Naukowcy ze Scripps Research Institute (biomedyczna instytucja badawcza z siedzibą w La Jolla w Kalifornii) opublikowali w Annals of Internal Medicine analizę, która pokazuje, że prawdopodobnie 40-45 procent zakażeń koronawirusem pozostaje bezobjawowych. Dane pochodzą z 16 kohort (wyodrębnionych z populacji grup ze względu na wspólne dla nich wydarzenie lub proces) z całego świata, obejmujących takie grupy jak mieszkańcy domów opieki, pasażerowie statków wycieczkowych, więźniowie, czy też Japończycy ewakuowani z Wuhan, mieszkańcy jednego z miasteczek włoskich, mieszkańcy Islandii, a także San Francisco i kilku innych miast.
Jeżeli około 40-45 procent zakażeń SARS-CoV-2 jest bezobjawowych, oznacza to, że wirus jest znacznie bardziej zaraźliwy, niż dotychczas sadzono i "ciche rozprzestrzenianie się" epidemii przebiega na ogromna skalę.
- Jesteśmy przyzwyczajeni do myśli, że COVID-19 to ciężko chorujący ludzie, nierzadko potrzebujący wspomagania oddychania i specjalnej opieki na oddziałach intensywnej terapii. Ale jest także drugie oblicze wirusa, gdzie infekcja przebiega zaskakująco łagodnie - piszą naukowcy.
Już niemal od początku epidemii COVID-19 słyszy się o osobach, które mimo pozytywnych wyników testów na obecność koronawirusa, nie doświadczają zbyt wielu objawów, albo wręcz nie mają żadnych. W niektórych przypadkach tzw. miano wirusa (czyli najniższe stężenie wirusa, które jest w stanie zakażać) jest jednak u nich na poziomie porównywalnym z tym u osób pełnoobjawowych. Co oznacza, że najpewniej zakażają kolejnych ludzi, nawet o tym nie wiedząc.
Naukowcy od początku epidemii szukali odpowiedzi na pytanie, jak często choroba przebiega bezobjawowo. Domyślano się, że takie przypadki stoją za szybkim rozprzestrzenianiem się epidemii. Naukowcy ze Scripps Research przejrzeli i zsyntetyzowali dostępne obecnie dane, aby spróbować przynajmniej oszacować odsetek takich zakażeń. Przy czym nie byli w stanie oddzielić osób u których choroba przebiega bezobjawowo od tych, które są w okresie przedobjawowym. Do tego potrzebne są testy "podłużne", czyli wykonywane co kilka dni. Tylko w pięciu kohortach znaleźli takie rozróżnienie. Pomimo tego zastrzeżenia znaleźli sporo dowodów, świadczących o tym, że po zakażeniu mamy niemal połowę szans, że tego nawet nie zauważymy.
Ciche rozprzestrzenianie się koronawirusa sprawia, że kontrola pandemii jest jeszcze trudniejsza
- mówi profesor medycyny molekularnej w Scripps Research Eric Topol.
Jednak bezobjawowe zakażenie może być związane ze zmianami w płucach, które można zaobserwować wykonując tomografię komputerową. Skanowaniu poddano kilkudziesięciu bezobjawowych nosicieli wirusa. U niektórych osób znaleziono nieprawidłowości w płucach, które mógł pozostawić koronawirus. Ten problem powinien stać się tematem odpowiednich badań - uważają naukowcy.
Przy tak wysokim odsetku bezobjawowych zakażeń najważniejsze staje się testowanie i szukanie nowych przypadków choroby. Musimy zarzucić sieć bardzo szeroko, inaczej wirus nam umknie
- mówi prof. Topol.
Ważne jest testowanie jak największej liczby osób z danej populacji i to nie tylko tych z objawami choroby. Naukowcy postulują, aby konwencjonalne testy na koronawirusa stosować jak najszerzej i szukać bezobjawowych nosicieli. Powinno się również wprowadzić inne techniki nadzoru zdrowia publicznego, takie jak na przykład monitorowanie osadów ściekowych.
Źródła: MedicalXPress.com, Scripps Research, Annals of Internal Medicine