Francuzi niedawno dowiedli, że nowy koronawirus zawitał do ich kraju pod koniec grudnia zeszłego roku, zanim w ogóle świat został zaalarmowany i zaczął walczyć z nową chorobą. Amerykańscy naukowcy także znaleźli dowody, że "przegapili" pacjenta zero, czyli moment, gdy wirus został zaimportowany na ich kontynent. Skupieni na monitorowaniu przylotów podróżnych z Chin, nie zwrócili uwagi, że wirus już u nich jest, a przybył najprawdopodobniej z Europy. Wszyscy bowiem mówili wtedy wyłącznie o "wirusie z Wuhan".
Najnowsze badania, opublikowane online na serwerze medRxiv dowodzą, że pierwsze potwierdzone przypadki COVID-19 w Nowym Jorku pochodzą głównie z Europy lub ze źródeł amerykańskich, a tylko sporadycznie z Chin. Badanie zostało przeprowadzone przez Icahn School of Medicine at Mount Sinai (ISMMS).
"Wyniki analiz 84 różnych genomów SARS-CoV-2, zsekwencjonowanych z próbek pobranych od mieszkańców miasta wskazują, że nowy koronawirus przybył do Nowego Jorku przez Europę za pośrednictwem nieśledzonych transmisji" - mówi Viviana Simon, profesor mikrobiologii i chorób zakaźnych w ISMMS. Badanie pokazuje także, że wirus prawdopodobnie pod koniec stycznia krążył już po cichu w rejonie Nowego Jorku oraz na Florydzie.
21 stycznia, gdy zdiagnozowano pierwszą zakażoną osobę w USA, amerykańskie organy ds. zdrowia publicznego (Centers for Disease Control and Prevention - CDC) wydały oświadczenie, że ryzyko dla zdrowia w związku z nowym koronawirusem pozostaje dla Amerykanów niewielkie. USA zamknęły porty lotnicze dopiero 11 marca, ale wirus zdążył już zadomowić się na kontynencie.
"Business Insider" zastanawia się, co spowodowało, że nie doceniliśmy groźby ze strony wirusa SARS-CoV-2?
Eksperci uważają, że przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Po pierwsze, istnieje niestety głęboko zakorzenione przekonanie, że gdy pojawia się nowa choroba czy epidemia, pozostaje problemem kraju, w którym się ujawniła. Myślano, że to tylko Chiny będą musiały uporać się z zagrożeniem i nie cały glob.
Amerykanie bardzo długo skupieni byli na monitorowaniu podróżnych z Chin, tymczasem wirus przedostał się do ich kraju z zupełnie innego miejsca, czyli z Europy. Prof. Scott McNabb, były pracownik CDC, mówi dziennikowi, że jego zdaniem reakcja Stanów Zjednoczonych na koronawirusa była spóźniona o około dwa tygodnie z powodu przekonania, że wirus to problem chiński. Obserwowano zatem i testowano tylko te osoby, które podróżowały z tego kraju lub miały z nimi kontakt.
Nowy koronawirus jest inny niż znane nam wcześniej wirusy, ponieważ często jest przenoszony przez osoby bez objawów, a zatem trudno go zauważyć.
- Do tego należy dodać słabość systemów wykrywania chorób i brak testów diagnostycznych. Na to wszystko nakładają się ogromna zaraźliwość koronawirusa oraz wzmożone globalne podróże. I katastrofa gotowa - czytamy w "Business Insider".
"Problem w tym, że nie istnieje sprawny ogólnoświatowy system monitorowania ludzkich chorób, aby naprawdę wykrywać infekcje" - powiedział dziennikowi profesor epidemiologii na Harvardzie Marc Lipsitch.
Przed pandemią COVID-19 mieliśmy do czynienia z pandemią grypy H1N1 w 2009 roku. Od tego czasu liczba podróży lotniczych podwoiła się. Wiele wieków wcześniej do Ameryki nowe choroby przywieźli odkrywcy, importując zarazem do Europy nowe choroby weneryczne. Grypa zwana hiszpanką najprawdopodobniej zaczęła się w USA, skąd została przeniesiona do Europy przez amerykańskich żołnierzy. Przykłady można mnożyć - czytamy w artykule.
- Jednym z najlepszych sposobów na przygotowanie się świata na wybuchy epidemii jest zorganizowanie większej liczby pracowników służby zdrowia na całym świecie, przeszkolonych w rozpoznawaniu i zgłaszaniu chorób, zanim te się rozprzestrzenią. Tego typu defensywna strategia walki z chorobami wymagałaby współpracy i zaufania między krajami - podkreślił prof. Lipschitz.
Źródła: ScienceAlert.com, Business Insider, Mount Sinai