"Ambulans z Serca bez karetki to trochę przypał". Medycy bezdomnych warszawiaków mają spory problem

Czasem są nazywani "sprzątaczami". Pozwalają "normalnym" ludziom nie widzieć gorszej strony stolicy. Po pracy czy zajęciach na uczelni, ruszają na ulice Warszawy - do pustostanów, ogródków działkowych, koczowisk pod mostami, piwnic, szałasów i innych miejsc, gdzie mieszkają osoby bezdomne. Nikt im za to nie płaci. Niosą ratunek i nadzieję. Wkrótce będą musieli przestać. Karetka się rozpada.

Więcej dowodów, że świat jest dobry, na Gazeta.pl

Ich heroicznej pracy przyglądamy się od dwóch lat i dawno temu chcieliśmy już o nich napisać. Nie rwą się jednak do kontaktów z mediami, raczej nie opowiadają też o swoich dokonaniach na Facebooku czy Instagramie. Robią swoje i uważają, że to w zupełności wystarczy. Teraz jednak zmienili zdanie i otworzyli się nawet na media, bo potrzebują pomocy.

Obiad dla dzieciaka

Zuzanna Matuszewska, 21-letnia studentka medycyny, o pracy z osobami bezdomnymi w zasadzie opowiada bez większych emocji:

Hardcore? Jaki tam hardcore... Zajmujemy się głównie ranami. Jeśli ktoś żyje na ulicy, to normalne, że do takiej rany mucha może złożyć jajeczka, więc larwy wychodzą z owrzodzenia. A jak pan jest na wózku i nie ma dostępu do toalety dostosowanej dla osób niepełnosprawnych, to jest zasikany, brzydko pachnie. To jest normalne.

Przyznaje jednak, że czasem podczas patroli, jak nazywają wyjazdy do osób bezdomnych, doświadcza silnych emocji. Takich do łez:

- Pan Tadeusz i pani Basia mają po 60 lat. Mieszkają w altance na terenie ogródków działkowych. Nie chcą przenieść się do ośrodka, bo wtedy musieliby być oddzielnie, w dużych salach z wieloma obcymi osobami. W altance jest ciepło, bo palą w kozie, ale nie ma toalety, więc pan Tadek wynosi panią Basię na siku. Pani Basia ma niedowład połowiczny po udarze, który przeszła kilka lat temu. Z trudem siedzi samodzielnie, nie chodzi. Pan Tadeusz sam zmienia pani Basi opatrunki, był kiedyś sanitariuszem. Poza środkami opatrunkowymi przywozimy im też książki, najbardziej lubią kryminały.

Poznaliśmy ich, kiedy z nogi pani Basi zaczęła wychodzić śrubka, która trzymała jej kości po operacji ortopedycznej. Potem w palcach nogi rozwinęła się martwica. Pani Basia przeszła w końcu ich amputację. Spędziła w szpitalu miesiąc, w trakcie pandemii, więc bez odwiedzin. Miała w tym czasie urodziny. Gdy odwieźliśmy ją do domu, pan Tadeusz miał nową fryzurę i ugotowany obiad. Przywitał ją słowami: "kochany dzieciaku" (tak się do niej zwraca), a ja się popłakałam.

Palec i ucho nie chcą czekać

Wiele osób, które wzywały "normalne" pogotowie do osoby bezdomnej, wie, jak przykre to doświadczenie. Niezależnie od stanu chorego, czasem padają pytania o potrzebę tego wezwania, sugestie, żeby następnym razem dzwonić na policję i komentarze, że "karetkę trzeba będzie wietrzyć" i "konieczna będzie dezynfekcja, a ludzie czekają na ratunek". W pandemii podobno jest jeszcze gorzej.

Tymczasem zespół Ambulansu z Serca specjalizuje się w takich pacjentach. Nie brzydzą się, nie gardzą, nie boją. Wolontariusze (lekarze, ratownicy, pielęgniarki, studenci medycyny, przedstawiciele innych zawodów) wyjeżdżają na ulice Warszawy 4-6 razy w tygodniu. Ich prywatne numery znają osoby bezdomne i takie, które miewają z nimi kontakt. Fundacja ma też swój numer alarmowy (663 - 600 - 856), na który każdy może zadzwonić i poinformować o osobie bezdomnej, potrzebującej pomocy medycznej. Można też przyjść na dyżur na Patelni (potoczna nazwa placu przed stacją metra Centrum), podczas którego przyjmowane są zgłoszenia lub od razu udzielana pomoc.

Jakie są te ich interwencje? Wszelki kaliber. Szycia, opatrunki, pierwsza pomoc.

Czasem odwozimy kogoś do szpitala, z uszkodzonym kręgosłupem, podejrzeniem zawału. Kiedy indziej działamy na miejscu. Pan Kacper po pobiciu przyszedł z naderwanym uchem na nasz patrol na Patelni. Niestety, minęło już zbyt wiele godzin, żeby można było to jeszcze zszyć. Skończyło się na przyklejeniu ucha do głowy plastrem. Ładnie się zrosło

- wspomina Zuzanna. Zima jest trudna dla wolontariuszy i ich podopiecznych? Pewnie, często jedzie się z duszą na ramieniu, bo nie wiesz czy zetkniesz się tylko z odmrożeniami, czy ofiarami śmiertelnymi. Z drugiej strony - zamarznąć na ulicy można też wiosną, jesienią. Wystarczy byle przymrozek. Szczególnie ciężko i nieprzewidywalnie było jednak w pierwszych miesiącach pandemii, przed szczepieniami:

- Można było jeździć wyłącznie w strojach ufoludków. Wielu ludzi zostało zupełnie bez pomocy lekarskiej. Tymczasem palec przecięty siekierą tak, że wystawało ścięgno, nie mógł czekać do końca kwarantanny. Niemal codziennie znalazł się ważny powód, by zapomnieć o lockdownie.

Dlaczego to robią?

Zespół stara się łatać bardzo różne rany podopiecznych i pomagać także wtedy, gdy te fizyczne już się zagoją.

- Udzielamy pomocy medycznej, wierząc, że poprawa stanu zdrowia jest warunkiem koniecznym, by wykonać kolejne kroki w kierunku wyjścia z kryzysu bezdomności. Od niedawna minimum jeden wyjazd w tygodniu jest realizowany przy współpracy z psychologiem, co pozwala nam dotrzeć do osób zagubionych, w depresji i bez wiary, że z bezdomności istnieje wyjście - podkreślają przedstawiciele fundacji.

- Z Kazikiem było już bardzo źle. Miał bardzo zaawansowaną padaczkę, beznadziejny przypadek. Dzięki naszym staraniom trafił jednak na detoks, a potem na terapię uzależnień. Powiedział mi ostatnio, że uratowaliśmy mu życie i nie możemy go już teraz zostawić. Nie planujemy - opowiada Zuza.

Niestety, niewykluczone, że Fundacja będzie musiała zawiesić działalność. Wolontariusze potrzebują karetki, by docierać do potrzebujących.

Zobacz wideo

Sen o wypasionej karetce

- Niestety nasza karetka jest pojazdem już osiemnastoletnim, a jej przebieg nieubłaganie zbliża się do 400 tysięcy km (o ile nie został zaniżony, zanim ją dostaliśmy, co, niestety, jest prawdopodobne). Pojazd jest mocno zużyty i pomimo wkładania sporego wysiłku w utrzymanie go w dobrym stanie technicznym, coraz częściej zawodzi. W ciągu ostatnich miesięcy zmagaliśmy się m.in. z elektryką sygnałów uprzywilejowania, klaksonem pneumatycznym, układem wydechowym, instalacją tlenową, drzwiami przesuwnymi do części przeznaczonej dla pacjentów, centralnym zamkiem, noszami, nawiewem na szybę i oświetleniem pola dookoła karetki… Także stan blacharski pojazdu jest coraz gorszy, wiele elementów poszycia nadaje się już tylko do wymiany, a ogniska korozji widać praktycznie na każdym elemencie blacharskim. Konstrukcja jest tak osłabiona, że podczas jazdy po wertepach czasem otwierają się boczne drzwi. Od dawna nie działa klimatyzacja i ogrzewanie postojowe - wydaje się to fanaberią, ale w karetce ma gigantyczny wpływ na leki (wymagają określonej temperatury) i na bezpieczeństwo naszych pacjentów (w upał - zagrożenie udarem cieplnym, zimą - wyziębienie). Kilkukrotnie w ostatnich miesiącach zdarzyło się, że patrol trzeba było przerwać lub odwołać z powodu usterek wozu. Niestety mamy świadomość, że będzie coraz gorzej - piszą na stronie zbiórki na nową karetkę przedstawiciele fundacji.

Taki specjalny zespół od osób bezdomnych, który interweniuje w sprawach bardzo poważnych i zupełnie błahych, najbardziej potrzebowałby karetki, która mogłaby pełnić funkcje niemal szpitala polowego. By optymalnie pomagać potrzebującym, potrzebują nie tylko środka transportu, ale i odpowiedniego wyposażenia. Obecnego nie przeniosą do nowego pojazdu, bo to już rupiecie. Nosze są ciężkie i pomimo napraw czasem się zacinają. Stół, do którego są przytwierdzane w czasie transportu, jest zużyty i zawodzi. Instalacja tlenowa po naprawach działa w połowie (jedno gniazdo z dwóch). Czasem przydałoby się krzesełko kardiologiczne, do wygodnego transportu pacjenta, choćby w ciasnej klatce schodowej. W nowoczesnych karetkach nosze, instalacja tlenowa, czy krzesełko kardio, są po prostu na wyposażeniu.

Przypał...

- Ambulans bez ambulansu to przypał - mówią w fundacji i niewątpliwie mają rację. Trudno uwierzyć w szczęśliwy finał tej zbiórki. Potrzeba mnóstwo pieniędzy (400 tysięcy złotych). Idzie niemrawo. Gorzej niż źle. Apelują, gdzie się da, a wciąż nie mają nawet 10 proc. potrzebnej sumy.

Wiele osób słyszało o pracy tych wolontariuszy. Zasługują na podziw i wielu ich podziwia. Nawet ci, którzy nie rozumieją takiego społecznego zaangażowania, cieszą się, że dzięki nim osoby bezdomne znikają z ulic, nie roznoszą chorób. Na karetkę jednak nie ma kto wpłacać. Władza, która niejednokrotnie na prawo i lewo rozdawała specjalistyczne pojazdy, raczej na liście beneficjentów nie ma tej fundacji. Osoby przez nich ocalone wpłat nie zrobią. Uciekają tygodnie. Karetka się sypie. Ludzie, którzy robią coś tak wartościowego, muszą jeszcze prosić o narzędzie do pracy. Oby im się udało, bo wszyscy mamy w tym interes i możemy pewnego dnia potrzebować ich wsparcia.

LINK DO ZBIÓRKI

Więcej o: