Rozmowa z Magdaleną Cedzyńską, kierownikiem Poradni Pomocy Palącym w Centrum Onkologii - Instytucie im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie.
Wojciech Moskal: - Podobno mamy teraz modę na niepalenie. Prawda?
Magdalena Cedzyńska: - Na pewno palimy teraz mniej. Jeszcze w latach 80. byliśmy rekordzistami na świecie. Paliło wtedy 60 proc. dorosłych mężczyzn. Teraz jest zdecydowanie lepiej - pali co trzeci mężczyzna i co czwarta kobieta. Z drugiej strony, chociaż mamy dziś o kilka milionów palaczy mniej, to i tak jesteśmy w niechlubnej czołówce Europy.
Najgorsze jest to, że pali u nas tak wiele kobiet. Tyle się mówi o raku piersi, a mało kto zauważa, że to rak płuca jest u kobiet - podobnie jak u mężczyzn - nowotworowym zabójcą numer jeden.
Kampanie antynikotynowe nie podziałały?
- Podziałały. Poprawa jest, choć na pewno życzylibyśmy sobie większej. W połowie lat 90. byliśmy liderami w Europie centralnej i wschodniej, jeśli chodzi o ustawodawstwo antytytoniowe. W tamtym czasie mieliśmy np. największe na świecie ostrzeżenia zdrowotne na paczkach papierosów. Teraz jesteśmy w ogonie Europy. Problem w tym, że wiele osób, także decydentów, wciąż nie do końca rozumie istotę tego uzależnienia. To nie nawyk, chwilowa zachcianka czy moda. To choroba, uznana przez WHO, mająca swój numer w klasyfikacji chorób.
Wie pan, że na zespół abstynencki, czyli ostrą fazę głodu nikotynowego po odstawieniu papierosów, można wziąć zwolnienie lekarskie?
W życiu bym nie pomyślał...
- A dlaczego? Przecież to choroba. Nikotyna to silny narkotyk, a mechanizm uzależnienia od niej jest taki sam jak przy heroinie czy kokainie. Dym papierosowy to świetny środek transportu. Dzięki niemu nikotyna w ciągu siedmiu sekund dociera do mózgu, gdzie powoduje wyrzut dopaminy zwanej hormonem szczęścia.
Gazety i telewizja są pełne reklam leków mających pomóc w rzuceniu palenia. Działają?
- Leków bez recepty jest dużo; na receptę są dwa. Z odkryciem chyba każdego leku dla palaczy wiąże się ciekawa historia. Wszystkie te plastry, gumy i pastylki do ssania zawierające nikotynę zawdzięczamy szwedzkim marynarzom służącym w czasie zimnej wojny na okrętach podwodnych. Tam, jak wiadomo, palić nie wolno, więc marynarze strasznie cierpieli z powodu głodu nikotynowego. Dowództwo marynarki zwróciło się więc do naukowców, by temu zaradzili. Stworzono pierwsze pigułki z nikotyną.
Inny lek został wynaleziony w latach 60. przez radzieckich naukowców z tajnych wojskowych laboratoriów. Szukając nowych rodzajów broni biologicznej, odkryli dziwne właściwości rośliny - złotokapu zwyczajnego. Uzyskana z niego cytyzyna leczyła z uzależnienia od tytoniu. Problem w tym, że wtedy palić chcieli wszyscy, więc nikt nie był zainteresowany lekiem, który to uniemożliwiał.
A lek na receptę - bupropion, który jest antydepresantem - powstał w latach 90. Pewna lekarka zauważyła, że jej pacjenci leczeni z depresji bupropionem bardzo często zgłaszali, że i owszem, czują się lepiej, ale też palić im się nie chce.
Pamiętajmy jednak, że sam lek to nie wszystko. Uzależnienie od papierosów to nie przeziębienie, gdzie łykniemy jedną czy dwie pigułki na ból głowy czy gardła i sprawa załatwiona. Proces wychodzenia z uzależnienia nie jest ani łatwy, ani krótki. Często niezbędna jest pomoc specjalisty.
Polacy tego nie robią. Jak ktoś chce rzucić palenie, to rady przede wszystkim szuka w sieci i u znajomych. Większość osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że istnieją poradnie pomocy palącym.
- System poradni rzucania palenia nie jest u nas doskonały. Szczerze mówiąc, ich liczba zamiast się zwiększać, maleje. To głównie kwestie finansowe.
Kto się do was zgłasza i z jakich powodów?
- Są dwie podstawowe grupy pacjentów. Jedna to ludzie około trzydziestki, a druga to osoby po pięćdziesiątce, po połowie mężczyźni i kobiety. A powodów jest mnóstwo.
Są to kwestie czysto zdrowotne, np. początek przewlekłej obturacyjnej choroby płuc. Czasami zaś młody człowiek koło trzydziestki zauważa, że biegnie 50 metrów do autobusu i ledwo dyszy.
Ktoś inny po prostu wstydzi się, że jego koledzy z pracy nie palą, a on musi wychodzić przed budynek i na mrozie trzęsącymi się z zimna palcami zapala papierosa.
A czasami jest to po prostu kwestia finansów. Palenie dużo kosztuje. Z przeprowadzonych badań wiadomo, że podniesienie ceny na papierosy wyraźnie zmniejsza liczbę palaczy.
Jaką rolę w rozstawaniu się z nałogiem powinni odgrywać lekarze POZ? Większość chyba ogranicza się do zdawkowego - "No, ma pan/pani zbyt wysoki poziom cholesterolu i nadciśnienie. Trzeba więc rzucić palenie, zmienić dietę na zdrowszą i więcej się ruszać".
- Tak bywa, ale i to zmienia się na lepsze. W ostatnich latach udało nam się przeszkolić ponad 10 tys. lekarzy POZ - to duży sukces. Z badań wiadomo, że gdy lekarz pierwszego kontaktu tylko mówi, że powinniśmy rzucić palenie, robi, lub próbuje to robić, 12 proc. pacjentów. Gdy zaś lekarz poświęci trochę więcej czasu i powie jak to zrobić, odsetek podejmujących próbę sięga 60 proc.
Ale nawet jak się wie, łatwo nie jest...
- Oczywiście, że nie. Pacjent jest ambiwalentny, z jednej strony chce rzucić palenie, a z drugiej nie. Dlatego tak mocno pracujemy nad jego motywacją.
Straszycie?
- Nie, to niewiele daje. Można mówić w nieskończoność o raku płuca czy udarze, a człowiek i tak wytworzy sobie mechanizm obronny i sam siebie przekona, że "to nie on, jego to nie spotka, zagrożenie nie jest naprawdę takie wielkie" itd.
Ważne jest, by pacjent sam tego chciał, a nie próbował rzucić palenie, bo mąż, żona czy matka kazali.
Terapię zaczynamy zresztą wcale nie od tego, dlaczego ktoś chce rzucić, ale od tego, dlaczego chce palić. Często jest to forma radzenia sobie ze stresem. Ale też zwykłe przyzwyczajenie - ktoś kiedyś zaczął i tak już zostało. Kobiety często mówią, że palą, bo boją się przytyć.
Jak już znamy przyczynę, możemy rozmawiać dalej. Konfrontujemy to z prawdą, zastanawiamy się, jak temu zaradzić, pokazujemy, jakie korzyści pacjent może osiągnąć, uczymy alternatywnych metod radzenia sobie ze stresem.
Jest takie powiedzenie: "Rzucanie palenia? Nic trudnego, robiłem to setki razy".
- I jest prawdziwe. Często sam moment rzucenia palenia nie jest problemem. Prawdziwym wyzwaniem jest utrzymanie abstynencji; dotyczy to chyba zresztą każdego nałogu.
Powroty do palenia zdarzają się często. Ale trzeba zrozumieć, że to naturalny element tej choroby, tego uzależnienia. Dlatego w rozmowach z pacjentami nigdy nie używamy słowa "porażka". Nikt nie przegrał, po prostu dalej leczymy pewne schorzenie. Staramy się wyjaśnić, co na ogół sprawia, że ktoś znowu sięga po papierosa, w jakich sytuacjach najczęściej do tego dochodzi, co wtedy robić?
A co można zrobić?
- Przetrzymać 2-3 najbliższe minuty. Ten napad chęci zapalenia ma zawsze nagły charakter. To jest moment, impuls, po którym biegniemy do najbliższego kiosku po paczkę papierosów. Ale to szybko mija. Wystarczy wytrzymać te sto kilkadziesiąt sekund i chęć wyraźnie słabnie. Trzeba wtedy szybko czymś zająć głowę i ręce, może włożyć coś do ust, np. jakąś zdrową przekąskę. Jedna z moich pacjentek wyciągała w takiej sytuacji listę zaległych rzeczy do zrobienia typu "posprzątaj tamtą szufladę, wyprasuj tamtą bluzkę". I to jej pomagało.
Mamy teraz wielką modę na e-papierosy.
- Wzbudza to u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony, idea wydaje się słuszna. Dostarczamy mózgowi nikotynę bez towarzystwa 4 tys. rakotwórczych substancji, jakie znajdują się w papierosowym dymie. Z badań przeprowadzonych w Nowej Zelandii wiadomo, że skuteczność e-papierosów w odzwyczajaniu od palenia jest podobna do nikotynowej terapii zastępczej, czyli pastylek, gum i plastrów zawierających czystą nikotynę. W krótkiej perspektywie e-papierosy są raczej na pewno mniej szkodliwe niż te prawdziwe. Może to być więc - jak powtarzam - szansa dla palaczy. Choć pozostaje pytanie: ilu z nich tak naprawdę kończy z nałogiem, a ilu tylko zamienia prawdziwego papierosa na e-odpowiednik?
Druga kwestia dotyczy bezpieczeństwa w długim okresie stosowania. Nic na razie na ten temat nie wiemy. Niepokoi mnie, że w chwili obecnej nad całym tym rynkiem, nad producentami, nie ma praktycznie żadnej kontroli. A wystarczy wejść do pierwszej z brzegu galerii handlowej - w każdej jest stoisko z e-papierosami. Do wyboru, do koloru i jeszcze w kilkudziesięciu smakach. A przecież ten smak skądś się bierze. To jest jakaś substancja chemiczna, która podlega przemianom, szczególnie gdy w e-papierosie temperatura wzrasta do 300 stopni. Nie wiemy, jak to wszystko działa na ludzki organizm.
Widzę w tym szansę, ale na razie byłabym bardzo ostrożna i zaczekała na wyniki wieloletnich obserwacji.