Więcej informacji na temat koronawirusa znajdziesz na stronie Gazeta.pl.
Koronawirusem SARS-CoV-2, który wywołuje COVID-19, zakażamy się drogą kropelkową. Średnio objawy pojawiają się po około pięciu dniach od zakażenia, choć może się zdarzyć, że pojawią się zarówno wcześniej (nawet po jednym dniu), jak i dużo później (np. po 14 dniach). Warto pamiętać również o tym, że u niektórych osób objawy w ogóle nie występują.
Do najczęstszych symptomów COVID-19 zalicza się:
U niektórych osób pojawia się także utrata węchu i smaku (lub jednego z nich), zdarzają się także biegunki i inne problemy jelitowo-żołądkowe.
Mogą wystąpić też duszności, ucisk w klatce piersiowej, trudności z oddychaniem. Chorzy, którzy nie są hospitalizowani, powinni zaopatrzyć się w pulsoksymetr zakładany na palec, który mierzy poziom wysycenia krwi tlenem (tzw. saturacja). Norma to od 95 do 100 proc. Jeśli zacznie niebezpiecznie spadać, należy zadzwonić po pogotowie.
Innym niż klasyczne objawem są także zmiany skórne. Obejmują głównie palce i podeszwy stóp. Potocznie takie objawy określa się mianem "palców covidowych". Zmiany skórne "trzymają" się zwykle do dwóch tygodni, po czym samoistnie znikają. "Covidowe palce" zdarzają się przede wszystkim u nastolatków i młodych ludzi przechodzących zakażenie bezobjawowo lub bardzo łagodnie. To najczęstszy objaw skórny zgłaszany przy COVID-19.
W tej kwestii jest podobnie jak z objawami - u każdego może to wyglądać inaczej. Większość osób chorobę przechodzi łagodnie, ze skąpymi objawami, i czas zakażenia spędzają w domu. U części rozwija się ostrzejsza postać COVID-19, która wymaga hospitalizacji, a w szczególnie ciężkich przypadkach podłączenia do respiratora.
Średnio choroba trwa od 10 do 14 dni, ale u chorych z ciężkim przebiegiem proces dochodzenia do zdrowia może trwać nawet kilka tygodni. Zatem choć infekcja mija zwykle po kilkunastu dniach, to jej efekty część osób odczuwa jeszcze przez kilka miesięcy po wyzdrowieniu, a chorzy, którzy wymagali respiratoroterapii, mogą potrzebować na dojście do siebie nawet kilkunastu miesięcy.
Naukowcy z Penn College of Medicine (USA) przeanalizowali wyniki 57 badań, w których uczestniczyło w sumie ponad 250 tys. osób. Były to grupy dorosłych i dzieci, które chorowały na COVID-19, zanim zostały zaszczepione. Badaniem objęto osoby, które przeszły koronawirusową infekcję od grudnia 2019 roku do marca 2021. W tej grupie 79 procent chorych było hospitalizowanych, średnia wieku pacjentów wyniosła 54 lata, a większość (56 proc.) stanowili mężczyźni. Stan zdrowia badanych sprawdzany był po jednym miesiącu, następnie po dwóch do pięciu miesięcy oraz po co najmniej sześciu miesiącach od wyzdrowienia.
Badani zgłaszali m.in. następujące powikłania pocovidowe:
Częste były też zaburzenia zdrowia psychicznego, takie jak uogólnione zaburzenia lękowe. Szacunki mówią, że doświadczył ich co trzeci pacjent.
Często zgłaszano też dolegliwości płucne. Ponad jedna czwarta pacjentów mówiła o trudnościach z oddychaniem, a po wykonaniu prześwietlenia okazało się, że aż sześć na dziesięć osób ma nieprawidłowy obraz płuc. Co piąty pacjent skarżył się na nadmierne wypadanie włosów i wysypkę. Badani cierpieli też z powodu bólu żołądka, braku apetytu, biegunki oraz wymiotów.
Szczególnym, skrajnym przypadkiem zachorowania na COVID-19 jest 47-letnia kobieta z USA, której historię opisał Science Magazine. Pacjentka, która wcześniej wygrała walkę z rakiem, była zakażona koronawirusem przez blisko rok - dokładnie przez 335 dni. Po raz pierwszy zachorowała wiosną 2020 roku. Testy przeprowadzane u 47-latki wciąż dawały wynik pozytywny, a objawy COVID-19 nie chciały ustąpić, konieczne więc było podawanie jej w domu dodatkowego tlenu.
Przez kilka miesięcy po pierwszej infekcji poziom wirusa w jej organizmie był ledwo wykrywalny (ale badania dawały wynik pozytywny), wzrósł zaś ponownie w marcu 2021. Naukowcy porównali więc genomy wirusa z próbek pobranych przy pierwszym zakażeniu z nowymi próbkami. Okazało się, że wciąż był to ten sam wirus - kobieta nie zakaziła się ponownie, tylko była nosicielką tego samego wirusa przez prawie rok.
Science Magazine donosi, że wirus prawdopodobnie tak długo utrzymywał się w organizmie 47-latki, ponieważ miała osłabiony układ odpornościowy po wcześniejszym leczeniu nowotworu. Historia tej pacjentki doczekała się szczęśliwego zakończenia. Po ponownej hospitalizacji i dalszym leczeniu testy dały wynik negatywny, a stan płuc kobiety poprawił się. Spadły też wskaźniki stanu zapalnego w jej organizmie.