Odporność stadna budowana bez szczepionki to śmiertelna droga. Nie idźmy nią - ostrzega australijski epidemiolog

- Nie możemy zbudować odporności stadnej na COVID-19 metodą naturalnych zakażeń. To strategia, która pociągnie za sobą wiele ofiar. Zbyt wczesne zakończenie blokady to nie jest droga, którą powinniśmy iść - mówi epidemiolog Gideon Meyerowitz-Katz.

Australijski epidemiolog Gideon Meyerowitz-Katz na łamach "The Guardian" dzieli się swoimi przemyśleniami na temat sposobów osiągania tzw. odporności stadnej w czasie pandemii COVID-19. Naukowiec zajmujący się także problematyką chorób przewlekłych w University of Wollongong, zdecydowanie sprzeciwia się strategii, w myśl której mielibyśmy osiągnąć poziom odporności stadnej poprzez uwolnienie lub częściowe uwolnienie się od rygorów dystansu fizycznego i wyjście z blokady.

Uważa, że walka z koronawirusem polegająca na budowania odporności stadnej w imię ratowania gospodarki oznacza poświęcenie życia wielu bezbronnych osób.

Odporność stadną zdobywa się na dwa sposoby

Odporność stadna oznacza sytuację, gdy w populacji mamy wystarczająco dużo osób odpornych na daną chorobę zakaźną, zatem nie dochodzi już do przenoszenia i kolejnych infekcji, dzięki czemu wrażliwa część społeczeństwa jest chroniona przed zachorowaniem. Powiązane jest z tym pojęcie "progu odporności stadnej", czyli momentu, od którego możemy mówić, że ryzyko zachorowania jest już minimalne. Taki próg odporności zdobywa się na dwa sposoby, w wyniku naturalnych zachorowań i/lub masowych szczepień. Dla każdej zakaźnej choroby próg odporności stadnej jest inny. Po jego przekroczeniu choroba się wycofuje, a osoby, które z pewnych powodów nie mogą zostać zaszczepione (np. są zbyt młode lub cierpią na choroby obniżające odporność) są bezpieczne. Nie ma już bowiem kto je zakazić.

Zdaniem epidemiologa najpewniejszym sposobem zdobywania odporności stadnej są szczepienia. Druga droga budowania masowej odporności to przechorowanie i przeżycie choroby. - To droga niebezpieczna i pociągająca za sobą ofiary, w przypadku wielu chorób - ofiary śmiertelne - pisze epidemiolog. Gdy myślimy o COVID-19, musimy sobie uświadomić, że byłaby to strategia kosztująca życie bardzo wielu ludzi - podkreśla Gideon Meyerowitz-Katz.

Zobacz wideo Donald Trump ostro atakuje WHO. Wyszkowski: Prezydent USA chce ukryć własne błędy

COVID-19: trzy do sześciu zakażonych osób na 1000 chorych umiera

Wstępne szacunki pokazują - wyjaśnia autor artykułu - że próg odporności stadnej dla COVID-19 wynosi 60-70 procent (przy czym istnieją też wyliczenia mówiące o 85 procentach), czyli taki procent społeczeństwa musiałby się zakazić nowym koronawirusem. - Nie można też myśleć, że zakażą się tylko młodzi i ogólnie zdrowi ludzie, i dzięki temu osiągniemy pożądany próg odporności bez większych poświęceń. To jest niemożliwe, zarówno z punktu widzenia funkcjonowania społeczeństwa, jak i sposobu, w jaki rozchodzą się zakaźne choroby. Zazwyczaj powstają bowiem tzw. klastry (nagromadzenie przypadków choroby na określonym obszarze i w określonym okresie) o niskiej odporności, gdzie choroba szerzy się nadal, mimo naszych starań - kontynuuje wywód naukowiec.

- W Australii zdobywanie odporności stadnej w drodze naturalnych infekcji oznaczałoby, że musiałoby się zakazić około 15-17 milionów osób. Przy śmiertelności na poziomie 0,3-0,6 proc., zakładając że system opieki medycznej nie jest nadmiernie obciążony, trzech do sześciu zakażonych na 1000 chorych umrze. Po pomnożeniu tych liczb dochodzimy, w samej tylko Australii, do 43 000-100 000 zgonów z powodu koronawirusa. I to tylko wtedy, gdy system opieki zdrowotnej nie zostanie nadmiernie przytłoczony i sparaliżowany - dodaje naukowiec.

Jeżeli bowiem zachoruje większa liczba ludzi w tym samym czasie, szpitale po prostu nie będą w stanie zapewnić im właściwej opieki. Dojdzie do sytuacji, w której zacznie się odmawiać przyjęcia do szpitala chorych powyżej 80. roku życia, a nawet młodszych, ale z chorobami współistniejącymi. To natychmiast zwiększy liczbę śmiertelnych ofiar COVID-19, może nawet do 250 000, zanim osiągnięty zostanie w Australii próg odporności stadnej - uświadamia naukowiec.

Biorąc pod uwagę charakter choroby, wiadomo że zakażenia i zgony dotykać będą najbardziej osób po 60-tym roku życia i znajdujących się w niekorzystnej sytuacji.

- pisze Meyerowitz-Katz na łamach dziennika.

Meyerowitz-Katz przypomina też, że śmierć z powodu koronawirusa to niejedyne żniwo COVID-19. Nadal niewiele wiemy o skutkach zdrowotnych przechorowania, o tym jakie są skutki uboczne, czy choroba nie uszkadza trwale narządów wewnętrznych i jak długo trwa rekonwalescencja, szczególnie w przypadku ciężkiego przebiegu. Nie wspominając już o możliwych skutkach społeczno-gospodarczych, związanych z masowymi zachorowaniami, chociażby takimi jak możliwy brak całych sektorów usług.

Epidemiolog opublikował swój artykuł w odpowiedzi na pojawiające się w Australii głosy, że ograniczenia powinny być szybciej zniesione, ponieważ przynoszą ogromne straty gospodarcze, ale także społeczne.

Szwecja idzie inną drogą

Inną drogą niż większość krajów na świecie, które wdrożyły drastyczne ograniczenia związane z utrzymywaniem dystansu społecznego, idzie Szwecja. Większość obostrzeń to tylko zalecenia rządu, a obywatele sami decydują, czy i jak się do nich stosować. Kraj nie wykonuje także zbyt wielu testów. Trzykrotnie rzadziej niż, na przykład, sąsiednia Norwegia.

Liczba zgonów w Szwecji jest jednak obecnie znacznie wyższa, niż w pozostałych krajach skandynawskich. Do poniedziałku (20 kwietnia), kraj zgłosił 14 385 zachorowań oraz 1540 zgonów. Jedna trzecia dotyczy starszych osób przebywających w domach opieki.

Kraj odwołuje się do poczucia osobistej odpowiedzialności. Szwedzi wyraźnie zaczynają sami ograniczać wychodzenie z domu, częściej pracują w domach i rezygnują ze spotkań w mieście. Puby, sklepy i szkoły są nadal otwarte, ale rząd zakazał spotkań ponad 50 osób, a także wizyt w domach opieki. Najtrudniejsza sytuacja panuje w stolicy. To tam zanotowano najwięcej zakażeń. 

Służba zdrowia nadal jest w pełni wydolna - zapewniają władze. Rząd ma jednak przygotowane przepisy, które umożliwiają mu wprowadzenie większych ograniczeń na wypadek gdyby sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli. Uprawnienia rządu dotyczą m.in. zamykania firm, lotnisk, a także ograniczania publicznych zgromadzeń.

„To mit, że życie w Szwecji toczy się normalnie” - powiedziała reporterom BBC minister spraw zagranicznych Ann Linde. Wiele publicznych miejsc zostało zamkniętych, a firmy przeżywają ogromne trudności. 

Wielka Brytania - spóźniona reakcja

W Wielkiej Brytanii forsowanie strategii odporności populacyjnej opóźniło wprowadzenie najistotniejszych obostrzeń o kilkanaście dni. Rząd dopiero w połowie marca zmienił nastawienie i zdecydował się wprowadzić nowe zasady życia społecznego na czas pandemii. W tej chwili ostro krytykuje się brytyjski rząd za tamte opóźnienia. "Sunday Times" opublikował w weekend niezwykle krytyczny wobec gabinetu Johnsona artykuł zatytułowany "38 dni, w czasie których Wielka Brytania lunatykowała w katastrofę".

Ponad 120 000 zakażonych i ponad 16 000 zmarłych - to bilans Wielkiej Brytanii do niedzieli 19 kwietnia. Jak podaje BBC, rzeczywista liczba przypadków może być jednak znacznie wyższa, ponieważ obecnie testuje się głównie chorych w szpitalach oraz w niektórych pracowników służby zdrowia oraz domów opieki, a do tej pory przetestowano na obecność koronawirusa nieco więcej niż 372 000 osób. 

Sytuacja jest więc nadal niepokojąca. Wielka Brytania jest jednym z pięciu krajów, gdzie liczba zgonów przekroczyła 10 000 - pozostałe kraje to Stany Zjednoczone, Hiszpania, Włochy i Francja - informuje BBC News.

Źródło: The Guardian, BBC News

Więcej o: