Na początku koronawirusowej pandemii nieustannie przypominano nam o konieczności dezynfekcji wszelkiego rodzaju powierzchni. Wydawało się, że tym sposobem ustrzeżemy się przed zakażeniem. Epidemiolog Hassan Vally z Uniwersytetu La Trobe (Australia) pisze na łamach "The Conversation" o tym, co wiemy o sposobach roznoszenia COVID-19. I o tym, że może czas skończyć z "obsesyjną dezynfekcją".
- Oczywiście zakażenie się przez zainfekowane przedmioty jest nadal możliwe i z pewnością się zdarza - pisze ekspert - ale znaczenie tej drogi przenoszenia się wirusa jest minimalne. Świadczy o tym wiele badań.
Koronawirus rozprzestrzenia się głównie drogą powietrzną poprzez krople oddechowe i aerozol (mgiełka oddechowa). Zakażamy się, gdy przebywamy blisko zainfekowanej osoby, która rozsiewa wirusa podczas wydychania powietrza lub kaszlu czy kichania, a nawet podczas zwykłej rozmowy. W kroplach oddechowych, a także tzw. aerozolu zawieszone są mikroskopijne cząstki wirusa.
W czasopiśmie medycznym "Lancet Infectious Diseases" Emanuel Goldman, profesor mikrobiologii w Rutgers University (USA), po przeanalizowaniu wielu badań na temat transmisji wirusa, napisał, że: "szansa przeniesienia wirusa poprzez nieożywione powierzchnie jest bardzo mała i to tylko w przypadkach, gdy zarażona osoba kaszle lub kicha na powierzchnię, a ktoś inny dotyka jej rękami wkrótce po kaszlu czy kichnięciu (w ciągu 1-2 godzin)".
- Chociaż okresowa dezynfekcja powierzchni i używanie rękawiczek są rozsądnymi środkami ostrożności, zwłaszcza w szpitalach, uważam, że osoby, które nie miały kontaktu z zakażonym nosicielem przez wiele godzin, nie stanowią wymiernego ryzyka przeniesienia wirusa w warunkach pozaszpitalnych - pisze prof. Goldman.
Badania na temat trwałości koronawirusa na różnych powierzchniach mówiły o wielu godzinach, a nawet dniach, gdy znajdowano na nich drobnoustroje nadal zdolne do replikacji (po przedostaniu się do żywej komórki, wirusy nie są zdolne do powielania się poza organizmem żywiciela). Problem w tym, że te eksperymenty wykonywane były w warunkach laboratoryjnych, odległych od tego, co dzieje się w normalnym życiu, a ponadto ich wyniki zostały nadmiernie nagłośnione przez media. Jak przekonuje dr Hassan Vally takich badań nie powinno się uogólniać i przenosić bezpośrednio na rzeczywisty świat.
- Chodzi o to, że czas obumierania populacji mikroorganizmów jest wprost proporcjonalny do wielkości tej populacji - wyjaśnia dr Vally. Czyli im większa ilość wirusa osadzonego na powierzchni, tym większa szansa, że dłużej przetrwają w dobrej formie. Zatem eksperymenty powinny być możliwie bliskie rzeczywistości i uwzględniać takie ilości wirusa osadzonego na powierzchni, jaka jest prawdopodobna w realnym świecie. Dodatkowo dla przetrwania wirusa ważna jest wilgotność i temperatura otoczenia oraz światło słoneczne. Nie wszystkie tego typu czynniki zostały uwzględnione w najgłośniejszych eksperymentach. Ważna jest zatem interpretacja wyników badań. Ponadto są to tzw. dowody pośrednie. Nikt nie wykonywał tego typu eksperymentów bezpośrednio na ludziach, przede wszystkim z powodów etycznych.
Reasumując, ekspert jest zdania, że przeceniliśmy badania na temat przeżywalności wirusa na powierzchni przedmiotów, co doprowadziło w niektórych przypadkach do obsesyjnego wręcz dezynfekowania różnych przestrzeni. Czas z tym skończyć - radzi ekspert. Powinniśmy skupić się naszą energię i środki na innych istotnych metodach zapobiegania rozprzestrzenianiu się wirusa.
Nadal ważna jest higiena rąk i okresowe czyszczenie powierzchni. Natomiast obsesyjne dezynfekowanie i sprzątanie prawdopodobnie nie przynosi większych korzyści i "jest robione wyłącznie z tego powodu, że jest łatwe do zrobienia i służy łagodzeniu niektórych z naszych lęków" - pisze ekspert w podsumowaniu artykułu.