Więcej o leczeniu COVID-19 na Gazeta.pl
Według psychologów to dość naturalne, gdy wobec nieznanego poważnego zagrożenia uruchamiamy mechanizmy obronne, by poradzić sobie z sytuacją. Wszyscy przecież byśmy chcieli, żeby istniał tani, powszechnie dostępny lek na COVID-19, który świat przegapił, a jednak udało się go namierzyć i uszczęśliwić ludzkość. Od wieków szukamy też eliksirów nieśmiertelności, myków na odchudzanie (bez wysiłku i rezygnacji z przyjemności), kupujemy ziółka, które mają leczyć wszystko... Ot, ludzkie słabości. Gorzej, gdy w takie irracjonalne bajki pomagają wierzyć przedstawiciele medycyny, nauki, a nawet instytucji, które powinny stać na straży zdrowego rozsądku, jak choćby Ministerstwo Zdrowia. Niestety, w przypadku amantadyny coś poszło nie tak...
Na konferencji w Ministerstwie Zdrowia, a realnie stypie po amantadynie w leczeniu COVID-19, nie było ministra Adama Niedzielskiego. Wcześniej to właśnie on zlecił Agencji Badań Medycznych sfinansowanie badań dotyczących zastosowania amantadyny w zapobieganiu progresji i leczeniu objawów COVID-19. Na ten cel przeznaczono 15 milionów złotych.
Nie było też prof. dr hab. n. med. Konrada Rejdaka, kierownika Kliniki Neurologii Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 4, prowadzącego badania nad amantadyną. Wcześniej profesor dość chętnie udzielał się w mediach, przekonywał, że "sprawa amantadyny nabiera rangi europejskiej" i zapowiadał powstanie międzynarodowego konsorcjum.
Był natomiast prof. Adam Barczyk, który nadzorował drugie badania nad amantadyną, w Górnośląskim Centrum Medycznym im. prof. Leszka Gieca w Katowicach i poinformował, że:
W leczeniu w szpitalu pacjentów we wczesnej fazie z umiarkowanym bądź ciężkim covidem nie ma różnic między stosowaniem placebo i amantadyny
Obecny na konferencji Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec podkreślił, że nie ma żadnych dowodów naukowych, które potwierdzałyby skuteczność leczenia COVID-19 amantadyną.
- Poza nieskutecznością tej terapii, może ona nieść zagrożenia dla życia i zdrowia pacjenta w postaci złudnego przekonania o tym, że amantadyna może leczyć - mówił RPP. Stwierdził także, że placówka medyczna Optima z Przemyśla (w której pracuje kojarzony z amantadyną lekarz Włodzimierz Bodnar) narusza zbiorowe prawo pacjentów do leczenia zgodnie z aktualną wiedzą medyczną. Zakaz stosowania amantadyny przy leczeniu COVID-19 obowiązuje do czasu potwierdzenia skuteczności takiego postępowania medycznego w oparciu o wiarygodne i rzetelne dane naukowe (więcej na ten temat).
Wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski dodał, że amantadyna nie jest i nigdy nie była zalecana w przebiegu COVID-19 przez żadne towarzystwa naukowe.
Po co więc MZ podsycało złudzenia, że coś w tej amantadynie może być, i wydało publiczne pieniądze na badania, które nie rokowały na żadnym etapie?
Amantadyna nie jest polskim odkryciem. To lek od dziesięcioleci wykorzystywany w chorobie Parkinsona. Ma też dowiedzione działanie przeciwwirusowe. Był stosowany w leczeniu grypy, jednak wycofano się z tego rozwiązania ze względu na poważne skutki uboczne. Według specjalistów ewentualny mechanizm działania leku nie może mieć znaczenia w leczeniu covidu (więcej na ten temat), dlatego amantadyna nie znalazła się nawet na liście substancji rozważanych do sprawdzenia przez poważne ośrodki międzynarodowe (chociaż badano dziesiątki substancji). Przed amantadyną w Polsce ostrzegali choćby: prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, prof. Krzysztof Simon, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Uniwersytetu Jagielońskiego.
A jednak lek. Włodzimierz Bodnar, pulmonolog i pediatra z Przemyśla, rozpoczął krucjatę na rzecz amantadyny, zapewniając, że może ocalić niemal każdego pacjenta. Niewątpliwie przekonał wielu ludzi. Jak donosiła w listopadzie "Gazeta Wyborcza", tylko na Podkarpaciu od stycznia do października 2021 roku sprzedano 65 tysięcy opakowań amantadyny (recepty wystawiali nawet weterynarze). Dla porównania: przed pandemią, w 2019 roku przez cały rok, w całym kraju sprzedano łącznie 118 tysięcy.
Dziwimy się laikom, że uwierzyli w amantadynę, gdy zakupy umożliwiali im lekarze.
Nieoficjalnie mówi się, że u pacjentów uczestniczących w badaniach nad amantadyną, nie dość, że nie było poprawy stanu w covidzie, to jeszcze pojawiły się poważne skutki uboczne, dlatego czekamy niecierpliwie na pełny raport z Lublina, od prof. Rajdaka. Jego badania wprawdzie jeszcze trwają, chociaż rozpoczęły się już w kwietniu 2020 roku. Wyniki raczej nie będą zaskoczeniem, bo znana jest przecież długa lista działań niepożądanych amantadyny, w tym: psychozy, omamy, drgawki, niedociśnienie ortostatyczne, zatrzymanie moczu, biegunki. Ewentualne przedawkowanie preparatu grozi zaburzeniami nerwowo-mięśniowymi, obrzękiem płuc, niewydolnością oddechową, niemiarowością rytmu serca, zaburzeniami czynności nerek. Preparat pozyskiwany z nielegalnych źródeł był wykorzystywany w samoleczeniu, a nawet "profilaktycznym przyjmowaniu" w momentach zaostrzenia pandemii, więc niewykluczone, że zaszkodził wielu Polakom.
To jest straszne i nieetyczne! Wstyd! Za to ktoś weźmie odpowiedzialność. Za ludzi, których można było uratować. Wczoraj w Polsce zmarło 445 osób. Kto za to weźmie odpowiedzialność?
- grzmiał w 2020 roku Włodzimierz Bodnar, skarżąc się na "szykany". A kto odpowie za to, że jesteśmy w światowej czołówce w statystykach zgonów na COVID-19? Samo Podkarpacie zasypane amantadyną biło krajowe rekordy ciężkiego przebiegu i śmierci covidowych. Zdaniem wielu ekspertów za znaczną część zgonów odpowiadało zbyt późne zgłaszanie się do szpitala i najniższy poziom wyszczepienia regionu w kraju.
Być może amantadynowy cyrk skończyłby się wcześniej, gdyby dawno temu wprowadzono zakaz stosowania amantadyny poza pierwotnym przeznaczeniem, kontrolowano jej sprzedaż, a środowisko medyczne mówiło jednym głosem. Tymczasem rozpoczęto badania w Lublinie i Katowicach, a minister Niedzielski nie tylko im przyklasnął, ale jeszcze wydał spore publiczne pieniądze. Wydaje się, że jedynym powodem takich działań było społeczne oczekiwanie, by amantadynę zbadać. Problem w tym, że nie brakuje opinii, iż lubelskie badania były od początku źle przygotowane. Niezależnie od wyniku, nie byłby on wiążący (więcej na ten temat).
Polskie badania szły więcej niż niemrawo. Uciekały miesiące, a przebadana była garstka chorych. Prof. Rejdak zrzucał to głównie na karb nieprzychylnego klimatu wokół leku. Prof. Robert Flisiak, były członek Rady Medycznej, który od samego początku ostrzegał przed amantadyną, widział to inaczej. Jesienią 2021 roku mówił:
- Mamy jedynie obserwacje kazuistyczne profesora Rejdaka, wskazujące na możliwy efekt profilaktyczny w grupie chorych z parkinsonizmem, które mnie i innych zakaźników z doświadczeniem leczenia chorób wirusowych zupełnie nie przekonują. W konsekwencji do udziału w badaniach nie przystąpiły ośrodki merytorycznie przygotowane, z doświadczeniem w badaniach klinicznych w zakresie chorób zakaźnych. Trudno się dziwić pacjentom, że w takiej sytuacji nie decydują się na udział w badaniu. Jednak rozsądek przeważa. Klinika, którą kieruję, od ponad 20 lat prowadzi badania kliniczne w leczeniu zakażeń wirusowych i nigdy nie mieliśmy problemów z rekrutacją chorych. Wiedzę i doświadczenie zdobywa się latami. Nie odważyłbym się prowadzić badania klinicznego w parkinsonizmie albo stwardnieniu rozsianym. Niestety, są lekarze, którzy uważają, że znają się na wszystkim...
Co mówi dziś?
Oczywiście mógłbym skwitować sprawę amantadyny stwierdzeniem "a nie mówiłem". To wcale nie jest powierzchowne podsumowanie. Dla każdego naukowca oczywista jest konieczność sprawdzenia podstaw do jakiejkolwiek hipotezy badawczej. W tym wypadku nie było ich na samym początku, a przez półtora roku trwania tych badań nie pojawiły się żadne przesłanki uzasadniające kontynuację
Zdaniem profesora Flisiaka, problem jest jednak dużo głębszy i może czas na tym przykładzie zainteresować się sposobem finansowania nauki polskiej, gdzie granty otrzymują badacze bez doświadczenia w danej dziedzinie, a projekty ich badań przed przyznaniem środków nie są recenzowane przez właściwych ekspertów.
Mamy w Polsce wielu specjalistów, którzy przez całe lata prowadzili badania kliniczne z lekami przeciwwirusowymi. Dlaczego nikogo nie zastanowiło, że żaden z nich nie podjął się badania nad amantadyną? Dlaczego nie zapytano ich o opinię? Przecież Centralna Ewidencja Badań Klinicznych ma wykaz naukowców z olbrzymim doświadczeniem nabytym w badaniach klinicznych i w praktyce klinicznej. Jest także Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji, która musi mieć rozeznanie, kto jest ekspertem w danej dziedzinie. Dlaczego Agencja Badań Medycznych nie posiłkowała się ich opiniami? W efekcie wydano kilkanaście milionów na projekty, o których od początku było wiadomo, że nie przyniosą żadnych efektów praktycznych i nie przełożą się na rozwój nauki
- dodaje ekspert i podkreśla, że to ujawnia kolejny problem dotyczący rozliczania środków wydatkowanych na badania, które powinno opierać się na publikacjach wysoko notowanych i cytowanych. Jego zdaniem taka ocena nie może opierać się wyłącznie na nieobiektywnej punktacji Ministerstwa Edukacji i Nauki, tylko na sprawdzonych i uznanych na świecie wskaźnikach bibliometrycznych.
- Niestety, wszystko wskazuje na to, że w Polsce można bezkarnie wyrzucić pieniądze w błoto bez żadnych konsekwencji, tylko dlatego, że była "presja społeczna", a komuś wydało się, że poradzi sobie z problemem, z którym nigdy nie miał do czynienia - kończy profesor Flisiak.