z nich działa podobnie jak placebo. Może więc lepiej leczyć się miodem?

A może lepiej się zaszczepić?

To na pewno. Zwłaszcza w tym sezonie na grypę. W mojej praktyce codziennie wielu ludziom muszę tłumaczyć sensowność szczepień.

Dlaczego?

Bo żyjemy w świecie nieporównanie bezpieczniejszym niż kilkadziesiąt lat temu i to właśnie dzięki szczepionkom. Ale przestaliśmy to zauważać. A proszę zajrzeć choćby do 'Ani z Zielonego Wzgórza', by przeczytać realistyczny opis, jak równo sto lat temu dzieci chorowały na błonicę, czyli krup. Kto dzisiaj pamięta, że grypa, którą wielu dziś myli z przeziębieniem, w roku 1918 pochłonęła więcej istnień niż druga wojna światowa? Absolutnie trzeba się szczepić. Wszyscy na grypę sezonową, a szczególnie narażeni (dzieci, biały personel) na pandemiczną (świńską) grypę A/H1N1. Ci, którzy umarli podczas epidemii 1918 roku, to właśnie ci ze słabą odpornością, których uratowałoby szczepienie. Ameryka w tym roku idzie na wojnę z grypą - świńską i sezonową. Już zaczęły się masowe szczepienia. Małych dzieci, kobiet w ciąży i wszystkich, którzy pracują z maluchami, bo ten rodzaj grypy przebiega najciężej u dzieci.

W Ameryce też spotyka się rodziców, którzy z zasady nie szczepią dzieci - na nic. Wypełniając wniosek odmowy, w rubryczce 'powody' wpisują 'światopogląd religijny'. To zamyka usta ubezpieczycielom.

W Polsce takich rodziców też jest niemało. Boją się szczepionek. A przecież nowe szczepionki są bardzo gruntownie przebadane. Impuls, który zapoczątkował ruchy antyszczepionkowe, był naukowym szalbierstwem. W 1998 roku brytyjski lekarz dr Andrew Wakefield opublikował w prestiżowym piśmie naukowym 'Lancet' sugestie, jakoby szczepionka MMR (odra, świnka, różyczka) powodowała autyzm u dzieci. Potem wyszło na jaw, że w rzeczywistości był motywowany i opłacany przez grupę rodziców dzieci chorych na autyzm, którzy potrzebowali dokumentacji medycznej, by przekonać sąd do przyznania im odszkodowań od producentów szczepionek. W Wielkiej Brytanii wywołało to wówczas panikę i spadek szczepień na świnkę, odrę i różyczkę poniżej granicy społecznego bezpieczeństwa! Następne dziesiątki badań zaprzeczały obserwacjom Wakefielda. A 'Lancet' przeprosił za publikację.

Co nauka mówi o kolejnym przesądzie: 'Nie siedź na kamieniu, bo dostaniesz wilka'?

Nic nie mówi, ale wydaje się to sensowne. Długie siedzenie na zimnej powierzchni może szczególnie u kobiet skutkować 'zaziębieniem' pęcherza, czyli zakażeniem dróg moczowych. Mimo że w chwili obecnej nie ma jeszcze medycznego wyjaśnienia tego faktu, to nie dyskredytowałbym tej ludowej obserwacji. Można jedynie spekulować, że chwilowe ochłodzenie miednicy mniejszej obniża zdolności obronne dróg moczowych i w ten sposób dochodzi do zakażenia.

A ubieranie się na cebulkę ma naukowy sens?

