Nasz tekst o kontrowersyjnych zasadach szczepienia przewlekle chorych budzi spore emocje czytelników, które wyrażają nie tylko w komentarzach, ale także w listach.
Przejdź do tekstu:
Po wstrząsającym liście pani Anny, która walczy ze złośliwym nowotworem i jest po amputacji płuca (więcej na ten temat), dziś historia pana Wojciecha*. W ramach możliwości będziemy publikować kolejne listy, a także przekazywać je (za zgodą autora) odpowiednim instytucjom, które mają wpływ na harmonogram, choćby Radzie Medycznej przy premierze Mateuszu Morawieckim.
Wiem, jesteśmy na wojnie z niewidzialnym wrogiem i nikt nie może czuć się bezpieczny, stąd coraz gorzej ludzie reagują na tych, co chcą "wcisnąć się do kolejki". Problemem podstawowym jest jednak fakt, że kolejność szczepień wydaje się być skutkiem przypadkowych decyzji i niejasnych kryteriów, które odbierają resztki zaufania do władzy.
- Oczywiście, nie można równocześnie zaszczepić wszystkich, ale człowiek powinien chociaż mniej więcej wiedzieć, kiedy ma szansę. W obecnym systemie praktycznie mnie nie ma - pisze do nas pan Wojciech i opisuje dość szczegółowo swoją medyczną historię.
- Jeszcze przed pandemią zachorowałem na pneumokokowe zapalenie płuc. Przebieg był na tyle poważny, że trafiłem do szpitala. Niestety, doszło do zakażenia szpitalnym szczepem bakterii klebsiella pneumonia NDM-1, znanej jako New Delhi. To bakteria oporna na działanie większości antybiotyków. Miałem bardzo wysokie CRP. Zakażenie spowodowało wytrącenie się płynu w płucach. Zostałem przeniesiony do szpitala specjalistycznego. Leczono mnie antybiotykami przez prawie dwa miesiące, w tym dużymi dawkami gentamycyny i "antybiotykiem ostatniej szansy" - tienamem.
Zaliczyłem wtedy wszelkie obostrzenia sanitarne, których świat miał doświadczyć dopiero parę miesięcy później. Izolatka, personel w kombinezonie, maseczki, rękawice, dezynfekcja... Żadnych odwiedzin rodziny. Przeżyłem.
Wreszcie zostałem wypisany ze szpitala do domu. Rozpocząłem rehabilitację oddechową. Zalecono mi unikanie skupisk, zaszczepienie na pneumokoki i grypę sezonową. Niestety, to nie wystarczyło.
Kontrolne wymazy potwierdziły, że nie mam już bakterii w płucach, a samo zapalenie płuc ustąpiło, ale wciąż jestem nosicielem New Delhi. Co gorsza - płyn w płucach nie wchłaniał się przez kolejne miesiące, a mój stan pogarszał się z tygodnia na tydzień. Przewlekły kaszel, uczucie zmęczenia, brak apetytu - te objawy były wskazaniem do pogłębienia diagnostyki.To już nie był zwykły stan zapalny, a ropnień opłucnej. Konieczne było leczenie operacyjne.
Poddano mnie zabiegowi dekortykacji, który generalnie się udał. Stan zapalny został usunięty, usunięto częściowo opłucną oraz zmiany chorobowe. Z dnia na dzień praktycznie pojawiła się poprawa, kaszel ustąpił całkowicie, apetyt wrócił, płuco podjęło pracę praktycznie od razu. Po kilku dniach od operacji przeniesiono mnie z OIOM-u z powrotem na chirurgię, a po kolejnych kilku dniach wypuszczono do domu. W zasadzie jestem zdrowy, chociaż nikt nie ma wątpliwości, że w razie zakażenia koronawirusem jestem w zdecydowanie trudniejszej sytuacji niż moi rówieśnicy. Operacja opłucnej zostawia trwałe ślady. Nie miałem jednak złośliwego nowotworu. Nie liczy się.
Nie chcę dyskutować, jak wysoko powinienem być na liście uprzywilejowanych, ale nie rozumiem, dlaczego przede mną znaleźli się zdrowi nauczyciele akademiccy (pracujący przecież zdalnie), prokuratorzy czy policjanci.
