Pani Magda: Jestem po szczepieniu pierwszą dawką. Nie rozumiem do końca, dlaczego załapałam się do grupy zero

Sprawdzamy, jak w praktyce wyglądają szczepienia przeciw COVID-19 - na każdym etapie, od zapisu, po realizację. Dziś relacja pani Magdy, recepcjonistki z poradni okulistycznej*. Jest po pierwszej dawce. Jeszcze kilka dni temu była pewna, że to ten moment, gdy człowiek oddycha z ulgą i przestaje się obawiać pandemii.
Nie jestem lekarką ani pielęgniarką. Nie wykorzystałam żadnych znajomości czy układów, a jednak szczepienie przeciw COVID-19 przeszłam w grupie uprzywilejowanej. W sensie - pierwszą dawkę. Drugą mam niby zagwarantowaną, termin uzgodniony, ale póki nie dostanę, do końca nie uwierzę. Z jednej strony bardzo się cieszę, że oczekiwanie na szczepionkę mam za sobą, z drugiej - czuję pewien niesmak. Znam sporo osób, które potrzebują jej bardziej niż ja, nawet w moim najbliższym otoczeniu

- przekonuje nas 38-letnia pani Magda, która jeszcze na długo przed szczepieniem obiecała, że opowie nam, jak było. Oto jej relacja.

Koleżanki z pracy miałyby pretensje

- Nie pokażę swojej twarzy, nie powiem, gdzie dokładnie pracuję. Nie zrobiłam niczego złego, ale wcale nie jestem pewna, że za chwilę nie wylałby się na mnie hejt większy niż na celebrytów. Wśród nich było sporo osób starszych, mają sporo kontaktów społecznych, szczepionki miały się zmarnować, gdyby z nich nie skorzystali, a jednak i tak ludzie nie chcą im odpuścić. Ja? Nie mam nic przeciwko temu, że szczepiono mnie przed prokuratorami czy byczkami z policji, ale przed seniorami i osobami przewlekle chorymi? Nie rozumiem - mówi pani Magda kilka dni po otrzymaniu pierwszej dawki.

- Pracuję w prywatnej poradni okulistycznej. Przyjmuje u nas kilku lekarzy, na miejscu jest też optyk. Nie ma lekarzy POZ, do których ludzie przychodzą z infekcjami. Tylko okuliści. Mamy niewielką umowę z NFZ, ale większość pacjentów leczy się u nas prywatnie.

Nie jestem szczególnie narażona na kontakt z chorymi na COVID-19. Chyba nawet mniej niż fryzjerka na moim osiedlu czy ekspedientka ze spożywczaka. U nas w poradni pacjenci muszą wypełnić ankietę i mają mierzoną gorączkę, bez maski nie wejdą. W sklepach i punktach usługowych różnie jest, a kontroli żadnej.

- Owszem, zdarza się, że przyjdzie świr na kwarantannie, bo uważa, że to czas, gdy "może pozałatwiać wszystkie zaległe sprawy" lub ktoś z gorączką i jeszcze mi wmawia, że "zgrzał się w samochodzie". Te termometry bezdotykowe większości osób wskazują temperaturę niewiele wyższą niż 35 st, C, więc raczej ją zaniżają. To niby ile oni w tych autach mają stopni, że się tam gotują?

Pani Magda słyszała, że szczepienie wszystkich pracowników służby zdrowia ma chronić lekarzy, żeby ich nie zakazić. Wielu z nich pracuje w szpitalach. Mogliby roznieść infekcję w placówce, narazić pacjentów...

Moim zdaniem to kolejna bzdura. Jaki ja mam kontakt z lekarzem? Kilka minut dziennie? A jego żona? Śpią w jednym łóżku i jej nie należy się szczepienie w grupie zero. Zresztą - doktorzy, także ci pracujący w szpitalach - też robią zakupy, stoją w kolejkach, chodzą do fryzjera. Czyli wszędzie tam, gdzie spotykają ludzi, dla których nie ma szans na szczepienie przez wiele miesięcy.

Tak czy owak, gdy pojawiła się okazja, żeby się zaszczepić, pani Magda nie wahała się nawet chwili.

- Ten system jest pełen absurdów, ale nie mówię tego głośno, bo koleżanki chyba pożarłyby mnie żywcem. Zaraz ktoś by jednak uznał, że mogę mieć rację i nas w kolejce przesunął. To nie jest tak, że jak ktoś zrezygnuje, to skorzysta ktoś inny, bardziej potrzebujący. Nie miałam możliwości zamienić się miejscami w kolejce z moim tatą, czy mężem, który ma przewlekłe problemy z drogami oddechowymi i bardzo się o niego martwię.

