Więcej na temat zdrowia przeczytasz na głównej stronie Gazeta.pl.
W pierwszym kwartale 2021 roku naukowcy z Imperial College London przystąpili do jedynego w swoim rodzaju eksperymentu. Aby prześledzić, jak dokładnie przebiega infekcja SARS-CoV-2 badacze, celowo zakazili niewielką grupę ochotników (tego typu doświadczenia nazywa się badaniami prowokacyjnymi). Takie badania musiały być wcześniej zaaprobowane przez komisję etyczną, są też obwarowane kilkoma warunkami. Chodzi między innymi o to, aby zapewnić uczestnikom eksperymentu maksimum bezpieczeństwa. Wszystko było nadzorowane przez Komitet Sterujący Badaniami (TSC) oraz niezależny Komitet Monitorowania Danych i Bezpieczeństwa (DSMB).
Do badań zakwalifikowano tylko młode, zdrowe osoby, które nie przeszły COVID-19 oraz nie były wcześniej zaszczepione. Musiano też zagwarantować im możliwe najlepsze leczenie na wypadek choroby. W eksperymencie ostatecznie wzięło udział 34 wolontariuszy w wieku od 18 do 29 lat.
Ochotnicy zostali najpierw przebadani pod kątem przeciwciał anty-COVID-19, aby upewnić się, że nie mieli wcześniej styczności z koronawirusową chorobą. Ponadto musieli wykazać się dobrym ogólnym stanem zdrowia. Następnie wstrzyknięto im do nosa kroplę z niewielką ilością aktywnego wirusa. Stężenie wirusa w tej kropli było porównywalne ze stężeniem patogenu w kropli pobranej z nosa zainfekowanej osoby w momencie, w którym jest najbardziej zakaźna.
W badaniu użyto wariantu koronawirusa, który poprzedził wariant Alfa (B.1.1.7). To wersja wirusa, która ma już jednak kluczową mutację w białku kolca, określaną jako D614G. Uważa się, że to ta mutacja jest odpowiedzialna za większą zaraźliwość SARS-CoV-2. Po podaniu wirusa wolontariusze spędzili w szpitalu Royal Free w Londynie dwa tygodnie na obserwacji, gdzie opiekował się nimi zespół lekarzy.
Są już wstępne wyniki tego, pierwszego na świecie badania prowokacyjnego z użyciem SARS-CoV-2. Zostały opublikowane na serwerze "Nature Portfolio Journal" (Springer Nature) jeszcze przed naukową recenzją.
Na 34 uczestników zakaziło się ostatecznie 18 osób, z czego 16 miało objawy określane jako łagodne lub umiarkowane. Skarżyli się na bóle gardła, głowy, mięśni i stawów, silne zmęczenie, mieli też gorączkę. 13 zakażonych straciło węch, u 10 z nich węch wrócił do normy w ciągu trzech miesięcy. U trzech osób zaburzenia węchu trwały jednak dłużej. W badanej grupie nikt poważnie nie zachorował, dlatego też wyniki uznaje się za reprezentatywne tylko dla łagodnych przypadków COVID-19.
Średni czas inkubacji choroby wyniósł 42 godziny. To znaczy, że tyle czasu upłynęło od zetknięcia się z wirusem do czasu wykrycia go w organizmie podczas testów. Wymazy z gardła i nosa pobierano dwa razy dziennie. Naukowcy oceniali ilość aktywnego, zakaźnego wirusa, znajdującego się w próbce, za pomocą testów PCR i testów laboratoryjnych.
Stwierdzono, że stężenie wirusa rośnie szybko zaraz po inkubacji (inkubacja lub wylęganie wirusa to pierwszy etap w rozwoju choroby, do czasu wystąpienia pierwszych objawów). Po około 40. godzinach po ekspozycji wirusa można było wykryć w gardle, a po około 58 godzinach także w nosie. Najwyższe stężenie wirusa zaobserwowano w piątym dniu po ekspozycji. Ale, co ciekawe, stężenie wirusa w gardle było nieco niższe niż w nosie i to w nosie szczyt nastąpił wcześniej. Aktywny wirus pozostawał w nosie do 10 dni. Ponadto okazało się, że wszyscy, którzy się zakazili, mieli mniej więcej podobne miano (stężenie) wirusa w organizmie, niezależnie od uciążliwości objawów.
Naukowcy sprawdzili też, na ile testy antygenowe wykonywane metodą przepływu bocznego (tzw. szybkie testy) były w tamtym czasie niezawodne. Okazało się, że radziły sobie całkiem dobrze z wykrywaniem wirusa, o ile były stosowane kilkakrotnie podczas infekcji. Najsłabiej reagowały na początku i na końcu choroby (gdy miano wirusa było najniższe) i to wtedy mogły pokazywać nieprawidłowe wyniki.
I jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie. Niektóre osoby, które nie zachorowały mimo narażenia na wirusa, miały jednak bardzo niski poziom SARS-CoV-2 w nosie i gardle. Oznacza to, że prawdopodobnie przeszli krótkotrwałą infekcję, z którą jednak ich układ immunologiczny szybko się rozprawił.
Czy badania, do których użyto "starego" wirusa, odnoszą się także do najnowszych wariantów?
- Chociaż istnieją różnice w przenoszeniu się wariantów, takich jak delta i omikron, zasadniczo jest to ta sama choroba i te same czynniki są za nie odpowiedzialne - mówi dr Christopher Chiu, lekarz chorób zakaźnych i immunolog z Imperial College London, jeden z autorów badania.
Oczekiwane są kolejne publikacje, w których przeanalizowana zostanie m.in. odpowiedź układu immunologicznego na infekcję SARS-CoV-2.
Źródła: ScienceAlert.com, Nature Portfolio