Modele opracowane przez ekspertów z wielu ośrodków akademickich pokazują, że większość z nas nie przekaże koronawirusa dalej. Jak w takim razie rozprzestrzenia się koronawirus, który tak przewartościował nasze życie w ostatnich miesiącach? "To pytanie za milion dolarów" - mówi reporterowi "New York Timesa" Ayesha Mahmud z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, badająca dynamikę rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych.
Obecną epidemię "rozpaliły" takie miejsca jak call center, zakłady przetwórstwa mięsnego, dyskoteki i kluby, wesela... innymi słowy miejsca, w których znalazło się naraz blisko siebie wiele osób, a pomieszczenia, w których przebywały, były zamknięte i słabo wentylowane. W takim dogodnym środowisku koronawirus, jak pokazują modele matematyczne, może się rozprzestrzenić od jednej zakażonej osoby na kilkadziesiąt innych. Nazywa się to fachowo super rozprzestrzenianiem (ang. super-spreading), co oznacza przenoszenie choroby zakaźnej na dużą liczbę niezakażonych ludzi przez stosunkowo niewielką liczbę wysoce zaraźliwych osób.
- Szacunki ekspertów pokazują, że od 10 do 20 procent przypadków koronawirusa może stanowić źródło 80 procent infekcji - pisze "New York Times". Inne choroby zakaźne układu oddechowego, takie jak grypa, zachowują się nieco inaczej - są bardziej przewidywalnie.
Ustalenie, co napędza wydarzenia związane z rozprzestrzenianiem się koronawirusa może być kluczem do jego powstrzymania i zakończenia pandemii.
- mówi Ayesha Mahmud.
Na stronie serwisu MedRxiv.org opublikowano właśnie nowy artykuł (jeszcze przed naukową recenzją), napisany przez zespół pracujący pod kierunkiem dr. Joshua Schiffera (Fred Hutchinson Cancer Research Center w Seattle). Naukowcy starają się dowieść, że do rozprzestrzenienia się koronawirusa dochodzi, gdy jedna zakażona osoba znajdzie się w "punkcie infekcji", czyli jest akurat w momencie, w którym wydala największą ilość koronawirusa i trafia w środowisko, w którym spotyka ludzi podatnych na zakażenie.
Naukowcy przekonują, że najbardziej ryzykowny moment to tak naprawdę od jednego do dwóch dni w tygodniu po zakażeniu się. Potem także istnieje pewne ryzyko zakażania, ale jest znacznie mniejsze. - Im dłużej trwa infekcja, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że dana osoba jest zaraźliwa - piszą naukowcy.
- Ale znalezienie osoby, która wkracza właśnie na ten niebezpieczny teren, to zupełnie inna sprawa - piszą eksperci. Koronawirus jest mało przewidywalny. W niektórych przypadkach choroba tak długo się wykluwa, że zaczynamy chorować już po tym, jak zachorują osoby, które sami zaraziliśmy. Tutaj nie ma reguł.
Ludzie mogą nieświadomie zarażać, ponieważ tak wiele infekcji przebiega bezobjawowo, a wykonywanych testów jest zdecydowanie za mało.
- Nawet osoby bardziej oddalone od roznosiciela mogą być narażone na infekcję - uważa Schiffer. W dodatku, gdy dochodzi do super rozprzestrzeniania się, ma to więcej wspólnego z okolicznościami niż z biologią pojedynczej osoby.
To oznacza, że można to do pewnego stopnia kontrolować unikając dużych grup osób i przebywania w zatłoczonych pomieszczeniach czy podróżowania. I aby chronić innych trzeba zacząć nosić maskę i zachowywać dystans fizyczny.
Źródła: New York Times, medRxiv.org
Zobacz także:
Koronawirus w szkole może rozprzestrzeniać się skuteczniej. Najnowsze badania