W ogóle o tym wszystkim za dużo rozmyślam. Zastanawiam się choćby, czy rzeczywiście w pierwszej kolejności należy szczepić tych, co najciężej chorują, czy jednak raczej tych, którzy mają szansę najwięcej ludzi zakazić. Mój tata nie wychodzi z domu. Wielu seniorom ktoś wirusa przyniósł do domu. Jeśli zaszczepimy seniorów, a chorować będą ich opiekunowie, kto osobom starszym zrobi zakupy, posprząta, pomoże w razie problemów ze zdrowiem innych niż COVID-19?

Oczywiście, nie mam wszystkich danych, które pozwalałyby mi twierdzić, że wiem, jak to zrobić. Problem w tym, że ci, którzy decydują i powinni się na tym znać, nie wzbudzają zaufania. To wszystko jest chaotyczne, zawsze pospieszne, chociaż wirus jest z nami od roku. Pediatra mojej córki wciąż czeka na wyznaczenie terminu pierwszego szczepienia. Ta sama dzielnica. Niby ta sama kolejka. Pracuje w kompleksie, w którym ma być punkt szczepień, jest duża poradnia rodzinna, do której na pewno przychodzą pacjenci z COVID-19. Dlaczego czeka dłużej ode mnie? Nie zapytam go, bo boję się przyznać, że jestem już po szczepieniu - wyznaje pani Magda.

Rozmowa z panią Magdą odbyła się przed oficjalnym ogłoszeniem Waldemara Kraski, że szczepienia medyków w ogóle zostają wstrzymane, poza osobami, które czekają już na drugą dawkę. Czytaj więcej na ten temat.

Tak to wyglądało

- Organizacyjnie zarzutów nie mam. Jeszcze przed świętami pojawiło się ogłoszenie w pracy, żeby chętni wpisywali się na listę. Początkowo szału nie było. Ostatecznie zapisali się prawie wszyscy uprawnieni. Wszystkie formalności, terminy itd. uzgadniał nasz szef. Dostałam informację, gdzie i kiedy mam pojechać, na konkretną godzinę. Owszem, był kawałek - szpital prawie 15 km od naszej placówki, ale kto by grymasił w tych okolicznościach?

Na miejscu kolejka wydawała się spora, ale stanowisk, w których przyjmowali lekarze i szczepiono, było kilka. Szło piorunem. Wypełnienie ankiety, lekarz nawet mnie nie dotknął. Samo szczepienie nie bolało wcale. Ostrzegano mnie przed rozpieraniem, pieczeniem. Prawdę mówiąc - szczepienie przeciw grypie, które też przeszłam w tym roku, bolało bardziej.

Po szczepieniu w dużym pomieszczeniu byliśmy obserwowani przez 30 minut. Żadnej ściemy. Zaszczepieni siedzieli grzecznie, pielęgniarki co chwilę dopytywały czy dobrze się czujemy. Nie widziałam nikogo, kto zgłaszałby jakiekolwiek problemy.

Co dalej?

Od razu wyznaczono mi termin drugiej dawki, w tym samym miejscu, za trzy tygodnie. Mam się zgłosić w godzinach 8.00-19.00, jak mi będzie wygodnie. Będę "przyjęta między pacjentami pierwszorazowymi". Nie obawiam się, że tym razem będę długo czekać. Wierzę, że tam są moce przerobowe znacznie większe niż wykorzystane wtedy. Aż żal, bo widać, że mogliby szczepić znacznie więcej ludzi. Ale niby czym, jak szczepionek nie ma? Jak słyszę o tych 30 dawkach na każdy punkt szczepień tygodniowo, to sądzę, że ktoś sobie z nas jaja robi. 30 osób to oni mogą bez problemu przyjąć w godzinę.

- Zapisałam tatę na szczepienie. Ma skończone 80 lat, więc należy do grupy, która ma być szczepiona lada dzień. Udało mi się wyrwać dla niego termin w marcu. Bezpieczny będzie więc dopiero w kwietniu, a trzecia fala może uderzyć w każdej chwili. Oczywiście, jeśli ktoś tego szczepienia nie odwoła. Tak naprawdę to nawet mojego drugiego terminu już nie jestem pewna. Chociaż producent wyraźnie mówi, że odporność u ponad 90 proc. pacjentów jest przewidywana tydzień po drugiej dawce, wciąż pojawiają się głosy, żeby szczepić chociaż tylko raz. Niemożliwe, że ktoś się odważy to zrobić? Cóż, nie byłaby to pierwsza decyzja w tym kraju bardziej polityczna niż uzasadniona medycznie,..

Pierwszego lutego szczepienie ma zaplanowane pani Jadwiga (grupa wiekowa 80+). Wkrótce potem zamieścimy jej relację.

* Wszelkie dane pozwalające na identyfikację naszej rozmówczyni zostały zmienione, poza kluczowymi dla samego tematu szczepień.

Zobacz wideo
Więcej o: