Dlaczego akurat przeciw pneumokokom? Ponieważ zaliczana do pneumokoków dwoinka zapalenia płuc (Streptococcus pneumoniae) to wyjątkowo paskudna bakteria. Jest niebezpieczna z punktu widzenia epidemiologów, ponieważ nosi ją w sobie bardzo wielu z nas.
Pneumokoki praktycznie nie atakują zwierząt, jedynym obiektem ich ataku jest człowiek. - Prawdziwym inkubatorem pneumokoków jest nos małego dziecka - mówi dr Paweł Grzesiowski z Zakładu Profilaktyki Zakażeń i Zakażeń Szpitalnych Narodowego Instytutu Leków w Warszawie.
Nie dość, że bakterie te są bardzo częste (nosi je w sobie aż 56 proc. polskich dzieci do drugiego roku życia!), to jeszcze niezwykle łatwo przenoszą się z jednej osoby na drugą. Wystarczy porządnie kichnąć albo kaszlnąć, a miliony zarazków fruną na odległość co najmniej metra i zakażają kolejnych ludzi. A mogą być nimi nie tylko dzieci, ale - co ważne - także ich dziadkowie. Ci zaś, podobnie jak maluchy, które nie ukończyły jeszcze drugiego roku życia, są szczególnie narażeni na zachorowanie. O ile u małych dzieci układ odpornościowy nie zdążył się jeszcze porządnie rozwinąć, o tyle u osób na drugim biegunie życia odporność słabnie ze względu na wiek. Dodatkowym ryzykiem jest grypa, która przyciąga pneumokoki jak magnes. Stąd tak wiele zapaleń płuc jako powikłań pogrypowych.
Z pneumokokami teoretycznie łatwo jest walczyć, gdyż tradycyjnie używa się w tym celu starej, poczciwej penicyliny. Szkopuł w tym, że z upływem lat pneumokoki coraz częściej dają sobie z penicyliną radę i trzeba wytaczać przeciw nim cięższe (i coraz kosztowniejsze) działa. W Polsce w przypadku ok. trzech czwartych pacjentów z sepsą wystarcza dziś wciąż penicylina. Pozostałą jedną czwartą trzeba leczyć bardziej wyrafinowanymi antybiotykami.
Epidemiologów martwi jeszcze jedna właściwość pneumokoków. Są to bowiem zarazki bardzo zróżnicowane. Zmieniają swoje "ubranka" (chodzi tu o otoczkę cukrową otaczającą komórkę każdego pneumokoka), podobnie jak kameleon zmienia kolory. Takich "ubranek w szafie" każdego pneumokoka jest aż 91. Dlatego trudno jest zrobić przeciw nim skuteczną szczepionkę, a ponadto jedno przechorowanie z powodu pneumokoków wcale nie zabezpiecza przed kolejnymi infekcjami. Wystarczy, że bakteria zmieni "ubranko", i nasz układ immunologiczny nie postrzega jej jako wroga.
Jaką krzywdę mogą wyrządzić nam pneumokoki? Infekcja na szczęście na ogół kończy się na poziomie błon śluzowych. W niektórych przypadkach może dojść do ostrych miejscowych zapaleń - w obrębie ucha, zatok lub płuc. Mówimy wówczas o zapaleniu ucha środkowego, zapaleniu zatok albo o odoskrzelowym zapaleniu płuc. Za każdym razem trzeba sięgać po antybiotyk i mieć nadzieję, że penicylina zadziała na szczep, który nas zaatakował. Jeśli penicylina nie da rady, trzeba liczyć na to, że lekarz trafi z kolejnym antybiotykiem.
Najbardziej czarny - i szczęśliwie najrzadszy - scenariusz to bardzo ciężkie schorzenie, zwane inwazyjną chorobą pneumokokową (IChP). Dochodzi do niej wówczas, gdy liczba bakterii jest tak duża, iż siedzą one nie tylko w jednym miejscu w organizmie, lecz również dostają się do krwi i wraz z nią roznoszą się po całym ciele. Może wówczas dojść do zapalenia płuc z tzw. bakteriemią (powodem choroby są bakterie, które dostały się do płuc wraz z krwią, a nie poprzez nos, gardło i oskrzela).
Inną, jeszcze groźniejszą postacią inwazyjnej choroby pneumokokowej jest sepsa, czyli zakażenie krwi, które może uszkadzać nerki, wątrobę i, niestety, prowadzić do zgonu. Pneumokoki mogą też pokonać barierę krew/mózg i wywołać zapalenie opon mózgowych.
Taka infekcja może doprowadzić do trwałego uszkodzenia mózgu, a nawet do zgonu.
Na inwazyjną chorobę pneumokokową zapada w Polsce rocznie ok. 2 tys. dzieci do piątego roku życia.
Kto najbardziej narażony jest na poważne kłopoty z powodu pneumokoków? Powtórzmy - dzieci do drugiego roku życia, ponieważ ich układ odporności nie radzi sobie z pneumokokami, szczególnie zagrożone są te, które chowają się w dużych skupiskach, gdzie mają okazję wymieniać się najróżniejszymi szczepami bakterii, a więc w żłobkach, domach dziecka.
Do czynników ryzyka inwazyjnej choroby pneumokokowej należy zaliczyć też posiadanie starszego rodzeństwa. Starszy, powiedzmy czteroletni brat, może być już na tyle silny, że jeśli złapie w przedszkolu groźną odmianę pneumokoka, sam nie zachoruje, ale jeśli nakicha na czteromiesięczną siostrę, o nieszczęście nietrudno.
Zdaniem epidemiologów na IChP szczególnie narażone są również wcześniaki, a także niewielka grupa dzieci mających kłopoty z odpornością. Do grup ryzyka należą również maluchy chowające się w złych warunkach, narażone na wdychanie dymu tytoniowego, a także te, których rodzice lubią odwiedzać... wielkie supermarkety. W takich ogromnych sklepach często są specjalne pomieszczenia, w których dzieci mogą podokazywać, podczas gdy dorośli zajęci są zakupami. Niestety, czasem z takiego miejsca można wyjść z "prezentem" w postaci groźnego pneumokoka.
Czy można się przed tymi nieszczęściami jakoś zabezpieczyć?
Owszem. Pomimo, że zrobienie szczepionki zapobiegającej chorobom wywoływanym przez pneumokoki nie jest - jak wspomniano - łatwe, naukowcy pracują nad nią już dobre 40 lat. Z sukcesem. W 1977 r. wypuszczono na rynek pierwszy, a sześć lat później drugi preparat tego typu. Stosuje się je do dziś, ale ich skuteczność jest znacznie niższa, niż byśmy chcieli. Chronią one ponadto wyłącznie dorosłych, a przecież celem ataku bakterii są głównie małe dzieci. Te mogły po raz pierwszy poczuć się bezpiecznie dziewięć lat temu, kiedy na rynek amerykański wprowadzono pierwszą nowoczesną skoniugowaną szczepionkę przeciw pneumokokom.
Jej działanie okazało się spektakularne. Liczba dzieci chorujących w Ameryce na IChP zaczęła gwałtownie spadać już po pierwszej dawce szczepionki. Mało tego. Okazało się, że znacznie rzadziej chorują też osoby nieszczepione, w tym dorośli powyżej 65. roku życia. Stało się tak dlatego, że dzięki szczepieniom zmniejszyła się ogólna pula fruwających w powietrzu pneumokoków.
Pierwszy nowoczesny 7-składnikowy preparat został dopuszczony do obrotu w wielu krajach, w tym w Polsce w latach 2000-2002. Od wiosny 2009 r. mamy także zarejestrowany drugi preparat 10-składnikowy o podobnej skuteczności. Pod koniec bieżącego roku spodziewana jest rejestracja kolejnego 13-składnikowego preparatu.
Sporo państw uznało, że pomimo wysokiej ceny (jeśli ktoś chce kupić szczepionkę u nas w aptece, za pojedynczą dawkę musi zapłacić ok. 300 zł, a pełne zabezpieczenie niemowlęcia osiąga się dopiero po czterech zastrzykach - w 2., 3-4., 5. i 12. miesiącu życia), warto ją częściowo lub w pełni refundować.
W Polsce szczepionka jest na liście zalecanych, ale nieobowiązkowych. Co to oznacza? Że nasi specjaliści uznają, iż preparat na pewno nie szkodzi i stosować go warto, natomiast nie są pewni, czy jego użycie się opłaca z czysto finansowego punktu widzenia. Ostatnio po kilku latach skrupulatnego liczenia taką opłacalność wykazali Niemcy i wprowadzili pełną refundację. U nas Ministerstwo Zdrowia na razie (i chwała mu za to!) podjęło decyzję o zakupie kilkudziesięciu tys. dawek dla dzieci po otwartych urazach czaszki jako przygotowanie do zabiegu wszczepienia implantu ślimakowego do ucha oraz dla dzieci z niedoborami odporności. W planach jest szczepienie wszystkich dzieci poniżej roku, ale to dopiero po wyliczeniu opłacalności takiego kroku i z zastrzeżeniem, że plany te może pogrzebać szalejący kryzys.
Na razie ewentualny ruch należy więc do rodziców lub dziadków. Decyzji na tak często nie ułatwiają też sami lekarze. Rzadko namawiają na szczepionkę, wietrząc w niej wyłącznie interes firmy. Krytykują też media, że bezmyślnie przekazują to, co im firmy podsuną.
- Jak umrze w Polsce 20-letni żołnierz z powodu meningokoków [innych, znacznie rzadszych bakterii], podnosi się gwałt na cały kraj. A jak umiera czteromiesięczne dziecko z powodu pneumokoków, jest cisza - mówi z kolei dr Grzesiowski. - Dlatego cieszę się, że ostrzegacie ludzi przed pneumokokami - dodaje. - To realny wróg. A skoro mamy na niego broń, grzechem byłoby jej nie użyć.
- Wiem, że szczepionki nie są tanie - tłumaczę rodzicom noworodków - opowiada dr Jerzy Pejcz ze Szpitala im. św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy. - Ale czekają was chrzciny, a chrzestni i tak coś kupią. Ja bym im zaproponował szczepionkę. fKonsultacja dr Paweł Grzesiowski, kierownik Zakładu Profilaktyki Zakażeń i Zakażeń Szpitalnych w Narodowym Instytucie Leków w Warszawie