Oficjalnie dopiero od 10 maja każdy Polak będzie mógł zapisać się na szczepienie przeciw COVID-19 i zdobyć na nie termin najpewniej do wakacji. A jednak od trzeciego maja w grze są już wszystkie roczniki i nawet 20-latki mogą otrzymać pierwszą dawkę szczepionki jeszcze w tym tygodniu.
W rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja uwolniono zapisy dla wszystkich rodaków, którzy między styczniem a marcem 2021 zadeklarowali chęć szczepienia w systemie rejestracyjnym. Wprawdzie nawet ten system informował, że zapisy ruszają dzień później, czyli 4 maja (patrz zdjęcie poniżej), ale kto by się jeszcze przejmował takimi drobiazgami, że coś tam się w szczegółach nie zgadza? Chaos i bałagan w harmonogramie to chyba jedyne jego niezmienne elementy. Tak czy owak: do środy piątego maja wykonano w naszym kraju niemal 12 milionów 226 tysięcy szczepień przeciw koronawirusowi. Wbrew opóźnieniom, kolejce, awariom, zmianom zasad - Polacy szczepią się i to jest najważniejsze.
Narodowe granie w "zdobądź szczepionkę" ruszyło jeszcze przed tymi majowymi zapisami. To jego kluczowa odsłona, ale zaczęło się w prima aprilis. Zaskoczenie było totalne. Nawet politycy PIS sądzili, że to niesmaczne żarty, gdy okazało się, że czterdziestolatkowie mogą się szczepić już w kwietniu.
Realizacja programu szczepień w Polsce podzieliła się zatem naturalnie na dwa zupełnie różne etapy:
W pierwszym, przynajmniej teoretycznie, obowiązywał jakiś harmonogram. Najpierw mieli być szczepieni medycy i przedstawiciele innych służb kluczowych dla bezpieczeństwa w pandemii, osoby przewlekle chore, szczególnie narażone na ciężki przebieg infekcji, i wreszcie pozostali obywatele - od najstarszych począwszy, ze względu na niepodważalną korelację wieku z ryzykiem hospitalizacji i zgonu, a skończywszy na pełnoletnich nastolatkach.
Proste? Być może, a jednak wszystko poszło nie tak. Nie udało się stworzyć wiarygodnej listy chorób przewlekłych, przed chorych przepychano mundurowych, etapy szczepienia poszczególnych grup kończono, nim uprawnione osoby zdążyły się zaszczepić, zasady doboru przedstawicieli poszczególnych grup pozostawały niejasne nawet dla tworzących zasady. Przykładowo: nauczyciele akademiccy byli szczepieni przed strażakami udzielającymi pomocy chorym, sekretarki z przychodni miały prawo do szczepienia, a te ze szkół już nie, prokuratorzy zostali uznani za zawód kluczowy, ale sędziowie wylądowali daleko za nimi itd.
Na to wszystko nałożyły się problemy z systemem rejestracji, opóźnione dostawy itd. Tempo szczepień było ślimacze.
A w drugim? Wciąż nieuporządkowany bałagan wywrócono do góry nogami. Aż trudno uwierzyć, że urzędnicy, którzy jeszcze niedawno byli gotowi niszczyć wizerunkowo celebrytów za "wpychanie się bez kolejki" i zapowiadali poważne konsekwencje za akcję na WUM-ie, niespodziewanie umożliwili na początku kwietnia szczepienia 40-latków, chociaż wielu seniorów, teoretycznie uprawnionych dużo wcześniej do szczepienia, miało wyznaczone dopiero terminy majowe.
Jak do tego doszło? Początkowo politycy i urzędnicy mówili o "potrzebie przyspieszenia programu szczepień", potem o "błędzie systemu". Wprawdzie minister Adam Niedzielski błąd wykluczał, ale też umywał ręce od odpowiedzialności, bo "decyzja nie była z nim konsultowana". I chociaż zapowiedziano ponowne ustawienie kolejki "po peselu" oraz zamianę miejscami starszych z młodszymi (do czego zresztą w wielu miejscach nie doszło) powrót do wcześniejszych zasad nie był już możliwy. Harmonogram i jakakolwiek kontrola nad nim stały się fikcją.
Trudno powiedzieć czy to źle. Harmonogram niewątpliwie nie działał zbyt dobrze, a teraz wreszcie szczepienia nabrały w Polsce rozpędu nie tylko dlatego, że mamy więcej szczepionek. W dobrym tonie jest załapać się na jak najwcześniejszy termin, niezależnie od tego, ile ma się lat i jak duże jest ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19.To stało się powszechnie akceptowalne i generalnie nikt już nie myśli o tych, którzy na swoją szczepionkę się nie doczekali. Oficjalnie z powodu COVID-19 w Polsce zmarło dotąd prawie 70 tysięcy ludzi.
Przycichły głosy ekspertów, którzy jeszcze niedawno apelowali, by skoncentrować się na najstarszych obywatelach. W chwili, gdy rejestrowali się 40-latkowie, na szczepionkę wciąż czekało ok. dwa miliony osób 70+. Teraz zostali już tylko ci, którzy nie chcą się szczepić? Niekoniecznie. Także ci, którzy nie korzystają z internetu i nie poradzą sobie z obsługą Internetowego Konta Pacjenta. Tacy, którzy nie mają dość determinacji, by dodzwonić się na infolinię (nr 989), osoby niedosłyszące, zmagające się z różnymi niepełnosprawnościami typowymi dla seniorów, które sprawiają, że to rozwiązanie w ogóle nie jest dla nich. O nich program szczepień się nie upomina. Nie ma systemowego wsparcia. Możliwe, że się pojawi, gdy zaszczepią się wszyscy chętni i niezadowalające wyniki akcji przymuszą władze do szeroko zakrojonych działań promujących szczepienia. Na razie nikt o tym nie myśli, bo wciąż jest więcej chętnych do szczepienia niż dostępnych terminów szczepień.
Wśród polskich ofiar koronawirusa są nie tylko seniorzy. Zwłaszcza w trakcie trzeciej fali COVID-19 uderzył mocniej nawet w czterdziestolatków i trzydziestolatków, szczególnie tych zmagających się z chorobami współistniejącymi, z otyłością, ale też zupełnie zdrowych przed zakażeniem. Umierają kobiety w ciąży, młode matki, tuż po porodzie.
Coraz trudniej zakładać, że młodzi mają się szczepić głównie dla bezpieczeństwa starszych. Pandemia zagraża im także coraz bardziej bezpośrednio, zwłaszcza, że zupełnie nie wiemy, co czeka nas dalej w związku z pojawieniem się groźnych mutacji SARS-CoV-2.
Poszliśmy więc na żywioł, nastawiając się na zaszczepienie jak największej liczby osób. Nie jest to strategia zaskakująca. W wielu krajach mówi się o potrzebie szczepień dwóch prędkości - tradycyjnych, z nadzorem lekarskim dla osób obciążonych chorobami i masowych, łatwo dostępnych nawet na ulicy, dla zdrowych, aktywnych obywateli. Od dawna mówią o tym także polscy eksperci, wskazując, że to nie tylko sposób na poprawę przerażających statystyk hospitalizacji i zgonów, ale przede wszystkim szansa na odporność populacyjną:
Z możliwością szczepienia w naszym kraju wcale nie jest tak dobrze, jak deklarują politycy. Mieszkasz w Warszawie? Masz problem, by na szczepienie jechać do innej miejscowości? Nie chcesz szczepić się AstrąZenecą? To system nie zaproponuje ci żadnego terminu (zobacz wyniki z wyszukiwarki w naszej galerii na górze artykułu). Jeśli zdecydujesz się na wycieczkę do innej miejscowości, masz szansę na szczepienie za dwa tygodnie. Trzeba jednak zdecydować się natychmiast, bo za chwilę proponowanych terminów może już nie być i trudno powiedzieć, kiedy znowu jakieś się pojawią. To jedna wielka niespodzianka.
Zapachniało PRL-em, chociaż pozornie czasy zupełnie inne. Taki mamy klimat, że znowu trzeba załatwiać, kombinować, swoje wystać, wyprosić, wychodzić, a raczej: wydzwonić czy wyklikać. System o nikogo się nie upomina i o nikim nie pamięta. Obrotni wygrywają. Pojadą na wakacje, poczują się bezpiecznie. Niezaradni czekają. I jeszcze sobie poczekają.
Oto potwierdzenie zaplanowanego szczepienia dwudziestolatka ze stolicy. Wystawienie skierowania i wyznaczony termin podania szczepionki dzieli zaledwie cztery dni. Czyli jednak można i tak. Udało się na popularny patent.
Gdy masz już w systemie wystawione skierowanie, możliwy termin szczepienia znajdziesz przez wyszukiwarkę na IKP lub możesz zadzwonić na infolinię. Proste i skuteczne, ale, uwaga, nastaw się, że sprawy nie załatwisz jednym logowaniem czy telefonem.
Tym tematem żyje cała Polska i wiele osób chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami z rejestracją. W mediach społecznościowych roi się od podpowiedzi, jak znaleźć lepszy termin, gdzie się zwolniły miejsca, jak umawiać się skuteczniej. Ludzie do siebie dzwonią, piszą, dyskutują w pracy. Stajemy się ekspertami od systemu.
Magda, 47 lat, sekretarka w szkole:
Wszystko działa i nic nie działa. Nie ma sensu dzwonić na infolinię? Dzwonisz rano, terminów brak, ale wieczorem już znowu są. Cieszę się, że mi się udało zapisać za kilka dni. Nie rejestrowałam się w styczniu, bo chęć szczepienia zgłosiłam w szkole. Potem nas wyrzucili z systemu i myślałam, że nigdy się nie doczekam. Jak człowiek sam swoich spraw nie dopilnuje, to jest wiecie gdzie.
Tomek, 36 lat, pracuje na budowie:
Wchodzisz na IKP o 19.oo i pusto, a o 20.oo już pojawiają się korzystne terminy, nawet za kilka dni. I jeszcze szczepionkę można sobie wybrać. Dla mnie jednak to godzina była najważniejsza, bo wolnego na szczepienie nie dostanę, więc chciałem po robocie sprawę załatwić. Udało się. Szczepię się na początku czerwca. Na urlop wybieram się dopiero jesienią, to mogę spokojnie poczekać z tym szczepieniem. Zresztą - to tylko miesiąc. Myślałem, że będę się szczepił za rok.
Ewa, 19 lat, studentka:
Jeśli upierasz się na szczepienie w Krakowie czy Warszawie, może być problem z terminem, dlatego my całą paczką jedziemy na wycieczkę do Białegostoku. Sporo ludzi tak robi. Tam szczepionki czekają. Zresztą - jest sporo takich miejsc w kraju.
Turystyka szczepionkowa rzeczywiście jest dość popularna, chociaż coraz więcej osób wierzy, że jednak uda się zaszczepić bez wyjazdu do innej miejscowości. Czasem, nim zdecydujesz się na męczącą wyprawę, warto poczekać dzień czy dwa na uwolnienie nowych terminów. To naprawdę częste, że ktoś, kto umawia się na szczepienie później, dostaje wcześniejszy termin, w lepszej lokalizacji itd.
Dzwonisz na infolinię i nie znajdujesz korzystnego terminu. Wchodzisz na IKP - też pudło. Tymczasem, tuż obok, w najbliższym punkcie szczepień, czeka na ciebie szczepionka... Jak to możliwe? Wolne terminy, zwłaszcza nagłe, gdy ktoś ze szczepienia rezygnuje, zanim wpadną do ogólnej bazy, muszą zostać przez kogoś zgłoszone. Osoby odpowiedzialne za to w danym punkcie często nie robią zgłoszeń na bieżąco. Jest więc taka chwila, gdy szczepionka jest już do wzięcia, ale jeszcze nie ma jej w tej puli ogólnej. Jeśli skontaktujesz się bezpośrednio z takim punktem, możliwe, że cię zapiszą. Na dziś? Na jutro?
Nasz 20-latek umówiony na szczepienie 7 maja swojemu szczęściu pomógł. W czterech punktach szczepień najbliższych miejsca zamieszkania zgłosił gotowość stawienia się na szczepienie dawką, która mogłaby się zmarnować. Tylko w jednej zapisali go na listę oczekujących, uprzedzając, że zgodnie z przepisami, będzie brany pod uwagę dopiero, gdy w systemie pojawi się skierowanie. Pojawiło się, dostał sms-a.
Wiele punktów prowadzi zapisy poza tym głównym systemem, zwłaszcza, gdy chodzi o pojedyncze dawki. To nieprawda, że wówczas oferują tylko AstręZenekę. Ta szczepionka akurat nie wymaga nadzwyczajnych warunków przechowywania, więc może dłużej poczekać w lodówce. Na ostatnią chwilę zwykle szczepią Pfizerem.
Wiele wskazuje na to, że mimo przeszkód, Polacy gotowi są wiele zrobić, żeby się zaszczepić. Znajdują obejścia, przyspieszają program oddolnie, pilnują, żeby żadna dawka nie trafiła do zlewu. Z drugiej strony - nie brakuje też osób, które wolałyby umówić się na szczepienie bez zamieszania i tych sportowych emocji w walce o termin.
Pani Małgorzata w kwietniu umówiła się na szczepienie po majówce. Wybrała szczepionkę J&J - przede wszystkim ze względu na wygodę ("zaszczepię się raz i z głowy"). Niestety, dziś dostała sms-a, że szczepienie jest odwołane. Chociaż władze zaprzeczają i mówią o "innej puli", pani Małgosia jest pewna, że jej dawka została zużyta podczas akcji: "Zaszczep się w majówkę". Nowego terminu na razie nie znalazła i nie ma ochoty szukać.
Co to ma być? To jest poważna sprawa. Niech dzieci w święta jajeczek szukają w ogrodzie, a nie Polacy szczepionek po całym kraju. Nawet wydawałoby się poważni ludzie dali się wkręcić. Zamiast oczekiwać, że system wyszuka szczepienia według podanych kryteriów i o tym powiadomi, gdy tylko znajdzie się termin, cieszą się jak dzieci, gdy muszą sami załatwiać to, co im się po prostu należy. Takie rzeczy tylko w Polsce.