Choruję na cukrzycę typu 2 oraz nadciśnienie. Jak dorobiłem się tych chorób? Przyznaję się bez bicia - to skutek stylu życia ostatnich 10 lat. "Spasłem się", dorobiłem bezdechu, mam słabą odporność, więc pewnie dlatego złapałem bakterię itd. Krótko mówiąc - sam jestem sobie winien. Czekam już na te wszystkie komentarze fit specjalistów od stylu życia, którzy bez wahania skazują na śmierć takich jak ja. Rzecz w tym, że do listy "winnych" trzeba dopisać palących, pijących, żyjących w stresie. Trzeba wprowadzić zakaz wysyłania karetek do wypadków spowodowanych przez kierowców, którzy jeździli na łysych oponach. Przeanalizować życiorysy seniorów, którzy też często żyli niezdrowo. Nagonka najczęściej dotyczy jednak otyłych. Mnie w zasadzie już nie - choroba "pomogła" zrzucić 30 kg, ale czy to wystarczy, żeby ktoś dał mi szansę - jeszcze trochę pożyć?
Płacę spore podatki. Jestem pracodawcą w niewielkiej firmie, która opiera się na mnie. Przydaję się społecznie. Zapewniam przetrwanie paru rodzinom. Państwo w moje leczenie zainwestowało nie tak dawno duże pieniądze - hospitalizacja, diagnostyka, leki, leczenie operacyjne - szacuję że to jakieś 200-300 tysięcy złotych. Mnie to nie kosztowało złotówki, a już po zakażeniu New Delhi dostałem opiekę na poziomie prywatnym, może nawet lepszą. Jestem za to wdzięczny medykom i wszystkim podatnikom, bo to im zawdzięczam życie. Nie rozumiem jednak, dlaczego po tych wszystkich przejściach nie ma dla mnie miejsca w grupie 1B. Zainwestowano kilkaset tysięcy złotych w moje zdrowie, ale szczepionki wartej kilkadziesiąt złotych już nie dostanę?
Moja izolacja trwa już 20 miesięcy, bo z etapu choroby, którą opisałem, zaraz przeszedłem w stan pandemii - nawet nie dokończyłem rehabilitacji po zabiegu. Pracuję zdalnie, na ile to wykonalne, unikam wszelkich kontaktów społecznych. Na własny koszt wykonuję testy. Nie mam wyjścia, bo zakażenie New Delhi jest najlepszym dowodem, że mam obniżoną odporność i COVID-19 to nie będzie taka "grypka". Czekam. Łatwiej się jednak czeka, gdy w ogóle widać jakieś światełko w tunelu. Na to nie ma szans, chociaż co chwilę są zmiany w harmonogramie.
Pewną nadzieją jest dopuszczenie do szczepień cukrzyków, zapowiadane przez ministra zdrowia. Ten rząd nauczył mnie jednak, że w komunikatach zawsze jest jakaś gwiazdka, która (jak w pokrętnej umowie), odsyła do czegoś na dole strony, pisanego drobnym drukiem. Czyli pewnie harmonogram uwzględni cukrzyków, ale wyłącznie z pompą insulinową/stosujących od lat insulinę itd. Osoba, której organizm radzi sobie na popularnej metforminie w tabletkach, na pewno zostanie wykluczona, bo takich osób są miliony.
Moim zdaniem obecnie przyjęta kolejność szczepień jest co najmniej wadliwa. Należało postawić na system oceny punktowej osób przewlekle chorych. To pozwoliłoby na wcześniejsze szczepienie osób dotkniętych wielochorobowością, w najgorszym stanie itd., bez pozbawiania szans i nadziei reszty, która z chorobami walczy. Podobno ten rząd czegoś takiego nie jest w stanie racjonalnie zorganizować. Trzeba było więc wzorem popularnego ostatnio filmu - "Contagion - Epidemia strachu" - postawić na uczciwe i równe losowanie dat urodzenia. Wtedy nikt nie miałby zastrzeżeń i żadna branża/grupa społeczna nie byłaby poszkodowana, bo równomiernie następowałoby szczepienie dziennie iluś tam cukrzyków/pacjentów onkologicznych/służb mundurowych/nauczycieli, handlowców, prawników itd.
Osób zakażonych New Delhi w Polsce jest już kilka tysięcy. Co drugi chory umiera, także bez koronawirusa. To szczep szpitalny. Ciężko mówić o "winie chorych". Dlaczego tych, którym udaje się przetrwać, pozwolimy dobić wirusowi? Zastanawiam się, ile jest krajów w Europie, gdzie pacjent po ciężkim, powikłanym zakażeniu bakteryjnym, leczeniu operacyjnym płuca, nie ma prawa do wcześniejszego szczepienia. Już pomijam nawet te choroby towarzyszące, których dorobiłem się na własne życzenie.
* Dane osobowe i drobne szczegóły sprawy, bez znaczenia przy ocenie rokowania chorego, na prośbę autora zostały zmienione. Pytania pana Wojciecha przekażemy do Ministerstwa Zdrowia i Rady Medycznej.