Sygnały wskazujące, że z programem szczepień przeciw COVID-19 w Polsce dzieje się źle, docierają niemal ze wszystkich stron. Powstają punkty mobilne, które mają umożliwić szczepienia podczas urlopu w miejscowościach uzdrowiskowych. W Łodzi szczepione są osoby w kryzysie bezdomności - nie muszą nawet podać numeru PESEL. Jest już możliwość przyjęcia drugiej dawki w dowolnym punkcie szczepień. Loteria w Łomży. Narodowe losowanie samochodu, a nawet miliona złotych. Przykłady działań, które mają zapobiec nadchodzącej katastrofie, można mnożyć, ale to wszystko za mało. Polacy się nie szczepią.
Przez tydzień na szczepienie w naszym punkcie zapisało się 11 osób. Tymczasem w lodówce mamy ponad tysiąc dawek szczepionki Comirnaty Pfizera. Zgodnie z obecnie obowiązującymi zasadami przechowywania, muszą być wykorzystane w ciągu miesiąca. Potem trafią do zlewu
- alarmuje koordynator punktu szczepień w dużym mieście. W ostatnich dniach dostajemy sporo takich sygnałów. Niektóre mówią nawet o 99 proc. wolnych dawek.
Według osób, które bezpośrednio zajmują się szczepieniami, system zawali się lada dzień. Dziś jeszcze obraz zaciemnia wyraźny ruch w punktach szczepień. Tymczasem związany jest głównie ze zgłaszaniem się Polaków po drugą dawkę. Zaszczepiło się też trochę młodzieży (wg danych Ministerstwa Zdrowia - co piąty uprawniony). Tydzień, dwa, i będzie zupełnie pusto, a szczepionki zostaną zmarnowane, chyba że wydarzy się cud.
Do tej pory wykonano w kraju 28,5 mln szczepień. Na papierze to wygląda dobrze, ale nie wolno zapominać, że Polska zamówiła 60 milionów dawek, a gdyby zaszczepili się wszyscy uprawnieni, każda z nich powinna zostać wykorzystana. Według pracowników punktów szczepień - nie ma na to szans:
Ułatwienia nie pomogą. Coraz więcej punktów chce się zamykać. W Białymstoku już w tym tygodniu będziemy pracować dwa razy w tygodniu, by mieć pewność, że nazbieramy osób na wykorzystanie wszystkich dawek z otwartej fiolki. Co na to władze? Obiecują nowe punkty w szkołach i zakładach pracy. Paranoja!
Od początku pandemii COVID-19 w Polsce zarzuty specjalistów do rządzących dotyczą nie tylko chaosu komunikacyjnego czy samych kluczowych decyzji, ale także (a może przede wszystkim) - spóźnionych reakcji. Za późno zamykaliśmy granice, za późno wprowadzaliśmy restrykcje, za późno kupowaliśmy maseczki czy respiratory, za późno przychodziła pomoc chorym i przedsiębiorcom... Teraz wygląda na to, że za późno zajmiemy się tracącymi ważność szczepionkami.
AstraZeneca mogłaby sobie leżeć w lokalnych lodówkach nawet kilka miesięcy i czekać na chętnych, ale Polska właśnie z tej szczepionki zrezygnowała, chociaż nie ma to żadnego medycznego uzasadnienia. Zdecydował przede wszystkim czarny PR. Argument o opóźnionych dostawach, który miał być źródłem tej decyzji, brzmi jak żart, gdy brakuje chętnych do szczepień. Pfizer do punktów szczepień trafia już rozmrożony i może czekać maksymalnie miesiąc. To ma być strategia oparta o zdrowy rozsądek w kraju, gdzie zaledwie 4,5 miliona osób deklarowało chęć zaszczepienia?
- pyta kierownik punktu szczepień w Małopolsce.
Pisaliśmy więcej na ten temat:
28 czerwca, już po naszej rozmowie z lekarzem, minister Adam Niedzielski zapowiedział na konferencji ponowne rozmowy z AstrąZeneką, ale bardziej w kontekście przyszłości i trzeciej dawki. Mówiąc o zaledwie kilku milionach chętnych do szczepienia, lekarz miał najpewniej na myśli osoby, które zarejestrowały się do systemu chętnych na szczepienie między styczniem a marcem (nie dotyczyło to seniorów i nieletnich).
