Już wiosną pojawiły się doniesienia o chorych, którzy ponownie zakazili się SARS-CoV-2. Urzędnicy z Korei Południowej w kwietniu zgłosili ok. 100 takich przypadków. Wówczas jednak Światowa Organizacja Zdrowia stwierdziła, że pozytywny wynik testu u ozdrowieńca nie oznacza nowego zakażenia. W majowym wywiadzie dla BBC epidemiolog chorób zakaźnych Maria Van Kerhove z WHO Health Emergencies Program objaśniała nawet szczegółowo scenariusz "martwej komórki". Obecność wirusa miała być dowodem na proces gojenia się płuc. Niestety, ta interpretacja nie okazała się prawdziwą, a w każdym razie nie we wszystkich przypadkach.
W sierpniu naukowcy z Hongkongu dowiedli, że możliwe jest ponowne zakażenie koronawirusem SARS-CoV-2 (więcej na ten temat). Cztery miesiące po przejściu covidu trzydziestolatek z ich kraju zakaził się ponownie. Skąd pewność, że testu nie zakłamały ślady po przebytej infekcji? Ilość wirusa wskazywała na ponowne zakażenie, ale kluczowym dowodem były wyraźne różnice w genomie wirusów, w próbkach pobranych od pacjenta w marcu i sierpniu (po pobycie w Hiszpanii).
W kolejnych dniach podobne doniesienia docierały z Belgii, Holandii, USA... W październiku w Holandii zmarła pacjentka ponownie zakażona SARS-CoV-2. Kilka dni temu lekarze z Hiszpanii poinformowali, że chorzy z reinfekcją mogą zakażać kolejne osoby.
Te doniesienia nie powinny szokować. W świecie wirusów oddechowych, przenoszonych drogą kropelkową, ponowne infekcje (przeziębienie, grypa) to niestety norma. Wcześniej poznane koronawirusy także mają zdolność do ponownego ataku.
Czy taki atak może być groźniejszy dla zdrowia? Poważne obawy pojawiły się po zgonie pacjentki w Holandii czy wyjątkowo ciężkim przebiegu choroby u pacjenta w Nevadzie (USA). Zdaniem ekspertów: przedwcześnie, bo jest bardzo różnie. Pacjent z Hongkongu infekcję przechodził bezobjawowo i tylko obowiązek badania po powrocie z zagranicy pozwolił na wyłapanie zakażenia. Niewątpliwie na optymizm pozwala też historia 101-latki z Lombardii, która już dwukrotnie wygrała z covidem, a w dzieciństwie pokonała grypę hiszpankę.
O czym to świadczy? Na wynik walki z SARS-CoV-2 wpływa wiele czynników. Znaczenie niewątpliwie mają cechy osobnicze i aktualna kondycja organizmu. Ozdrowieńcy nie mogą zapomnieć o dystansie społecznym, dezynfekcji i maseczkach, bo wciąż nikt nie jest w pełni bezpieczny.
Sporo zależy też od samego wirusa, niestety. Koronawirusy często ulegają modyfikacjom genetycznym. SARS-CoV-2 nie jest tu odmieńcem.
W Polsce zaobserwowano jak dotąd przynajmniej pięć odmian SARS-CoV-2, przy czym na razie nie są widoczne różnice w tempie zakażania i natężenia objawów chorobowych
- przypomniała w rozmowie z PAP prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska z Katedry Wirusologii i Immunologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Co będzie dalej? Nie wiemy.
Grypa atakuje człowieka od stuleci, a jednak pojawiły się takie mutacje, które okazywały się bardziej zjadliwe od innych i lepiej przełamujące opór układu odpornościowego od poprzedników. Nie możemy tego wykluczyć w przypadku nowego koronawirusa w przyszłości. Naprawdę trudno powiedzieć, co nas czeka. Niewiele wiemy nawet o przyszłości konkretnego zakażonego pacjenta.
W każdym organizmie wirus się wielokrotnie replikuje i może podlegać zmianom decydującym o jego "rozpoznawalności" przez układ odpornościowy
- dodała ekspertka.
Historia uczy, że wszystkie pandemie w końcu wygasają, gdy znaczny odsetek populacji przejdzie zakażenie, bo wirus przestaje się swobodnie szerzyć. Nie oznacza to jednak, że masowe przechorowanie jest jakąkolwiek formą ochrony osób podatnych na powikłania. Im więcej chorych, tym bardziej niewydolny system opieki zdrowotnej, więcej ciężko chorych i zgonów. Będziemy jednak mieć to za sobą? Niestety, niewykluczone są kolejne fale, a mutacje mogą sprawić, że coraz większy odsetek zakażonych nie poradzi sobie z infekcją.
Zdecydowanie więcej na ten temat:
COVID-19. Czy po przechorowaniu jesteśmy bezpieczni? Lekarze nie mają dobrych wiadomości
COVID-19: Naturalne budowanie odporności stadnej "to chodzenie po linie"
Okazuje się, że poziom przeciwciał po przechorowaniu COVID-19 spada gwałtownie już 2-3 miesiące po infekcji. Obecnie specjaliści oceniają, że po przechorowaniu nie musimy nabyć trwałej odporności i nie dotyczy to tylko niewielkiej grupy ozdrowieńców. Niewykluczone, że u wielu zakażonych odporność utrzymuje się tylko 6-8 miesięcy po infekcji.
Krótka ochrona, a także częste mutacje koronawirusa, dla niektórych przeciwników szczepień mają być dowodem na "bezsensowność szczepienia przeciw SARS-CoV-2". Tematu nie można lekceważyć, bo takie myślenie nie jest obce wielu rodakom. Według kilku badań opinii publicznej prawie połowa Polaków nie planuje się szczepić, zdecydowane "tak" mówi zaledwie 18 proc. Chyba nie do końca rozumiemy, jaka jest różnica między szczepieniem a naturalnym zachorowaniem na COVID-19.
Gdyby nawet okazało się, że potrzebne będą dawki przypominające szczepionki, to zatrzymanie pandemii i tak uratuje miliony ludzi przed szpitalem, powikłaniami i śmiercią. Wiele szczepionek wymaga dawek przypominających. Są i takie, których skład trzeba modyfikować, a ochrona jest krótkotrwała (jak szczepienie przeciw grypie). Ewentualna potrzeba ukłucia raz czy dwa razy w roku jest jednak niczym w porównaniu z ryzykiem związanym z "normalną" infekcją.
Ostatecznie, wciąż jeszcze niewiele wiemy. Może druga czy trzecia dawka ostatecznie załatwi sprawę. Może znajdziemy lek, który zniesie potrzebę dalszego szczepienia. Może wirus nas porzuci, chociaż uczeni są raczej sceptyczni, że to możliwe. Tak czy owak - trzeba dać ludzkości czas. Szczepionka to dobra droga, o kosztach zdecydowanie mniejszych od innych, bardziej zawodnych metod, jak lockdown czy planowe budowanie odporności stadnej.
Szczepionki, które mają być dostępne także w Polsce na początku roku, są bezpieczne, przerywają swobodne szerzenie się infekcji, a przede wszystkim chronią przed samą chorobą i jej powikłaniami. Intensywne, ekspresowe prace nad szczepionką nie oznaczają, że ominięto jakieś procedury, nie sprawdzono bezpieczeństwa. Wykorzystany fragment wirusa nie może poważnie zagrażać naszemu zdrowiu, a pozostałe komponenty wykorzystywano już wielokrotnie w profilaktyce i nie stanowią zagrożenia dla człowieka.
Oczywiście, zawsze możliwe są powikłania poszczepienne. Dotyczą tylko części zaszczepionych, ale się zdarzają. W przypadku szczepionki Pfizera i Moderny przeciw COVID-19 to przede wszystkim krótkotrwała gorączka, bóle głowy i miejscowy (w miejscu ukłucia) odczyn poszczepienny. To zbyt wysoka cena za zdrowie i życie?
A jeśli już w praktyce szczepionki nie okażą się tak skuteczne, jak zakładają ich twórcy i potwierdzają badania kliniczne (powyżej 90 proc.)? Teoretycznie to możliwe. Szczepionka przeciw malarii w badaniach klinicznych działała lepiej niż już po wdrożeniu w programie szczepień. Nie zmienia to jednak faktu, że uratowała wiele osób, a te, które przeszły infekcję, uniknęły poważnych powikłań (więcej na ten temat).
Dajmy sobie szansę. Tak realnie mamy niewiele do stracenia.