Więcej o szczepieniach najmłodszych na Gazeta.pl
Przeładowane szpitale, także pediatryczne, tysiące zgonów tygodniowo... Niestety, najgorsze przewidywania specjalistów, dotyczące czwartej fali pandemii COVID-19, właśnie się materializują. Są pierwsze optymistyczne doniesienia, sugerujące, że sam szczyt zakażeń dobiega końca. Niestety, fala może utrzymać się jeszcze przez wiele tygodni na wysokim poziomie, a szczyt zgonów wciąż być może przed nami. Wiele wskazuje, że to będzie długa fala, być może z najwyższą śmiertelnością. Wprawdzie wciąż daleko nam do dziennego, potwornego rekordu z 8 kwietnia tego roku (954 zgony), jednak łącznie niewykluczone jest 50 tysięcy ofiar IV fali.
Wydaje się, że te dramatyczne wieści wreszcie przekonały wielu Polaków, żeby szczepić siebie i dzieci.
- Mnóstwo ludzi się zapisuje - relacjonuje na gorąco Jakub Grabski, lekarz ogólny z punktu szczepień Vaxmed przy ulicy Sosnkowskiego w warszawskim Ursusie.
Od rana, zaledwie w ciągu czterech godzin, rodzice zapisali do nas, za pośrednictwem infolinii, internetu i telefonicznie, 2600 dzieci. Pierwotnie zarezerwowaliśmy 3,5 tysiąca dawek pediatrycznych, ale szybko domówiliśmy kolejne pięć tysięcy, więc do końca tygodnia powinniśmy zaszczepić 8,5 tysiąca dzieci.
Vaxmed to jeden z większych punktów szczepień w Polsce. Szczepią w nim głównie lekarze, więc nie ma problemu ze szczepieniem dzieci, które muszą być zbadane przez lekarza przed podaniem szczepionki. Zgodnie z przepisami nie musi to być lekarz pediatra, może je wykonywać np. lekarz specjalista medycyny rodzinnej. Nie zaszczepimy więc dziecka np. w aptece. Wiele osób narzeka już, że nie może szybko zaszczepić dziecka blisko domu.
- Od rana dzwonię, szukam - relacjonuje pani Ewelina, mama 8-letniego Piotrusia - udało mi się znaleźć miejsce w przyszłym tygodniu, ale pół godziny drogi od domu. Bliżej proponowano termin 30 grudnia. Sama mogłam się zaszczepić w punkcie dosłownie po drugiej stronie ulicy. Nie ma go już. Zamknęli, gdy brakowało chętnych.
Dlaczego trzeba szczepić dzieci? Prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, członek Rady Medycznej, przypomina najważniejsze argumenty:
Prof. Krzysztof Pyrć, członek Rady Medycznej, kierownik Pracowni Wirusologii Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, dodaje, że dla dzieci COVID-19 jest wbrew pozorom bardzo niebezpieczny. Chociaż poważna zachorowalność i zgony w liczbach bezwzględnych są zdecydowanie rzadsze niż u starszych, nie możemy zapominać, że generalnie w tej grupie wiekowej śmierć nie jest i nie może być normą.
Gdy chcemy odpowiedzialnie ocenić powagę sytuacji, nie wystarczy odnieść zachorowań u dzieci do innych grup wiekowych. Porównujmy COVID-19 do innych chorób i ich wpływu na zdrowie dzieci.
Profesor Pyrć, powołując się między innymi na dane epidemiczne i publikację w "Science Magazine", uświadamia, że COVID-19, który zabił już ponad 700 dzieci w USA, znalazł się w pierwszej dziesiątce największych zabójców nieletnich. Wśród ofiar nie ma ani jednego zaszczepionego dziecka.
Tej sytuacji nie da się wytłumaczyć późnym rozpoczęciem szczepień wśród dzieci. USA, decyzją CDC (amerykański odpowiednik EMA) pierwsze wprowadziły szczepienia preparatem firmy Pfizer dzieci w grupie wiekowej 5-11 lat i te są już prowadzone od października. Trzeba przy tym pamiętać, że badania kliniczne objęły tysiące dzieci i ich wyniki są więcej niż optymistyczne. Skuteczność szczepionek okazuje się wyższa niż u dorosłych, a korzyści płynące z zaszczepienia są nieporównywalnie wyższe niż skutki ewentualnych nielicznych, łagodnych odczynów poszczepiennych.
Ameryka to nie Polska? Już wcześniej wierzyliśmy, że Polska to nie Hiszpania, Włochy, Portugalia, gdy tamte kraje zmagały się z pandemią... A potem COVID-19 uderzył w nas tak, że staliśmy się niechlubnymi światowymi liderami hospitalizacji, powikłań i śmierci. W ostatnich dniach znowu idziemy na rekord. Dominujący teraz u nas wariant Delta pokazał w USA, że poluje na dzieci i młodzież. Według raportu CDC dopiero jego wzmożone krążenie od czerwca do sierpnia 2021 zmieniło niekorzystnie obraz pandemii w USA w najmłodszych grupach wiekowych. Wskaźniki hospitalizacji wzrosły prawie pięciokrotnie. Wcześniej do szpitali trafiało mniej więcej tyle samo dzieci, co przed pandemią. Niezaszczepione nastolatki trafiały do szpitali 10 razy częściej niż szczepieni rówieśnicy.
W Polsce nie mamy pełnych danych epidemicznych, ale niewątpliwe szpitale pediatryczne są już przeciążone. Mamy też doniesienia o zgonach.
Sytuacja dynamicznie się rozwija, wirus mutuje i dostosowuje do nowej sytuacji. Gdy brakuje starszych obiektów, nie pogardzi dziećmi. I zapewne trzeba mieć pecha, żeby to skończyło się dramatem. A co, jeśli tego pecha ma twoje dziecko?
Antyszczepionkowcy martwią się o odległe, negatywne skutki szczepień, chociaż te są niemożliwe przy profilu bezpieczeństwa nowoczesnych preparatów. Najwyższy czas zacząć się bać powikłań i odległych skutków ubocznych przechorowania COVID-19, zwłaszcza że problemy neurologiczne, oddechowe i kardiologiczne obserwowane są powszechnie także u chorych, którzy samą infekcję przechodzili stosunkowo lekko. Coraz więcej Polaków najwyraźniej to rozumie.
Nie wolno zapominać, że ciężkie powikłanie COVID-19, czyli PIMS, jest typowym właśnie dla dzieci. Taki zespół pocovidowy prowadzi do martwiczego zapalenia naczyń obwodowych, w tym tętniczek i żył średniego oraz małego rozmiaru. Szczególnie niebezpieczna jest sytuacja, gdy dotrze do naczyń wieńcowych, odpowiedzialnych za dostarczanie natlenowanej krwi do serca. W wyniku może dojść nawet do zawału mięśnia sercowego, w tętnicach bowiem pojawiają się wtedy skrzepliny, które uniemożliwiają prawidłowy przepływ krwi.
Profesor Pyrć przypomina, że niepokój u naukowców budzi tzw. długi covid u dzieci. Trudno dziś przewidzieć, czy w jego efekcie nie czeka nas wkrótce epidemia chorób metabolicznych, w tym cukrzycy.
Skutki społeczne to też nie przelewki
Nie trzeba szczególnego wysiłku intelektualnego, by zobaczyć korelację między dziećmi w szkołach/przedszkolach a zaostrzaniem fali pandemii. Placówki edukacyjne są ogniskami zakażeń, a najmłodsi Polacy rozsiewają wirusy na potęgę.
Nie wyobrażamy sobie dzieci znowu w domu, a władza robi wszystko, by stwarzać wrażenie, że szkoły pracują w miarę normalnie. Realnie jednak tysiące dzieci uczą się w domach, a planowane zamknięcie placówek od 20 grudnia to falstart. Takie dodatkowe ferie świąteczne. Wiele spośród dzieci przecież zaliczyło już przerwę w nauce więcej niż raz tylko w trakcie tej ostatniej fali pandemii. To, że skuteczne przestrzeganie zasad bezpieczeństwa w szkołach i przedszkolach jest nierealne, nawet każde dziecko wie.
Dzieci zawsze chorowały jesienią i zimą? Sporo w tym racji, ale infekcje, które przynosiły do domów, nie zabijały ich dziadków, rodziców i rodzeństwa. W przypadku COVID-19 znowu każdego dnia setki rodzin pogrążają się w rozpaczy.