W badaniach sondażowych, w zależności od terminu badania, chęć szczepienia zwykle deklarowało w Polsce 46-65 proc. rodaków. Taki wynik także zresztą wskazywał, że w końcu dojdziemy do ściany i trzeba mieć plan na ten moment. Jest słabo.
Większość Polaków nie chce obowiązkowych szczepień. Maciej Musiał czy Cezary Pazura w reklamach to nie Ekipa i nie porywają tłumów, zwłaszcza młodzieży. Justyna Maletka z biura komunikacji Ministerstwa Zdrowia zapewnia, że słynny milion połączeń telefonicznych zachęcających do szczepienia, przez złośliwych nazywany już "telefonem od przyjaciela", wykonają "wykwalifikowani konsultanci infolinii". W pierwszej kolejności będą telefonować do najstarszych Polaków.
W punktach szczepień nie wierzą, że to zadziała. Może, gdyby dzwonili lekarze pierwszego kontaktu do swoich pacjentów, czyli znajomi, przygotowani merytorycznie, ale tak?
Myślę, że odzew będzie podobny, jak wtedy, gdy telemarketer chce nam wcisnąć odkurzacz. Może dwa procent. Pomoże jak umarłemu kadzidło
- mówi doświadczona pielęgniarka z punktu szczepień w stolicy. I, niestety, może mieć rację.
Oczywiście, chcemy się mylić i przekonać, że te wszystkie działania ocalą szczepionki. A jeśli nie? Nic nie wiemy o drugim, praktycznym aspekcie niezgłaszania się pacjentów: co stanie się z samymi szczepionkami.
Nie dostaliśmy ŻADNYCH wytycznych. Nie ma planu, zaleceń, punktu zwrotu dawek. Czekamy. Nie wiem, na co.
- mówi jeden z koordynatorów.
Co można zrobić? Koordynatorzy podsuwają rozwiązania, chociaż się nie wychylają oficjalnie. Ich zdaniem trzeba wyznaczyć jeden centralny punkt w każdej miejscowości, by w ogóle móc to sprawnie koordynować. Jak najszybciej. Przekonani do szczepień dojadą. Nieprzekonanym nie pomaga zrobienie punktu nawet na jego podwórku. Nadwyżkę szczepionek należy wysłać do innych krajów. Najlepiej sąsiadom, choćby Białorusinom. Zrobić punkty na granicy i szczepić wszystkich chętnych. To też przecież ochrona Polaków. Niestety, sprawa szczepionych celebrytów w grudniu pokazała, że my wolimy wylać do zlewu.
O doniesieniach koordynatorów już w ubiegłym tygodniu informowaliśmy MZ. Nie dostaliśmy w zasadzie żadnych uspokajających informacji. Na pytania o ewentualne marnotrawstwo i problem z przechowywaniem szczepionek, odesłano nas do RARS (Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych).
Do RARS uderzamy od 25 czerwca. Nie pomógł mail, telefony, sms na komórkę do rzecznika prasowego Krzysztofa Bielaka. Grobowa cisza. Nie ma informacji dla nas i to w sumie pół biedy. Brak wytycznych w punktach szczepień to katastrofa.
Oczywiście, z problemem oporu przed szczepieniem zmaga się wiele krajów. Kto zawinił u nas? W zasadzie wszyscy. Polacy, bo nie chcą się szczepić. Odpowiedzialni za profilaktykę zdrowotną, że nie umieli przekonać opornych. Pracownicy punktów szczepień, że nie alarmują o nadchodzącym armagedonie, tylko wciąż liczą na cud, że "władza coś wymyśli".
Pewne rzeczy są nieprzewidywalne, ale to nie usprawiedliwia braku różnych scenariuszy. Od początku były podstawy, żeby je tworzyć. Tymczasem MZ świętuje brak zgonów na COVID-19, odsyła do milczącej RARS i zapowiada zakup 30 milionów dawek na trzecie szczepienie.