Oczywiście. 'Cebulka' umożliwia szybkie dostosowanie się do np. nagłego przegrzania, które właśnie wydaje się najgorsze, ponieważ stres związany z późniejszym nagłym oziębieniem może prowadzić do przeziębienia. Wynika to z tego, że kortyzol, jeden z hormonów stresu, który uwalnia się podczas wychłodzenia, obniża nam odporność. Z drugiej strony przypisywanie zimnu bezpośredniej zdolności wywoływania kataru jest nieporozumieniem, które powstało wskutek prostej obserwacji: zimne powietrze równa się automatycznie wyciek z nosa. Według danych naukowych taką reakcję odczuwa ok. 20 proc. ludzi, ale ma ona charakter przemijający. 'Prawdziwe' przeziębienie jest skutkiem zakażenia rinowirusem i ma na ogół miejsce wskutek kontaktu z chorymi ludźmi. Co ciekawe, wcale nie muszą to być ci, którym cieknie z nosa, gdyż po przechorowaniu przeziębienia wirus jest obecny w naszych nosach aż do czterech tygodni i zaraża! Zakażamy się wówczas podczas powtarzalnych bliższych kontaktów. Wirus przenosi się drogą kropelkową oraz przez kontakt - ręce, usta, nos.

Co zatem z kolejną mądrością ludową - zasłanianie ust ręką podczas kichania?

Zasłaniać usta trzeba, jednak nie ręką, ale rękawem lub chusteczką jednorazową, którą trzeba potem wyrzucić. W amerykańskich szkołach dzieci uczy się kichać w rękaw, a po każdym kichnięciu czy wytarciu nosa są odsyłane, by umyć ręce. I słusznie! Kiedy grypa szaleje, powinniśmy myć ręce średnio 20 razy dziennie! I to ciepłą wodą z mydłem.

Proszę sobie wyobrazić, byłem na mszy, podczas której ksiądz prosił parafian, by nie przychodzili zakatarzeni na msze i ze zrozumieniem odnosili się do tych, którzy nie przekazują znaku pokoju uściskiem dłoni. To dopiero przejaw miłości bliźniego!

Prosił, by zostali w domu i łykali witaminę C? Raczej nie, bo ta metoda nie ma naukowego uzasadnienia. Żeby jednak oddać sprawiedliwość witaminie C, to należy wspomnieć, iż faktycznie zapobiega ona przeziębieniom, ale tylko u osób wykonujących ciężki wysiłek na zimnie. Żołnierzy pracujących w warunkach arktycznych, narciarzy, maratończyków. Jedno ale: trzeba łykać co najmniej 40 tabletek dziennie.

Na zimno to chyba wiaderko herbatki po góralsku?

Niekoniecznie. Alkohol poszerza naczynia krwionośne, podnosi ciśnienie, rozgrzewa, ale na krótko. Potem następuje gwałtowne wychłodzenie organizmu. Poza tym jak się chlapnie setę, to nie można brać leków. Ja słyszałem jeszcze głupszą mądrość: 'Łyknij 2 tabletki jakiegokolwiek antybiotyku, staniesz na nogi'. Tylko że większość prostych zakażeń to wirusy, na które antybiotyk nie działa i w ten sposób tylko hodujemy lekooporne szczepy antybiotyków. Przerażające, że wiele osób tak robi. Kiedyś podróżowałem ze znajomym lekarzem, który skarżył się, że bierze go przeziębienie. 'Otworzyłem apteczkę i wyjąłem pierwsze z brzegu opakowanie - opowiadał zadowolony. - Był to antybiotyk X i wziąłem pastylkę'. Nie zdziwiłbym się, gdyby nie to, iż był to profesor mikrobiologii jadący na wykład dla studentów o oporności bakterii na antybiotyki!

Ludowych rad na przeziębienie jest mnóstwo: jedz dużo, nie pij zimnego, łykaj wapno. Nieprawda. Lepiej jeść mało, ale treściwie (lekko, białkowo, witaminowo, ale naturalnie), a jak boli gardło, to zimne napoje i lody zmniejszą przekrwienie i złagodzą dolegliwości. Co do wapna - nie ma dowodów, że pomaga. Za to pomagają wszelkie zabiegi rozgrzewające, bo przyspieszają krążenie i przemianę materii - organizm się mobilizuje.

Na koniec katar - leczony trwa tydzień, a nieleczony siedem dni?

Zgoda, sprawna odporność poradzi sobie z nim gładko. Możemy jednak spaprać sprawę, paląc, stresując się i nie śpiąc. Siedem dni trwa mobilizacja zdrowego układu odpornościowego, walka z 'lichem' i potem 'sprzątanie po bitwie'.

Więcej o: