Nasz 37-letni sąsiad sam o sobie mówi, że jest 'krawcem damskim'. Z żoną Beth ma cztery córki: ośmioletnią Charlotte, sześcioletnią Ann, trzyletnią Mary i niespełna roczną Elisabeth. Beth nie pracuje, to znaczy dwa razy w tygodniu prowadzi zajęcia w klubie fitness, ale - jak mówiła Rysia w 'Kilerze' - starcza jej to na waciki. Martin i Beth to typowi przedstawiciele amerykańskiej klasy średniej. Skończone studia, duża rodzina, obszerny dom na przedmieściach Waszyngtonu, dwa duże samochody. Martin pracuje w firmie ubezpieczeniowej, ma dobrą pensję. Na tyle dobrą, by opłacić trzyletniej Mary przedszkole (w stanie Wirginia są świetne szkoły publiczne, ale przedszkola tylko prywatne i drogie), zajęcia dodatkowe dziewczynek, raz w tygodniu firmę sprzątającą dom i Latynosów koszących trawę. Jednak na tyle marną, by nie myśleć o kolejnych dzieciach. - Samochody są tańsze niż u was, w Europie, można całe życie wynajmować mieszkanie, licząc na to, że rodzina zostawi ci coś w spadku, ale na edukację dzieciaków musisz wyłożyć grubą kasę! Wliczając czesne i utrzymanie - 20 tys. dol. rocznie. Tyle średnio kosztuje rok studiów na uniwersytecie stanowym w Wirginii. Jeśli jednak młody człowiek zdecyduje się na uczelnię poza stanem, rok nauki może kosztować nawet 60 tys. dol.! Co prawda są zapomogi i stypendia, ale i tak amerykańscy rodzice obłożeni są kredytami i zaczynają oszczędzać w funduszach edukacyjnych, jak tylko rodzą im się dzieci. Według wyliczeń rządu amerykańskiego każde dziecko urodzone np. w 2006 roku aż do osiągnięcia 17. roku życia będzie kosztować rodziców 260 tys. dol. I to nie wliczając opłat za studia, które w ciągu ostatnich 20 lat rosły trzy razy szybciej niż dochód przeciętnej amerykańskiej rodziny. - Myślenie o tym cholernym czesnym może całkowicie odebrać człowiekowi ochotę na seks - złości się Martin.
Mimo to dzieci w Ameryce rodzą się na potęgę. Na przeciętną Amerykankę przypada dwójka (2,05), co na tle średniej europejskiej (1,35) i polskiej (1,3) jest wskaźnikiem imponującym. Tym bardziej że amerykańscy rodzice nie mogą liczyć na świadczenia socjalne. Zasiłek porodowy, becikowe, nawet urlop macierzyński to pojęcia w USA nieznane. Matka bierze po porodzie kilka tygodni wolnego, po czym wraca do pracy. Nierzadko decyduje się zostać w domu i wychowywać kolejne dzieci, bo pensja męża wystarcza na utrzymanie rodziny. Gorzej mają matki samotne i rodziny o niższych dochodach, ale mimo że aborcja jest legalna, a nowy prezydent dodatkowo ma znieść wszelkie ograniczenia w dostępie do niej, dzieci mają tu wszyscy - biali, kolorowi, bogaci i biedni. Średnio co 14 sekund Ameryce przybywa nowy obywatel. Wbrew stereotypom rzadziej jest on czarnoskóry czy pochodzenia latynoskiego. Nadal 54 proc. amerykańskich noworodków rodzą kobiety białe.
To dlatego Ameryka jest krajem pełnym przewijaków i placów zabaw. To dlatego jednym z najpopularniejszych aut jest ośmioosobowy van z wielkim bagażnikiem i rozsuwanymi na bok drzwiami, by wysypujące się z niego jak piłeczki pingpongowe dzieci łatwo wydostały się na zewnątrz, nie gubiąc butów i pieluch. To dlatego tacy rodzice jak Martin i Beth nigdy w Ameryce nie zostaną nazwani 'dzieciorobami' i nikt nie będzie się zastanawiał: 'Katolicy czy alkoholicy?'. Zresztą to czwarte dziecko 'wymęczył' u żony Martin, który chciał mieć syna. Zgodziła się, ale pod warunkiem że więcej próbować nie będą, a mąż pójdzie na zabieg sterylizacji. - Trzy lata była w ciąży, cztery karmiła piersią. Więcej dzieci mieć nie chcemy, czas na poświęcenie z mojej strony - tłumaczył mi w noc sylwestrową Martin.
Nie był w swojej decyzji odosobniony. Przeciętna Amerykanka chce mieć dwoje dzieci, czyli musi zabezpieczać się przed ciążą średnio przez 30 lat życia. Dziewięć na dziesięć kobiet (40 mln Amerykanek) w wieku reprodukcyjnym stosuje jakąś antykoncepcję. Według Instytutu Guttmachera zajmującego się polityką prokreacyjną w USA najczęściej kobiety łykają pigułkę (30 proc.), poddają się sterylizacji (27 proc.), używają prezerwatyw (18 proc.). Na czwartym miejscu wśród metod antykoncepcji jest sterylizacja mężczyzn (prawie 10 proc.). Gdy dodać do tego kobiety, wychodzi na to, że to najpopularniejsza w USA metoda zapobiegania ciąży.
- Mój Steven też jest, no wiecie... - Cindy, która włączyła się do naszej rozmowy, robi palcami znak 'nożyczek'. - To tutaj bardzo popularne. Dlaczego? Wygodne, przyjazne kobietom, które nie muszą już martwić się o antykoncepcję - tłumaczy mi. - Oboje jesteśmy jedynakami, pochodzimy z rozbitych rodzin, więc kiedy się pobraliśmy, przyrzekliśmy sobie: dwoje dzieci i żadnego rozwodu. Najpierw urodziła się Kate, potem Jack. Zaraz po drugim porodzie Steven poszedł na sterylizację. Ciach i już. - To tata jest wysterylizowany? - za plecami Cindy wyrasta nagle jej 13-letnia córka Kate. - Naprawdę? Kot Brownów też jest wysterylizowany i od tego aż napęczniał! Ledwo się toczy i pani Brown mówi, że to wszystko przez tę sterylizację - Kate jak zwykle buzia się nie zamyka. - Czy tata też będzie taki gruby? Nie może mieć już dzieci? Szkoda, ja tobym jeszcze chciała małą siostrzyczkę... Cindy lekko się czerwieni, a kiedy Kate znika, niepytana dorzuca szczegóły: - Po pigułce czułam się jak ryba w galarecie, odeszła mi ochota na seks. Poza tym mam problemy z krążeniem, więc hormony na dłuższą metę odpadają. Prezerwatywa, proszę cię, nie wchodzi w grę! Środki chemiczne - jak ty to mówisz? - polska, nie, rosyjska ruletka!
Amerykanie zwykle nie mają oporów, by otwarcie rozmawiać o seksie. Choć po tym, jak ostatnio jedna z koleżanek wyznała podczas damskiego spotkania, że na 20. rocznicę ślubu ufarbowała sobie włosy łonowe na wściekły róż, śmiem twierdzić, że Amerykanie nigdy nie mają z tym problemów. - Zdecydowaliśmy się na sterylizację, a że u kobiet jest ona bardzo droga i bardziej niebezpieczna, no to Steven poszedł pod nóż - ciągnie Cindy. - Trochę się bał, pewnie, ale coś ty, przecież to nie boli! By przeciąć i podwiązać jajowody, trzeba pacjentkę znieczulić i dostać się do jamy brzusznej za pomocą skalpela lub laparoskopu. Łatwiej o zakażenia, częściej pojawiają się powikłania, a samoczynne udrożnienie jajowodów (zdarza się to bardzo rzadko) może prowadzić do ciąży pozamacicznej.
U mężczyzn wazektomia to zabieg dużo prostszy, w znieczuleniu miejscowym, polega na przekłuciu skóry worka mosznowego szczypcami, wydobyciu nasieniowodów, ich przecięciu i podwiązaniu. Trwa najwyżej pół godziny i jest dużo tańsza (500-1000 dol.) w porównaniu ze sterylizacją kobiety (2-6 tys. dol.). Dlatego właśnie w Ameryce większość firm ubezpieczeniowych pokrywa jej koszty, a sterylizacji kobiet z uwagi na wysokie koszty - nie. Poza tym pacjent po zabiegu wraca do domu i po dwóch normalnie funkcjonuje, przez kilka tygodni nie może tylko niczego dźwigać. Wazektomia nie wpływa na życie seksualne, rozwój raka prostaty, mniej więcej tydzień po niej można rozpocząć współżycie. Plemniki powinny zniknąć z nasienia po 10-20 wytryskach (sprawdza się to za pomocą testów przeprowadzanych przez lekarza). Skuteczność jest niemal stuprocentowa.
Mimo wszystkich tych zalet do głowy przychodzi jednak mnóstwo pytań. Etycznych - to jednak nieodwracalne uczynienie człowieka bezpłodnym (w USA są co prawda firmy oferujące zabiegi przywracania płodności, ale to skomplikowane, nie zawsze skuteczne i bardzo kosztowne). Indywidualnych - co wtedy, gdy zmieni się zdanie, założy nową rodzinę i zapragnie mieć dzieci? Co z decyzjami podjętymi pod presją partnera, stresu, niepoczytalności? Co w końcu z lekko dziś zakurzonym, ale jednocześnie ciężkim bagażem historycznym amerykańskiej sterylizacji przymusowej? Czy w kraju, który 43 lata przed III Rzeszą zaczął sterylizować jednostki?nieprzydatne, 'nieczyste genetycznie', a zaprzestał tego zaledwie 30 lat temu, nikt już o tym nie pamięta?
W 1936 roku 10-letni Fred Aslin wraz z rodzeństwem trafił do sierocińca przy szpitalu psychiatrycznym w Lapeer w stanie Michigan. Jakiś czas wcześniej zmarł mu ojciec, matka nie mogła sobie poradzić z wychowaniem dziewięciorga dzieci. Jako 18-latek został z czwórką rodzeństwa przymusowo wysterylizowany. 'Byliśmy biednymi Indianami, nikt nie pytał, czy jesteśmy zdrowi psychicznie, nikt się z nami nie liczył. Nazywali nas idiotami i mówili, że nasze dzieci będą takie jak my albo jeszcze gorsze' - wspomina dziś Fred Aslin, emerytowany rolnik z Indiany. Od roku 1907 do 1978 prawie 70 tys. Amerykanów - Indian, chorych psychicznie, alkoholików, epileptyków, a nawet prostytutek - zostało wbrew swojej woli wysterylizowanych w myśl obowiązującego w wielu stanach Ameryki prawa eugenicznego (pojęcie eugeniki - selektywnego rozmnażania - wprowadził Francis Galton w drugiej połowie XIX wieku). Takie praktyki, które Amerykanie rozpoczęli jeszcze pod koniec XIX stulecia, popierane były nawet przez prezydentów Theodora Roosevelta, Woodrow Wilsona, wynalazcę Alexandra Grahama Bella czy założycielkę słynnej w USA organizacji proaborcyjnej Planned Parenhood Margaret Sanger.
W 1936 roku Harry H. Laughlin, ojciec amerykańskiej eugeniki, został wyróżniony doktoratem honoris causa Uniwersytetu w Heidelbergu za 'służbę higienie rasowej'. W nazistowskich Niemczech wysterylizowano 450 tys. i zamordowano 200 tys. 'nieczystych genetycznie'. Podczas procesów norymberskich przywódcy nazistowscy powoływali się na szkołę eugeniki amerykańskiej. Zresztą ruch eugeniczny działał nie tylko w Niemczech, ale też w wielu innych krajach Europy. W 1915 roku Szwecja pierwsza wprowadziła 'zakaz małżeństw obłąkanych, epileptyków i weneryków'. Partie socjaldemokratyczne przeforsowały przymusową sterylizację w Danii (1929), Norwegii i Szwecji (1934). W Polsce eugenicy mieli 9 tys. członków zrzeszonych w Polskim Towarzystwie Eugenicznym wydającym przed wojną pismo 'Zagadnienia Rasy'. O dobrodziejstwach sterylizacji pisali Włodzimierz Spasowski, Józef Litauer czy Tadeusz Boy-Żeleński.
Kiedy pytam Martina, czy nie przeszkadza mu to, że organizacja Planned Parenthood, której założycielka Margaret Sanger była gorącą zwolenniczką sterylizacji eugenicznej, eliminującej ze społeczeństwa bezrobotnych, narkomanów, analfabetów, a nawet czarnych, zaleca dziś sterylizację jako jedną z najkorzystniejszych metod antykoncepcji, Martin twierdzi, że demony przeszłości należy zamknąć w szafie, a on na sterylizację idzie przecież z własnej woli.
Innego zdania byli polscy mężczyźni, z którymi rozmawiałam o wazektomii i jej popularności w USA. Wielu obracało pytanie w żart i, niemal chwytając się za rozporek, wołało: 'Zamach? Na moją męskość? W życiu bym tego nie zrobił!'. A potem padały pytania: 'Czy to boli? Można się jeszcze po tym kochać? A co by się stało, jakby przyszła wojna, żona i dzieci by mi zginęły? A w ogóle czy w Polsce to legalne?'. Na to ostatnie pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Wielu lekarzy odmawia zabiegów sterylizacji, twierdząc, że jest ona nielegalna. Jednak, jak czytamy na stronach Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny: 'Nie ma regulacji prawnych odnoszących się bezpośrednio do stosowania sterylizacji jako świadomie wybranej metody antykoncepcyjnej. W praktyce oznacza to, że problem dopuszczalności sterylizacji jest regulowany przez art. 156 kodeksu karnego par. 1, który brzmi:" Kto pozbawia człowieka wzroku, słuchu, mowy, zdolności płodzenia albo powoduje inne ciężkie kalectwo (...) podlega karze więzienia od roku do lat 10 "'. Jak tłumaczy Federacja: 'W artykule czyn ten wymieniony jest wśród krzywd, których wyrządzenie podlega karze pozbawienia wolności. Tymczasem, zgodnie z uznanymi prawami człowieka, świadoma i dobrowolna rezygnacja z własnej płodności jest podstawowym prawem człowieka. Tak więc zabiegi wykonywane przez lekarzy na żądanie zainteresowanych osób nie tylko nie mogą być traktowane jak przestępstwo, ale powinny być dostępne na równi z innymi metodami antykoncepcji'. Takie podejście zostało przyjęte w wielu innych krajów. Na przykład w Czechach sterylizacja jest dostępna na życzenie, pod pewnymi warunkami uregulowanymi przez ministerstwo zdrowia. W Belgii i Norwegii jest łatwo dostępna i legalna zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet.
Polscy lekarze, na ogół uważając wazektomię za czyn zakazany przez prawo, odmawiają jej wykonania. Bardzo trudno znaleźć lekarza, który podejmie się przeprowadzenia tego zabiegu. Z danych Federacji wynika, że w Polsce mężczyźni zainteresowani tą formą antykoncepcji szukają rozwiązań na własną rękę. Najczęściej udają się w tym celu do klinik na Zachodzie.
Imiona bohaterów zostały zmienione