Więcej artykułów dotyczących koronawirusa znajdziesz na stronie Gazeta.pl.
Deborah Fuller, która pracuje na Uniwersytecie Waszyngtońskim jako mikrobiolożka, od ponad dwudziestu lat zajmuje się badaniem m.in. szczepionek mRNA (taki typ szczepionek do ochrony przed COVID-19 wyprodukowały Pfizer oraz Moderna). W serwisie The Conversation naukowczyni postanowiła wyjaśnić, jak może wyglądać kwestia preparatów, które miałyby chronić przed omikronem - nowym wariantem koronawirusa.
Przede wszystkim wiele zależy od tego, jak bardzo nowa mutacja różni się od oryginalnego wariantu, na bazie którego powstały aktualnie wykorzystywane szczepionki. Jeżeli różnice byłyby bardzo znaczące, skuteczność dostępnych preparatów mogłaby być dużo niższa, ponieważ przeciwciała nie byłyby wstanie rozpoznać i zwalczyć nowego mutanta. A to oznaczałoby konieczność zaktualizowania szczepionek.
Powodem, dla którego szczepionki mogłyby nie być w pełni skuteczne w walce z omikronem, jest mutacja w białku kolca. Koronawirusy wykorzystują je, aby przyłączyć się do receptorów ACE-2 na powierzchni ludzkich komórek, a następnie je zainfekować. Szczepionki oparte na technologii mRNA zawierają odpowiednio opakowany (w lipidy) wybrany fragment kodu genetycznego wirusa. Po przedostaniu się do komórki ten kod się uaktywnia i wykorzystując maszynerię komórkową, syntetyzuje wirusowe białko, które z kolei pobudza układ immunologiczny do produkcji przeciwciał neutralizujących. Te przeciwciała "czekają" potem w ciele na okazję, aby zadziałać, gdyby doszło do zakażenia.
Omikron jednak zawiera w białku kolca nową mutację. Deborah Fuller wyjaśnia, że zdolność niektórych (ale prawdopodobnie nie wszystkich) przeciwciał indukowanych przez obecne szczepionki do wiązania się z białkiem kolca może zostać zakłócona. A wtedy spadnie skuteczność preparatów. Konieczna może być więc zamiana kodu genetycznego oryginalnego białka kolca na ten z nowego szczepu.
Mikrobiolożka uważa, że osoby, które już zostały zaszczepione przeciwko COVID-19, prawdopodobnie potrzebowałyby tylko jednej dawki przypominającej zaktualizowanej szczepionki. Jeśli omikron okaże się wariantem dominującym nad deltą, wówczas osoby niezaszczepione będą musiały otrzymać dwie lub trzy dawki tylko zaktualizowanego preparatu. Jeżeli zaś omikron i delta będą razem się rozprzestrzeniać, prawdopodobnie podawana będzie kombinacja obecnych preparatów i tego, który będzie działać również na omikron.
Badaczka z Uniwersytetu Waszyngtońskiego twierdzi, że naukowcy są w stanie w ciągu 52 dni przygotować zaktualizowany preparat już z uwzględnieniem testów przedklinicznych. Na tym jednak nie koniec, bo konieczne będzie jeszcze wytworzenie wystarczającej liczby dawek do przeprowadzenia badań klinicznych na ludziach, co zajęłoby kolejnych kilka tygodni. Deborah Fuller szacuje, że łącznie cały proces aktualizacji i testowania szczepionki zamknąłby się w około 100 dniach.
Mikrobiolożka podkreśla, że nie jest do końca jasne, jak wiele danych klinicznych trzeba będzie zebrać, aby uzyskać zgodę FDA (Food and Drug Administration, czyli amerykańska Agencja Żywności i Leków) na użycie zaktualizowanej szczepionki. Zauważa jednak, że większość składników preparatu byłaby taka sama jak obecnie używanych, z wyjątkiem kilku linijek kodu genetycznego, zmieniającego białko kolca. Ze względu na te podobieństwa istnieje możliwość, że testy nie musiałyby być aż tak obszerne jak w przypadku pierwszych szczepionek przeciwko COVID-19.