Niemal wszystko, co czytasz, o koronawirusie, niezależnie od źródła, to niejednokrotnie wnioski ze wstępnych analiz, badań fokusowych (na małej grupie badawczej), eksperymentów i prac, które nie przeszły pełnej, obowiązującej do niedawna, weryfikacji naukowej.
Jak podkreśla Michael Barrett, profesor parazytologii biochemicznej na University of Glasgow, w publikacji na łamach brytyjskiego "New Statesmana", wielu wydawców literatury naukowej, w tym Elsevier, Wiley i Springer Nature, nie tylko zrezygnowało z opłat za dostęp do swoich treści, ale realizują powszechnie koncepcję "preprint". Tysiące badań nad SARS-CoV-2 zostało już opublikowanych, a udostępniane czytelnikom dane nie zostały poddane procesowi recenzowania, który do niedawna był elementarnym wymaganym etapem kontroli wiarygodności.
Każda koncepcja, która wydaje się prawdopodobna, a mogłaby przyczynić się do skuteczniejszej walki z nowym zagrożeniem, szybko zdobywa popularność, a nawet wpływa na decyzje władz i urzędników. Tak było choćby w przypadku teorii o:
Tak naprawdę wciąż nie wiemy czy którakolwiek z tych teorii miała jakiekolwiek uzasadnienie, chociaż wszystkie skutkowały poważnymi decyzjami. Po francuskich naciskach, WHO odradzało stosowania ibuprofenu, z czego się potem wycofano. Nie tylko rozpoczęto badania na szeroką skalę nad nieswoistym działaniem szczepionki przeciw gruźlicy, ale nawet zaplanowano szczepienia pracowników służby zdrowia w Australii (więcej na ten temat). Chlorochina, lek przeciwmalaryczny i przeciwzapalny, już w wielu krajach podawany jest pacjentom z COVID-19, chociaż jego bezpieczeństwo w leczeniu tej choroby budzi wątpliwości, choćby FDA, czyli amerykańskiej Agencji Żywności i Leków (czytaj).
Dopiero pamiętając o powyższym, warto przyjrzeć się teorii, która wiąże przebieg COVID-19 z niedoborem (lub obniżoną aktywnością) genu G6PD. Wraz z rozwojem pandemii wydaje się ona coraz bardziej prawdopodobna i ma coraz więcej zwolenników. Zwłaszcza, że być może wyjaśnia wspomniane wcześniej zamieszanie z chlorochiną.
G6PD to gen kodujący enzym dehydrogenazę glukozo-6-fosforanową, wspierający proces wytwarzania energii z glukozy i odpowiedzialny za ochronę komórek (głównie erytrocytów) przed działaniem wolnych rodników. Gdy jego aktywność jest niewystarczająca, czerwone krwinki są bardziej podatne na rozpad, a poziom barwnika hemoglobiny (odpowiedzialnej za transport tlenu do komórek) obniżony.
Niedobór G6PD to zaburzenie genetyczne wrodzone (najczęstsze zaburzenie enzymatyczne na świecie), skutkujące niedokrwistością hemolityczną, a w efekcie żółtaczką, osłabieniem, przewlekłym zmęczeniem, a także skróceniem oddechu (w wyniku ogólnego obniżonego dotlenienia organizmu). Czasem objawy u pacjenta pojawiają się/nasilają pod wpływem konkretnych czynników, w tym po spożyciu bobu (więcej na ten temat).
Niedobór G6PD dotyczy około 400 milionów ludzi. Nie rozkłada się równomiernie w populacjach. Jest dość popularny wśród mieszkańców basenu Morza Śródziemnego. Może dotyczyć od trzech do 35 proc. populacji mężczyzn zamieszkujących kraje śródziemnomorskie. Występuje też u około 10 proc. Afro-Amerykanów w USA i u około 20 proc. populacji w Afryce.
Naukowcy dość szybko zaobserwowali, że w krajach, w których niedobór G6PD jest częsty, przebieg pandemii SARS-CoV-2 wydaje się zdecydowanie cięższy niż gdzie indziej. Pierwsze cztery kraje na liście najbardziej dotkniętych zakażeniami (USA, Hiszpania, Włochy, Francja, stan na 17.04.20) to te, które są również w czołówce występowania zaburzenia genetycznego.
Wydaje się, że nie tylko wiek populacji, nie tylko styl życia, ale także inne czynniki, m.in. genetyczne, mogą mieć znaczenie dla reakcji organizmu na zakażenie
- mówiła dla "Pulsu Medycyny" prof. dr hab. n. med. Anna Latos-Bieleńska, specjalista genetyki klinicznej oraz laboratoryjnej genetyki medycznej, kierownik Katedry i Zakładu Genetyki Medycznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, w sporym opracowaniu dotyczącym związku między COVID-19 a niedoborem dehydrogenazy glukozo-6-fosforanowej.
