Czytom od rana te wiadomości, cały ten hejt, co na nas, Ślonzoków, spada - że my som brudasy, że o higiena nie dbomy. Powiedzcie mi, co za ciul pisze takie głupoty? A następny ciul, co tego słucha i w to wierzy (...) Słuchajcie, drodzy hejterzy, oczywiście kieruję to do hejterów, bo nie wszyscy tak uważają w centralnej Polsce. Górnik, jak wyjeżdża z tego dołu, on jest czyściejszy niż niejeden krawaciarz. Jak nie wierzycie, moga wam pokazać moja rzyć i sami stwierdzicie czy jest czysta, czy zmazana. Nie macie pojęcia, jak tam wygląda robota. Wy wiecie, jak walczyć z ostrym cieniem mgły
- mówi na swoim profilu facebookowym Seweryn Dutka, "Ślązak z krwi i kości", a jego słowa w znacznym stopniu odzwierciedlają nastroje na Śląsku.
Wielu górników przyznaje, że są podenerwowani, zdezorientowani i zaniepokojeni klimatem, który się wokół nich wytworzył. Czują się skrzywdzeni oskarżeniami, że "roznoszą koronawirusa". Mają dość hejtu, że "przez czarny lud na marne poszedł wysiłek całej Polski".
Zrozumiałe jest rozgoryczenie, gdy winnych szuka się wśród szeregowych pracowników, którzy stosują się do zaleceń i przestrzegają procedur. Do ludzi, którzy pracują w maseczkach i rękawicach (na wielu stanowiskach tak zresztą było zawsze), codziennie szorują się starannie, rezygnują z nawyków, choćby wciąż popularnego na Śląsku sznupania, czyli zażywania tabaki (więcej na ten temat w słowniczku na końcu).
Problem w tym, czy jest w ogóle możliwe takie zorganizowanie pracy górnika, by zminimalizować ryzyko ewentualnego zakażenia koronawirusem i szerzenia się epidemii. Każdy, kto był w kopalni, musi mieć wątpliwości.
Romek* z Raciborza dojeżdża do swojej kopalni ponad 40 km. Oficjalnie w jego zakładzie stwierdzono wśród pracowników trzy przypadki zakażenia**, ale jest przekonany, że będzie ich znacznie, znacznie więcej:
Na bramie automatyczny pomiar temperatury, płynów do dezynfekcji nie brakuje, maskę na gębie trzeba mieć. Wszystko, co widzi władza, jest pod kontrolą, ale na dole to już inne życie. Rzeźnia i ryl na rylu.
(Patrz objaśnienia w słowniczku na końcu, przyp. autorki).
Pierwsze wąskie gardło to szola (winda). Normalnie wchodzi do niej około 20 osób, teraz 10 i bardzo tego pilnują. Czyli poprawa? Tylko ludzi wkurzają, bo dłużej wyjeżdżamy z dołu. Każdy chce być w pierwszej dziesiątce, więc ludzie tłoczą się w kolejce do windy.
Alojz, górnik z Wodzisławia Śląskiego, dodaje:
- Zjeżdżamy tyłem do siebie, z odstępami, w maskach i rękawicach, ale przy oczekiwaniu na zjazd załoga miesza się całkowicie. Nie mogę powiedzieć, władze robią, co mogą, żeby nas (siebie) chronić. Od wczoraj przed zjazdem przechodzimy przez śluzę ozonującą. Ozon niszczy nie tylko wirusy, ale też bakterie i grzyby.
Wdrożonych środków bezpieczeństwa jest więcej. Skrócono czas pracy, ilość zmian, górnicy mają zakaz wchodzenia do biurowca na terenie kopalni - wszelkie sprawy formalne załatwiają telefonicznie. Niemal każdy ich krok śledzą kamery i na przykład w kopalni Bercika za brak maseczki jest kara 300 zł. Powtórne złapanie kończy się naganą i utratą wszelkich dodatków przez rok, łącznie z nagrodą barbórkową (zazwyczaj równowartość miesięcznej pensji).
Czy to może rzeczywiście pomóc? Zdaniem wielu górników - nie, bo nawet przeorganizowanie zjazdów nie zapobiegnie tłoczeniu się pracowników w wielu miejscach. Pod ziemią, już na stanowisku pracy, można zazwyczaj zachować bezpieczny odstęp, bo kopalniane korytarze ciągną się kilometrami. Niestety, na to miejsce trzeba jakoś dotrzeć.
W pociągu osobowym siedzimy twarz przy twarzy. Trzeba się ściskać, nogi na przemian, czyli twoja noga, kumpla z naprzeciwka (kolano dotyka twoich jajec), znowu twoja itd. 12 osób w jednym wagoniku na oko - cztery osoby na metr kwadratowy.
Według naszych rozmówców - dokładnie tak wyglądają klatki, którymi dojeżdżają do celu w kopalni. Kadr z filmu:'Transport ludzi koleją podwieszaną oraz transport materiału', opublikowanego na YouTube, projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej, w ramach programu Europejskiego Funduszu Społecznego, data dostępu 14.05.20 Nowoczesna Spółka Szkoleniowa - potwierdzona jakość w nauczaniu http://www.nss-eszkola.pl
Potem jeszcze jazda kolejką podwieszaną. To już jeden na drugim siedzi, czasem i pół godziny. Do takiego wagonika 10 osób wchodzi. No, ciasnota jest, ale górnicy w tym dają radę nawet w karty grać. A wirus może mieć używanie, bo się tam jeszcze kanapki je, słonecznik skubie.
A gdyby tak zrezygnować z pociągów i kolejek? Zjeżdżanie na dół w ogóle przestanie mieć sens. Już teraz realny czas pracy w ścianie to 3 godziny 45 min.
Górnicze łaźnie praktycznie nie zmieniły się od czasu wybudowania kopalń. Nieraz ktoś alarmuje, że są brudne, że wręcz uwłaczają ludzkiej godności (zobacz zdjęcia zrobione przez górnika, które publikowały śląskie media), ale niewiele z tego wynika. Według Romka:
- Ciuchy wiszą na hakach (patrz zdjęcie w naszej galerii), setki ciuchów i pewnie to już by wirusowi wystarczyło, żeby się swobodnie przenosić po całym zakładzie. Mycie? No, tradycja, że szorujemy sobie oblepione smarem plecy, wciąż obowiązuje. A jeśli nawet nie, to prysznic jest przy prysznicu. O bezpiecznym odstępie nie ma mowy.
Czystość? Może górnik dba o swoją rzyć, ale niełatwo wyjść czystym z kopalni. U nas nawet prusaki to norma, więc kto by się bał małego wirusa? Jak sikasz do pisuaru, to z nieszczelnego spływu lejesz sobie po nogach, więc w sumie zakazić można się wszelkim cholerstwem. Podobno te łaźnie dezynfekują, ale pracuję w kopalni 13. rok i nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Zagrożenie niewątpliwie jest, ale pod warunkiem, że w ogóle założymy, że koronawirus szerzy się na Śląsku. To dla górników wcale nie jest takie oczywiste, niezależnie od wyników badań. Na sile przybierają teorie spiskowe o planowanym odcinaniu Śląska od reszty kraju czy wykorzystaniu epidemii (której być może wcale nie ma) do zamykania kopalń i likwidacji tysięcy miejsc pracy. O tym nie tylko się plotkuje, ale coraz częściej mówi oficjalnie. Związek zawodowy Sierpień 80 nie wyklucza ostrych protestów i marszu na Warszawę.
Alojz przekonuje:
No to jest wszystko bardzo śmierdzące. Nagle górników bez żadnych objawów się bada i nawet zamyka kopalnie. Niby na świecie robią takie badania przesiewowe, ale czemu tu i teraz? Przecież w Polsce nawet ludzie w kwarantannie, z gorączką i dusznościami nie mogą doprosić się badań. Przebadają całą kopalnię, a potem nas zaorać i z głowy. Proszę bardzo, ale zbadajcie też Pomorze, warszawiaków, poznaniaków... Nagle się okaże, że choruje pół kraju.
