Przedstawiamy 12. odcinek cyklu: "Pogromcy chorób". Piszemy w nim o pacjentach, bohaterskich lekarzach, pokręconych ścieżkach prowadzących do znalezienia antidotum... Opowiadamy, jak błogosławiona Dorota z Mątew walczyła z morowym powietrzem, o chłopcu, który zbierał kości skazańców, by poszerzać wiedzę o anatomii, a także dlaczego wciąż nie można lekceważyć gruźlicy. Ku pokrzepieniu serc i nauce. Człowiek bywa bezradny wobec natury, ale może więcej, niż zazwyczaj sądzimy. Ludzki upór i praca bywają nagrodzone, a czasem po prostu mamy szczęście lub pomaga nam przypadek. To odcinek szczególny, bo publikacja przypada dokładnie w 57. rocznicę wrocławskiej zarazy.
Zaraza, panie! - szeptano w tramwajach. Potworna franca jakaś! - załamywały ręce kobiety w kolejkach. Choć władze nie podawały żadnych oficjalnych informacji, Wrocław już wiedział: tajemnicza choroba atakuje mieszkańców miasta. Tylko na pytanie: "co to?", nikt nie potrafił odpowiedzieć. Dopiero 15 lipca 1963 roku dr Bogumił Arendzikowski z wrocławskiego sanepidu w liście do władz przedstawił wyniki swojego medycznego śledztwa. Starannie przeanalizował objawy, powiązał fakty w logiczny łańcuch i postawił właściwą diagnozę: ospa prawdziwa.
Rzecz niesłychana, bo od przedwojnia aż do 1952 roku w Polsce nie było jej przypadków. Potem notowano ich kilkanaście, góra dwadzieścia rocznie – głównie przywleczonych przez marynarzy z egzotycznych rejsów. Tym razem też zaczęło się od dalekiej podróży.
25 maja 1963 roku na wrocławskim lotnisku wylądował powracający z Indii Bonifacy Jedynak, oficer Służby Bezpieczeństwa. W Azji był krótko, wizytował tylko placówki dyplomatyczne. Mimo to cztery dni później dostał gorączki, dreszczy, "trądzikowych" krost na twarzy i wykwitów na klatce piersiowej, przypominających różyczkę.
Jedynak zgłosił się do szpitala, skąd próbkę jego krwi wysłano do Instytutu Chorób Tropikalnych w Gdyni. Po badaniu zdiagnozowano u niego malarię. Leczenie już po kilku dniach przyniosło efekty. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zakaził salowej, która się nim zajmowała.
Janina Powińska, u której dla odmiany zdiagnozowano ospę wietrzną, także przeżyła, ale inni już nie mieli tyle szczęścia. Wkrótce do szpitala im. Rydygiera trafiła 27-letnia Lonia Kowalczyk, córka salowej. Dziewczyna była w bardzo ciężkim stanie - lekarze orzekli,że to przypadek... ostrej białaczki szpikowej.
Twarz miała obrzękłą, czarną od zastygłej krwi. Na skórze rąk i przedramion krwawe czarne pęcherze również przebijały czernią spod warstewki mąki, którą zamiast pudru posypano odkrytą skórę
- opisywał stan pacjentki lekarz Zbigniew Hora.
Dziewczyna ewidentnie miała pecha. Większość zachorowań (75 proc.) to tzw. postać łagodna. Odmiana ospy zlewającej się albo krwotocznej, zwanej też czarną, na którą ewidentnie zapadła, to tylko kilka procent przypadków. Nie było ratunku.
Po Loni zmarł jej brat i lekarz, który zajmował się ich matką. Obaj na wciąż oficjalnie nieznaną chorobę.
Właściwy trop pojawił się dopiero, gdy w szpitalu Rydygiera przyjęto małego chłopca, który niedawno przeszedł wietrzną ospę. Teraz znów miał plamistą wysypkę, z grudkami i pęcherzykami. To nie mogła być ospa wietrzna, na nią choruje się tylko raz. To była – niespokrewniona z nią - prawdziwa Variola vera.
Ospa po raz pierwszy pojawiła się ponoć dwa tysiące lat p.n.e. w Indiach i stamtąd powędrowała do Chin i Egiptu. Jedną z jej ofiar był faraon Ramzes V, którego ospa pozbawiła życia w 1100 r. p.n.e. Do Europy przywlekli ją Rzymianie, najprawdopodobniej rabując cmentarzyska nad Eufratem. Nie ma jednej teorii co do pochodzenia wirusa ospy, ale z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że atakował on początkowo zwierzęta gospodarskie. Wraz z udomowieniem zwierząt wirus ospy ewoluował, za główny cel biorąc sobie człowieka. I powodując epidemie, które dziesiątkowały cale plemiona. Garstka ocalałych nabierała odporności na ospę i była w stanie nosić wirusa bez skutków śmiertelnych. Odporność taką ludzie przekazywali swoim potomkom. Ale wystarczyło, by wirus trafił do jakiejś nieodpornej populacji i dramat zaczynał się na nowo.
Do końca XIII w. fale zachorowań przetaczały się wielokrotnie przez całą Europę. Potem Europejczycy przenieśli chorobę na kontynent amerykański. Europejscy osadnicy specjalnie dawali rdzennym Amerykanom koce, które miały kontakt z ciałami chorych na ospę, by wywołać epidemie i pozbyć się dotychczasowych właścicieli ziemi. Gdy Hiszpanie pod wodzą Corteza w początkach XVI wieku zdobyli Meksyk, najprawdopodobniej z powodu ospy zginęła tam jedna trzecia rdzennych mieszkańców!
Szczyt epidemii przypadł w Europie na wiek XVIII. Co roku umierały tysiące ludzi. Ospa nie oszczędzała najmożniejszych i najbardziej wpływowych - zmarł na nią m.in. król Francji Ludwik XV. U tych, którym udało się wyzdrowieć, choroba pozostawiała widoczne ślady. W tamtych czasach, by kobieta została okrzyknięta pięknością, wystarczyło, by nie miała tzw. dziobów po przebytej chorobie. Bo pierwsze objawy ospy, które następują kilka-kilkanaście dni po zakażeniu są niecharakterystyczne: gorączka, ból, pleców, dreszcze. Potem jednak pojawia się specyficzna plamisto-grudkowa wysypka. Zajmuje twarz, szyję, przedramiona, ręce, nogi, a także jamę ustną. Wysypka po kilku dniach przeradza się w czarne, podbiegłe krwią krosty, które następnie wysychają i odpadają, pozostawiając po sobie głębokie blizny.
Gdy doktor Arendzikowski odkrył sprawcę problemów we Wrocławiu, nikogo już nie trzeba było przekonywać, że sytuacja jest bardzo poważna.
Nieszczęsna Lonia, która odeszła w takich męczarniach, dosłownie na kilka dni przed wystąpieniem objawów była druhną na weselu koleżanki, gdzie mogła zarazić sto osób, w tym szofera partyjnego sekretarza. Potem dziewczyna brała udział w kursie doszkalającym dla pielęgniarek, a to oznaczało nie tylko kolejne zarażenia, ale także rozniesienie ospy na wszystkie wrocławskie szpitale. Inni chorzy też mieli kontakt z dziesiątkami ludzi.
Od zachorowania pacjenta zero, czyli Jedynaka, minęło 47 dni, a wirus ospy należy do wyjątkowo zaraźliwych. Przenosi się zarówno drogą kropelkową, a także:
Doktor Arendzikowski próbował odtworzyć kontakty osób zarażonych, ale zasadniczy problem tkwił w tym, że właściwie wszystko, co robił Bonifacy Jedynak jako wysoki stopniem funkcjonariusz SB, było objęte tajemnicą. Pacjent Zero wymykał się epidemiologom. W szpitalu przy Rydygiera zarządzono kwarantannę. Pacjenci wpadli w panikę, kto mógł, salwował się ucieczką. Podziemnymi korytarzami wydostawali się na zewnątrz. W pogoń za uciekinierami ruszyli milicjanci, ale ujęcie zarażonych nie było łatwe - ludzie gnali przed siebie w przekonaniu,że w szpitalu czeka ich pewna śmierć. Przy próbie ujęcia nierzadko bronili się, plując na milicjantów. Jeden z lekarzy uciekł aż do Bułgarii, skąd sprowadzono go dopiero po wydaniu listu gończego.
Oficjalne komunikaty były bardzo ogólnikowe: drukowano je na ostatnich stronach gazet, liczbę chorych zaniżano. Im mniej i bardziej zdawkowych informacji podawano, tym większa była panika. W miejscowościach turystycznych zdarzały się akty agresji wobec wczasowiczów z Dolnego Śląska, a w samym mieście omal nie zlinczowano kilku osób z chorobami skórnymi. Histeria dopadała też medyków - lekarze i sanitariusze dezerterowali, barykadowali się w domach, gdy dostawali nakazy pracy z potencjalnie zakażonymi.
Dopiero w sierpniu udało się w miarę zapanować nad chaosem. Miasto otoczono kordonem sanitarnym. W walce z zarazą w jednym szeregu stanęły partia, media i kościół, zgodnie apelując o rozsądek, zachowanie zasad higieny i nie wpadanie w panikę. Obostrzenia były podobne do tych, jakie wprowadzono w 2020 roku w związku z koronawirusem. Zamknięto baseny, odwołano imprezy masowe, wystawiono środki do dezynfekcji. Osoby, które mogły mieć kontakt z chorymi, kierowano na kwarantannę do tzw. izolatoriów.
Ogółem poddano przymusowej kwarantannie kilka tysięcy osób. Największe izolatorium powstało w zakładach lotniczych na Psim Polu. Jednorazowo mieściło 800 osób - wyłapanych przez służby sanitarne i tych, którzy zgłosili się dobrowolnie. Ich nazwiska podano w gazetach, gdyż mieli kontakt z zarażonymi. W odciętych od świata, otoczonych zasiekami z drutu kolczastego miejscach kwarantanny rozgrywały się dantejskie sceny. Brakowało jedzenia i leków, pełną parą szedł za to przemyt alkoholu. Bąble po komarach, które cięły tamtego lata wyjątkowo niemiłosiernie, ludzie brali za pierwsze objawy infekcji. Krążyły plotki o ciałach ofiar leżących na ulicach Wrocławia i mobilnych krematoriach.
To była naprawdę groźna sytuacja epidemiczna? Różnica między rokiem 1963 a 2020 była jednak zasadnicza. Medycyna już od dawna dysponowała skuteczna szczepionką na czarną ospę.
Pierwsze szczepienia stosowali Chińczycy w latach 1000 - 1100. Zdrapywali strupy po ospie, suszyli, ścierali na proszek i przechowywali szczelnie zamknięte, by w ten sposób osłabić "działanie jadu". Po latach proszek wcierano zdrowym osobom, najczęściej do nosa. W Indiach używano limfy osób chorych, którą nasączano kłębki wełny, suszono je, a po roku aplikowano taką szczepionkę. Niestety, część w ten sposób "zaszczepionych" umierała.
Na szczęście w Anglii pewien wiejski lekarz Edward Jenner zauważył, że na ospę nie chorują kobiety, które podczas dojenia krów zarażają się tzw. ospą krowią. W 1796 roku przeprowadził eksperyment na ośmioletnim Jamesie Phippsie. Naciął mu lekko skórę i przeniósł do jego krwi zawartość pęcherzyka osoby chorej na "krowiankę". Chłopiec przeszedł chorobę łagodnie, po czym został zarażony przez Jennera ospą prawdziwą. I nie zachorował. Więcej niż ryzykowne, ale się udało.
Brytyjskie sławy medyczne nie chciały przyjąć do wiadomości, że zarazę, która gnębiła ludzkość od kilku tysięcy lat, pokonał wiejski doktorzyna. A jednak... Odtąd szczepienie zwane wakcynacją (od łac. vacca – krowa) zaczęło się upowszechniać w Europie. Namawiał do niego król Stanisław August podczas obiadów czwartkowych. W 1811 roku władze Księstwa Warszawskiego wydały dekret nakazujący szczepienie przeciwko ospie dzieci w pierwszym roku życia. I w ten sposób na polskich ziemiach pozbyliśmy się problemu. Aż do 1963 roku.
Wtedy we Wrocławiu szybko uruchomiono ogromną akcję szczepień. Obawiano się protestów i oporu. Za odmowę zaszczepienia groziła kara do trzech miesięcy więzienia, ale nic takiego się nie zdarzyło. Wrocławianie zrozumieli zagrożenie i sami zgłaszali się na iniekcje. W samym mieście zaszczepionych niemal wszystkich mieszkańców. Akcję rozszerzono również na pięć sąsiednich województw. Ponieważ w Polsce nie było dość szczepionek, dodatkowe pół miliona ściągnięto z ZSRR.
Sytuację udało się opanować w połowie września. Bilans epidemii to 99 chorych, w tym 25 pracowników służby zdrowia. Najstarszy chory miał 83 lata, najmłodszy osiem miesięcy. Zmarło siedem osób, w tym cztery spośród personelu medycznego. Bonifacy Jedynak dożył niemal setki i ponoć do końca uważał, że to nie on tę całą epidemię rozpętał.
Cztery lata później wielka epidemia czarnej ospy wybuchła w Indiach - zachorowało dziesięć milionów ludzi, z czego dwa miliony zmarły. Światowa Organizacja Zdrowia wydała wówczas ospie zdecydowaną wojnę. Wyszczepiono... cały świat. Ostatni przypadek ospy prawdziwej miał miejsce w 1978 roku.
W tej chwili jej wirus (z rodziny pokswirusów, rodzaju Orthopoxvirus) przechowywany jest tylko w kilku wyznaczonych laboratoriach na świecie. Trwa dyskusja, co z nim zrobić- zniszczyć, cz zachować dla potomności.