Wydaje się, że osoby, które mają mutację, nie dość, że łatwiej zapadają na COVID-19, chorobę przechodzą ciężej (mając naturalnie obniżoną wydolność oddechową, czasem napady duszności, wtórne do niedokrwistości), wreszcie - częściej z nią przegrywają. Nietrudno nie zauważyć różnicy między przebiegiem epidemii w Hiszpanii a na przykład Niemczech.
Oczywiście mogło na to nałożyć się wiele innych czynników. Przykładowo:
Zdaniem ekspertów - nie wyjaśniają one jednak aż takiej różnicy w śmiertelności czy tempa szerzenia się epidemii także w krajach, które mogły dopuścić się większych niż Południowcy zaniedbań w zakresie badań czy leczenia (choćby na Wschodzie Europy).
W Polsce mutacje genu G6PD zdarzają się rzadko. Nie będziemy więc chorować tak ciężko jak Amerykanie czy Francuzi? To za duże uproszczenie, a już na pewno wnioski przedwczesne. Wysoka śmiertelność wydaje się dotyczyć mieszkańców Wielkiej Brytanii (niemal 14 tysięcy ofiar na 104 tysiące wykrytych przypadków), a nie jest to kraj, w którym niedobór enzymu jest częsty. Może, oczywiście, dotyczyć emigrantów, ale nie znamy szczegółowej analizy pochodzenia brytyjskich ofiar pandemii.
Czy gromadzone w Polsce zapasu Arechinu pozwolą nam łagodniej chorować? Wciąż nie ma w pełni profesjonalnych badań potwierdzających skuteczność leku. Dr Dan J. Vick, patolog z Central Michigan University przekonuje wręcz, że chlorochina nie tylko nie jest lekiem skutecznym w leczeniu COVID-19, ale wręcz może stanowić dodatkowe zagrożenie dla chorych, jeśli ci cierpią na niedobór dehydrogenazy glukozo-6-fosforanową. Może bowiem być czynnikiem prowokującym niepożądane reakcje w obrębie krwi, analogicznie jak bób. Jest sporo leków, które są przeciwwskazane pacjentom z tym defektem. Według VIcka chlorochina także powinna, bo może przyczyniać się do ciężkiego przebiegu choroby.- obniżać odporność, powodować duszności i w efekcie pogłębiać zabójczą niewydolność oddechową.
Przejdź do publikacji na ten temat
Problem jednak w tym, że nie wiemy, jak jest naprawdę. Świat ściga się z czasem, podąża za każdą teorią, która ma szansę nie być ślepą uliczką, sprawdza każdy trop, który może być pomocnym w walce z SARS-CoV-2. Jest presja i głód wiedzy. Chcąc publikować wyłącznie sprawdzone i niepodważalne informacje, musielibyśmy milczeń. Tak realnie: nie wiemy (i nikt nie wie) czy chlorochina pomaga, czy mutacja G6PD przyczynia się do cięższego przebiegu choroby. Wiemy jednak na pewno, że ten defekt genetyczny nie jest częsty w Polsce.
Zapadalność lub przebieg niemal każdego schorzenia zależy w pewnym stopniu od naszych indywidualnych predyspozycji, sprawności układu immunologicznego, w tym cech wrodzonych. Z COVID-19 nie może być inaczej.
Problem w tym, że po uwzględnieniu wielu czynników, które wpływają na zapadalność i przebieg chorób (jak wiek, status ekonomiczny, dieta, używki etc.), trzeba przeanalizować cały ludzki genom, bo odpowiedź może się ukrywać w setkach miejsc.
Właśnie to zamierzają zrobić naukowcy, ale na takie badania potrzeba czasu i pieniędzy. Wyjątkowo łatwiej o to drugie, bo w projekty badawcze angażują się instytucje naukowe, lekarze, informatycy, ale też firmy prywatne. To przedsięwzięcia wieloetapowe, które być może pomogą ustalić wiarygodnie grupę ryzyka czy dobierać bezpieczne leczenie. Możemy tylko zapewnić - najszybciej jak się da. Właśnie rusza taki projekt, w którym przeanalizowane będą wstępnie dane ośmiu milionów ludzi w taki sposób, by wybrać grupę, której warto przebadać cały genom w poszukiwaniu naturalnej obrony przed COVID-19.