Oczekiwania, by przeprowadzać badania przesiewowe w innych regionach, pojawiają się coraz częściej w mediach społecznościowych. Na razie z marnym skutkiem - władze planują ponowne badania górników, u których wynik był negatywny.
- Gdybym miał tu inną możliwość godnej pensji, może też bym nie był miłośnikiem węgla. To wszystko czysta polityka, a koronawirus to pretekst do ataku - dodaje mężczyzna i zapewnia, że jeśli po badaniach okaże się być nosicielem, to już będzie miał pewność, że to wszystko ściema. Nie wierzy, że bezobjawowo chorowałby nie tylko on, ale też całe jego otoczenie, a cech infekcji nie ma nikt z bliskich i znajomych.
Do końca tygodnia wszyscy pracownicy kopalni, w której jest zatrudniony, mają przejść testy. Badania czekają też Bercika (zdrobnienie od Albert) pracownika jednej z kopalń Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW):
Pracujemy w miarę normalnie. W piątek mamy testy przesiewowe. Oficjalnie jest u nas dwóch zakażonych na 3,5 tysiąca załogi, więc o co ten rejwach? Na "Pniówku" (inna kopalnia należąca do JSW, przyp. aut.) jest kilkudziesięciu potwierdzonych zakażonych, ale z jednym wyjątkiem infekcję przechodzą łagodnie, jak przeziębienie. Są kopalnie, w których chyba jest znacznie gorzej, ale trudno się wypowiadać. Roi się od plotek, półprawd, oficjalnych i nieoficjalnych informacji. Tak naprawdę nie wiemy, jak jest. I nie wiemy, co nas czeka.
Czy w związku z tym wszystkim panuje strach, panika? Tak, przed bezrobociem.
Czytaj także:
***
Autorka, Eliza Dolecka, z domu Skrok, obecnie redaktor naczelna serwisu zdrowie.gazeta.pl, urodziła się w Jastrzębiu Zdroju (województwo śląskie). Chociaż więcej lat spędziła już w Warszawie niż na Górnym Śląsku, nadal mówi o sobie "jastrzębianka" i identyfikuje się z regionem. Dla rdzennych mieszkańców pozostała jednak ptokiem (przybyszem, przyjezdną, bo rodzice nie pochodzili ze Śląska), nie krzokiem (czyli prawdziwą Ślązaczką). Wie, o czym pisze - była w kopalni, widziała hakowe łaźnie, maskownię, lampownię i szole, pracowała w prasie lokalnej, w tygodniku samorządowym "Jastrząb". Na Górnym Śląsku wciąż mieszka jej rodzina i wielu przyjaciół. Przy tekście nie skorzystała jednak z ich pomocy, by nie narazić tych osób na kłopoty w pracy. Obecnie panuje powszechny strach przed dyscyplinarnymi zwolnieniami za udzielanie jakichkolwiek informacji dziennikarzom, a nawet wypowiedziami w mediach społecznościowych. Przeczulica? Trudno powiedzieć. Poza plotkami o zwalnianiu nawet związkowców za wypowiedzi w sieci, JSW (Jastrzębska Spółka Węglowa) sama wydaje oświadczenia zapowiadające surowe konsekwencje wobec pracowników, którzy "przedstawiają spółkę w złym świetle", ostrzegając, że w internecie nikt nie jest anonimowy. I chociaż nie brakuje odważnych, którzy komentują, że prezesowi JSW myli się informowanie o nieprawidłowościach z działaniami nielegalnymi, autorka nie chce nikomu dokładać zmartwień w wystarczająco trudnych dniach.
* Imiona rozmówców zostały zmienione.
** Wszystkie dane liczbowe w tekście odzwierciedlają stan z 14.05.20, gdy odbyła się większość rozmów z górnikami.