Od 17 maja drugie dawki szczepionek przeciw COVID-19 po 35 dniach. Po co tak naprawdę ta zmiana?

Specjaliści przekonują, że nowy odstęp czasowy między podaniem dawki pierwszej i drugiej szczepionki przeciw COVID-19 nie ma żadnego uzasadnienia merytorycznego. Nie zabezpieczono też odpowiedniej liczby szczepionek oraz personelu. To o co chodzi? Podobno o seniorów i wakacje.

To nie jest pierwsza zmiana dotycząca drugiej dawki. Właściwie Narodowy Program Szczepień przeciw COVID-19 opiera się na jednej wielkiej zmianie i każdego dnia można spodziewać się niespodzianek. Wydawało się, że praktyczna likwidacja harmonogramu (rejestrować mogą się już wszystkie osoby pełnoletnie, a od 17 maja także nastolatki 16+) zakończy pasmo zaskakujących zwrotów akcji. Nic z tego. Teraz odbywa się terminowa żonglerka drugą dawką.

6, 12, a nawet trzy...

Szczepionka AstraZeneca po ok. 12 tygodniach (ale nie później niż 84 dni), szczepionki firmy Pfizer i Moderny - po 42 dniach. Ostatnio w Polsce obowiązywały takie schematy podawania drugiej dawki szczepionki. To pokrywało się mniej więcej z zaleceniami producentów. Jak dotąd żadne z rozwiązań w Polsce nie wyszło poza dopuszczalny schemat szczepień, chociaż niekoniecznie stawiając na optymalny.

Przez pewien czas krócej czekało się na szczepionkę firmy AstraZeneca (ok. 6 tygodni), ale oczekiwanie na drugą dawkę wydłużono, zgodnie z rekomendacją producenta. Dawkę przypominającą Pfizera podawano już po21 dniach, czyli po czasie, który producent uznał za okres optymalny. Głównie ze względu na początkowe problemy z dostawami szczepionki, w Polsce (i w kilku innych krajach) drugie dawki opóźniano do 42 dni. Taki termin dotyczył też Moderny, której producent rekomenduje 28 dni.

To wszystko w ciągu zaledwie kilku miesięcy szczepień. Można się pogubić? No jasne. Niemal wszyscy się gubią, a każda zmiana wiąże się z reorganizacją pracy w punktach szczepień. Lekarze przyznają, że to szczególnie irytujące dlatego, że nie do końca wiadomo, czemu służy najnowsza zmiana.

Teraz, niezależnie od tego, kto jest producentem szczepionki i jaki jest rekomendowany przez niego termin drugiej dawki, będzie ona podawana po 35 dniach. Szykuje się znowu bałagan i niepotrzebne nerwy, szczególnie w przypadku osób, które już mają wyznaczony termin i teraz zechcą go zmienić.

Skrzynki pełne wiadomości

Porozumienie Pracodawców Ochrony Zdrowia, w kontekście planowanych zmian, apeluje do ministra Adama Niedzielskiego i Michała Dworczyka, koordynatora programu szczepień, o "zaprzestanie działań wprowadzających potężną dezinformację i zamieszanie wśród pacjentów, co uniemożliwia pracę placówek POZ, sprowadzanie ich do roli infolinii, na dodatek bez potwierdzenia dostawy szczepionek" (pełna treść apelu).

Lekarze pracujący w punktach szczepień mówią dziesiątkach (w dużych punktach nawet o setkach) maili i telefonów, od chwili, gdy władze zapowiedziały, że "ewentualna zmiana terminu szczepienia zależy od dobrej woli punktu szczepień".

Przyjdę w poniedziałek do pracy, to dopiero się okaże, w jakiej rzeczywistości trzeba się dziś odnaleźć. Od miesięcy kluczowe informacje przekazywane są na ostatnią chwilę. Tym razem niby zapowiedź była wcześniej, ale to jeszcze pogorszyło sprawę.

Ludzie piszą i wydzwaniają od kilku dni, a ja nie wiem, co odpowiadać. Termin drugiej dawki wyznaczany jest automatycznie. Do tej pory ręcznie można było go opóźnić. Przy próbie przyspieszenia, system blokował się. Wiem, bo próbowałem przyspieszyć drugą dawkę kobiecie, która leciała za granicę na operację. System na to nie pozwalał.

- mówi lekarz POZ, w poradni prowadzącej punkt szczepień w Warszawie.

Zobacz wideo

Chaos chaosem, ale czy to ma sens?

Niezależnie od tego, jak zagmatwane zasady wprowadza władza i komplikuje życie obywatelom, wychodzimy obronną ręką. Szczepimy się, organizujemy, znajdujemy obejścia:

Jakoś to się kręci. Znaleźliśmy sposób, by maksymalnie sprawnie szczepić się pierwszą dawką, damy radę z drugą.

Pytanie najważniejsze - czy ta terminowa żonglerka ma wpływ na powodzenie szczepień, na ich skuteczność i wreszcie naszą odporność?

Rząd zapewnia, że zmianę rekomenduje Rada Medyczna. Minister Michał Dworczyk podkreślił, że wszystkie terminy są w ramach obowiązującego ChPL (charakterystyki produktu leczniczego), więc od strony bezpieczeństwa i zdrowia pacjenta wszystko jest wykonywane zgodnie z przepisami i wytycznymi producenta.

To akurat się zgadza. Pytanie tylko, czy rzeczywiście terminy drugich dawek wybrano optymalnie ze względu na zapobieganie szerzeniu się pandemii, a także z punktu widzenia konkretnego pacjenta?

Prof. Krzysztof Pyrć, członek Rady Medycznej, na którą powołuje się minister Dworczyk, ekspert w zakresie mikrobiologii i wirusologii, twierdzi, że konsekwencje korekty terminu podania drugiej dawki są różne, w zależności od typu szczepionki:

Dla szczepionek mRNA (Moderna, Pfizer) odstęp nie ma merytorycznie aż takiego znaczenia, chociaż moim zdaniem powinniśmy trzymać się ChPL (charakterystyki produktu leczniczego) co do słowa. Inaczej panuje jeszcze większy zamęt. Do tego pojawiają się słuszne pytania, kto ponosi odpowiedzialność za skuteczność i bezpieczeństwo szczepionek, jeżeli nie słuchamy EMA (Europejska Agencja Leków) i producenta. EMA orzekła jednak, że podanie drugiej dawki szczepionki mRNA do 42 dni (czyli po 35 dniach też) mieści się w tej zalecanej normie.

W przypadku szczepionki AstraZeneca ChPL pozwala na podanie drugiej dawki 4-12 tygodni po pierwszej. Natomiast z obecnie dostępnych danych wynika, że skuteczność jest jednak znacznie wyższa przy podaniu po 12 tygodniach (zobacz wyniki badań).

Dlaczego? AZ to szczepionka wektorowa, w dawce pierwszej i drugiej jest ten sam wektor. Przy szybkim podaniu drugiej dawki, wektor jest "zmiatany" przez świeże przeciwciała, zanim cokolwiek da radę zrobić: dostać się do komórek, wyprodukować białko S. Dlatego po drugiej dawce wszyscy się lepiej czują niż po pierwszej, a mniejsza dawka początkowa absurdalnie zwiększała skuteczność.

- tłumaczy prof. Pyrć.

Motywujące wakacje

Eksperci przyznają, że optymalny schemat nieraz powstaje dopiero po latach masowych szczepień. Bywa, że zmienia się nie o miesiące, ale nawet lata. Niestety, na jego opracowanie pozwalają dopiero praktyczne obserwacje populacyjne.

Co do odstępstw od terminu dawki przypominającej, zazwyczaj widełki są bardzo szerokie. Z praktyki wiemy, że nikt nie robi problemu z przełożeniem dawki szczepienia, gdy choruje pacjent, jest sezon urlopowy, pojawiają się problemy w zaopatrzeniu.

Tym razem jednak sytuacja jest inna. W przypadku wielu szczepień znajdujących się w obowiązkowym harmonogramie, wobec mikroorganizmów, przed którymi mają one chronić, mamy odporność populacyjną lub znajdujemy się blisko niej. Teraz zagraża nam nieznany wirus, który w dodatku swobodnie się rozprzestrzenia. Istotne jest uzyskanie jak najpełniejszej ochrony w jak najkrótszym czasie.

Tak czy owak kruszenie kopii o tydzień czy dwa jest więcej niż niż niezrozumiałe, zwłaszcza, gdy sprzyja zamieszaniu i dezorganizacji.

Zwolennicy przyspieszenia terminów drugiej dawki przekonują, że świadomość możliwości zaszczepienia przed wakacjami jest motywująca, zwłaszcza dla młodych ludzi i dzięki temu więcej osób się zaszczepi. Przeciwnicy (głównie osoby bezpośrednio realizujące program - pracownicy punktów szczepień) podkreślają, że są już u kresu sił przez ten wieczny bałagan, telefony i pretensje pacjentów, którzy chcą przekładać terminy szczepień z coraz bardziej błahych powodów.

Nasi drodzy seniorzy niezaszczepieni

Trudno zrozumieć, dlaczego to pacjenci mają decydować, kiedy będą szczepieni, czym, w jakim czasowym odstępie itd., zwłaszcza, że za szczepionki nie płacą. Im więcej odstępstw, tym większe ryzyko naginania zasad, w końcu wyjścia poza zalecenia. Skoro tydzień nie ma znaczenia, to może trzy też nie...

Każda próba zmiany terminu, bo "zarezerwowałem już domek na weekend", "mam gości", "pogoda taka ładna", nawet jeśli nie zostanie zaakceptowana, oznacza marnowanie czasu ludzi, którzy powinni skupić się na szczepieniach i leczeniu pacjentów.

Dlaczego władze na to pozwalają? Nieoficjalnie mówi się coraz głośniej, że chodzi o to, by jak najdłużej wykonywać maksymalnie dużo szczepień, w dowolnych grupach wiekowych. Miliony na liczniku szczepień dają nam złudne wrażenie, że jesteśmy coraz bardziej bezpieczni, bliżej końca pandemii.

Jeśli chodzi o tempo szczepień, jesteśmy w europejskiej normie i to raczej w roli lidera. Jeśli jednak przyjrzymy się staranniej strukturze wiekowej szczepionych, Polska poniosła porażkę w grupie seniorów i tu jesteśmy już na szarym końcu. Połowa Polaków 60+ nie jest zaszczepiona i wiele wskazuje na to, że, jeśli czegoś nie wymyślimy, tak już zostanie.

Władzy nie udało się przekonać seniorów do szczepień. To jednak nie jest jedyna przyczyna. Wiele chętnych osób starszych nie poradziło sobie z rejestracją, polowaniem na terminy, wreszcie dotarciem do punktu szczepień. System nie powinien opierać się na założeniu, że wszystkim zajmą się rodziny seniorów.

Nie można zapominać, że wciąż największe ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19, hospitalizacji i wreszcie zgonu, dotyczy najstarszych Polaków. Jeśli nie będą zaszczepieni, gdy uderzy w nas kolejna fala, znowu zbierzemy śmiertelne żniwo. Niezależnie od tego czy młodzi zdążą odebrać paszporty szczepionkowe przed urlopem, czy nie.

Więcej o: