COVID-19: Na powrót do szkoły może być jeszcze za wcześnie

Czy dzieci mają znaczący udział w roznoszeniu koronawirusa, nawet jeśli zdecydowanie rzadziej chorują? Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że - podobnie jak na przykład przy grypie - napędzają proces rozprzestrzeniania się wirusa.

- Jeśli uda nam się utrzymać wirusa SARS-CoV-2 z dala od dzieci, to może uda nam się szybciej powstrzymać epidemię - powiedział jeszcze w lutym profesor pediatrii i epidemiolog Aaron Milstone z Johns Hopkins University.

Od początku epidemii lekarze i naukowcy zastanawiają się, w jakim stopniu zagrożone są także dzieci. Zarówno w pierwszym epicentrum epidemii, czyli w Wuhan, jak i potem na świecie zauważano, że COVID-19 dotyka najmłodszych zdecydowanie rzadziej niż dorosłych, chociaż zachorowania wśród dzieci, i to ciężkie, zdarzają się wszędzie.

Większość zakażonych koronawirusem dzieci przechodzi jednak chorobę dość łagodnie. Niektóre mogą nawet nie mieć wyraźnych objawów, jak podejrzewa wielu ekspertów. Ale czy dzieci przenoszą koronawirusa dalej, nawet jeśli same nie chorują? Odpowiedź na to pytanie jest kluczowa w momencie, w którym w wielu krajach rozważa się ponowne otwarcie szkół.

Dziennik "New York Times", który przyłącza się do dyskusji w swoim kraju, relacjonuje najnowsze badania, wskazujące na to, że jednak dzieci mogą rozprzestrzeniać koronawirusa, nawet jeśli same czują się dobrze. Eksperci uważają, że te dowody są wystarczająco przekonujące, aby jednak szkoły pozostały zamknięte jeszcze przez jakiś czas, chociaż z drugiej strony nie są rozstrzygające. Amerykańscy epidemiolodzy zwracają przy tym uwagę, że rzeczywiście w niektórych krajach wskaźnik transmisji jest na tyle niski, że dzieci mogą wrócić do szkół, jednak nie w Stanach Zjednoczonych, gdzie nadal istnieje duże ryzyko nasilenia się epidemii.

Co pokazały symulacje?

Na łamach czasopisma "Science" został opublikowany artykuł analizujący dane pochodzące z dwóch chińskich miast, Wuhan i Szanghaj, z których wynika, że dzieci są o około 34 proc. mniej podatne na zakażenie nowym koronawirusem niż dorośli. Chodząc jednak do szkoły zwiększają trzykrotnie liczbę osób, z którymi się kontaktują, zatem w efekcie ich ryzyko wyrównuje się z ryzykiem, jakie mają dorośli - piszą naukowcy w "Science". Autorami są badacze z trzech instytucji naukowych w Chinach, we Włoszech oraz USA.

Eksperci opracowali matematyczny model transmisji choroby, aby poznać, jaki był wpływ dystansu społecznego i zamknięcia szkół w Chinach na rozprzestrzenianie się COVID-19. Ostatecznie doszli do wniosku, że "chociaż samo zamykanie szkół nie wystarcza do zatrzymania transmisji koronawirusa, jednak może ono zmniejszyć częstotliwość występowania choroby o 40–60 proc. i opóźnić epidemię".

W tych badaniach wziął udział także Marco Ajelli, matematyk i epidemiolog z Bruno Kessler Foundation w Trento we Włoszech. Badacz podkreśla, że symulacje pokazały iż otwarcie szkół może spowodować wyraźny wzrost tzw. liczby reprodukcji (R0 - wskaźnik, który pokazuje ile kolejnych osób zakaża jedna chora osoba). Jednak wspomniane powyżej badania nie są jeszcze ostateczne i naukowcy nadal zastanawiają się nad rolą dzieci przy roznoszeniu zakażenia w czasie koronawirusowej pandemii.

Zobacz wideo Czy koronawirus zagraża dzieciom?

Niemiecki epidemiolog jest przeciwko szybkiemu powrotowi dzieci do szkół

Prof. Christian Drosten to jeden z najlepszych epidemiologów na świecie, współtwórca niemieckich sukcesów w walce z pandemią. Naukowiec uważa, że teraz na powrót dzieci do szkół jest jeszcze za wcześnie. W prowadzonym przez siebie Institute of Virology (w szpitalu Charité - Universitätsmedizin w Berlinie) prowadzi badania nad rozprzestrzenianiem się koronawirusa, a także szeroko zakrojoną akcję testowania w kierunku COVID-19. To tam powstały pierwsze niemieckie testy RT-PCR.

Ostatnio przeprowadzone przez Instytut analizy, które objęły między innymi grupę 47 zakażonych koronawirusem dzieci w wieku od 1 do 11 lat pokazały, że tylko piętnaścioro z nich miało poważne objawy choroby, najczęściej sprzęgnięte ze schorzeniami podstawowymi lub było hospitalizowanych. Pozostałe dzieci w większości przeszły zakażenie bezobjawowo. - Ale to nie znaczy, że nie rozsiewały koronawirusa - zauważa prof. Drosten.

Naukowcy przeprowadzili analizę stężenia wirusa w drogach oddechowych u zakażonych dzieci oraz u dorosłych. Badano tzw. miano wirusa, czyli mówiąc w skrócie, stopień rozcieńczenia zakaźnego nadal wirusa w badanych próbkach. To jeden ze sposobów na oszacowanie zakaźności, gdy trudno jest o inne wskaźniki, na przykład jest za mało danych. Jednocześnie można wtedy tę samą miarę zastosować zarówno wobec dorosłych, jak i dzieci.

Miano wirusa w wymazach z gardła u niektórych dzieci było niezwykle wysokie - dowiadujemy się z badania.

Biorąc pod uwagę nasze analizy musimy ostrzec przed nieograniczonym ponownym otwarciem szkół i przedszkoli w obecnej sytuacji. Dzieci mogą być równie zaraźliwe jak dorośli

- napisali naukowcy z Institute of Virology w podsuwaniu badań.

Niemieccy eksperci przyznają, że zakaźność u dzieci nie dla wszystkich oznacza to samo, co zakaźność u dorosłych. "Na przykład bezobjawowe dzieci nie rozprzestrzeniają wirusa przez kaszel i mają mniejszą objętość wydychanego powietrza niż dorośli. Istnieją jednak inne argumenty przemawiające za transmisją, takie jak większa aktywność fizyczna i ściślejsze zaangażowanie społeczne dzieci" - argumentują.

Inni eksperci są zdania, że w pewnym momencie może się okazać, że szkody spowodowane zamknięciem szkół, będą większe niż szkody spowodowane przez ich ponowne otwarcie. - W obliczu pandemii nie można jednak założyć, że dzieci nie są w nią zaangażowane. W jakim stopniu jednak, muszą odpowiedzieć na to kolejne badania - powiedział dziennikowi "New York Times" epidemiolog Bill Hanage z Harvard T.H. Chan School of Public Health.

Źródło: New York Times,Science, Institut für Virologie

Więcej o: