Maseczki jednak pomagają w walce z pandemią. Nawet WHO łagodzi stanowisko

Dość ściemy. Posłuchaj lekarzy i #ZałóżMaskę - chroń siebie i innych. Jeszcze niedawno lansowana zasada: maseczki są dla chorych, trafiła do lamusa.

Maseczka na twarzy nie zwalnia z kwarantanny czy innej formy izolacji. Nie zastąpi mycia rąk i przestrzegania wszelkich innych zaleceń higienicznych. Ma jedynie stanowić dodatkowe narzędzie w spowalnianiu rozprzestrzeniania się pandemii SARS-CoV-2. Kiedy już musisz wyjść z domu i masz kontakt z innymi ludźmi, ma być pomocną barierą ochronną. Nie wiemy przecież, kto jest zakażony, kto nie. Brzmi logicznie i rozsądnie?

Nie mamy czasu

Manipulacją jest twierdzenie, że nie ma dowodów naukowych na skuteczność maseczek w walce z pandemią. One są, przyznaje to nawet WHO w marcowym dokumencie "Advice on the use of masks" (rady dotyczące używania maseczek - red.). Rzeczywiście, rację mają ci, którzy mówią, że nie ma pewności co do ograniczania pandemii COVID-19 dzięki noszeniu maseczek przez osoby bez objawów. Na to jest po prostu za wcześnie, ale czy naprawdę chcemy czekać na wyniki takich analiz?

- pyta Michał Domaszewski, specjalista medycyny rodzinnej*.

Ścigając się z tak podstępnym wrogiem, jakim okazuje się nowy koronawirus, wskazana jest elastyczność i szybkie reagowanie. Skoro wiedza o wirusie zmienia się z dnia na dzień, zalecenia powinny za nią nadążać.

Już wiemy, że:

  • to nie grypa, ale coś zdecydowanie groźniejszego,
  • zakażenie może przebiegać bezobjawowo,
  • bezobjawowi nosiciele mogą zakażać kolejne osoby,
  • nosicielstwo może utrzymywać się wiele dni, a nawet tygodni,
  • sam wirus może przetrwać na różnych powierzchniach do kilku dni (więcej na ten temat),
  • długo utrzymuje się też w powietrzu (do kilku godzin),
  • COVID-19 jest przenoszony głównie drogą kropelkową, ale to zarazem choroba brudnych rąk.

Polscy lekarze apelują o noszenie maseczek: "Aktualnie tak naprawdę już nie wiadomo, kto jest zakażony, a kto nie... Stąd jak najwięcej osób powinno nosić maski - nawet home made (ręcznej roboty - red.), bo chirurgicznych na pewno tyle nie mamy..." - napisał na swoim facebookowym profilu prof. Mirosław Wielgoś, kierownik kliniki w Uniwersyteckim Centrum Zdrowia Kobiety i Noworodka, rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. 


Dr Magdalena Łasińska-Kowara, specjalistka anestezjologii i intensywnej terapii, wnioskuje do Ministerstwa Zdrowia, by urzędnicy zmienili zalecenia dotyczące maseczek, czyli stosowania ich wyłącznie u osób chorych (z objawami infekcji) lub bezpośrednio się z chorymi stykających.

Zdecydowanie więcej na ten temat:

O co chodzi z tym WHO?

Gdyby wprowadzono w Polsce obowiązek noszenia maseczek, nie bylibyśmy pierwsi w Europie. Śladem krajów azjatyckich, w których zasłanianie twarzy w trakcie epidemii jest zakorzenionym elementem kulturowym, poszły już Czechy, Słowacja, Austria oraz Bośnia i Hercegowina. Rozważają to także władze Stanów Zjednoczonych. Takie rozwiązania wiążą się jednak z kosztami (obywatele wraz z obowiązkiem dostali maseczki nieodpłatnie). Zresztą - maseczek brakuje nawet dla szpitali.


Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) dotąd konsekwentnie lansowała pogląd, że noszenie maseczek przez osoby, które nie mają wyraźnych objawów infekcji lub nie stykają się z zakażonymi bezpośrednio (opiekunowie i służby), nie ma sensu. Podobne jest stanowisko CDC (agencji rządu federalnego Stanów Zjednoczonych, wchodzącej w skład Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej).

Jednak rosnąca fala wątpliwości, związana z wieloma publikacjami naukowymi, także w prestiżowym czasopiśmie "The Lancet", obserwacjami i symulacjami, a przede wszystkim przykład azjatycki, sprawiły, że WHO w marcu wróciło do tematu i tłumaczy się dość nieudolnie ze swojego dotychczasowego stanowiska.

Autorzy opracowania już nie mówią, że noszenie maseczek przez osoby, które nie mają objawów infekcji, na pewno nie ma sensu. Raczej podkreślają brak jednoznacznych dowodów na celowość rozszerzenia zaleceń i zapowiadają zmiany w tym zakresie, gdy tylko będzie więcej dostępnych danych. Z jednej strony uznają, że stosowanie maseczek może zapobiegać rozprzestrzenianiu się epidemii, z drugiej ich nie polecają. W przypadku WHO ten brak spójności to nie kosmetyczna zmiana, a przełom.

"Aktualne informacje sugerują, że przenoszenie COVID-19 z człowieka na człowieka odbywa się drogą kropelkową lub przez bezpośredni kontakt (...) Noszenie masek medycznych bez jednoznacznych wskazań może spowodować niepotrzebne koszty i obciążenia związane z zakupami i stworzyć fałszywe poczucie bezpieczeństwa, które może prowadzić do zaniedbania innych środków zapobiegawczych, choćby higieny rąk. Ponadto nieprawidłowe noszenie maski grozi ograniczeniem jej skuteczności" - czytamy między innymi w nowym dokumencie. Dziś szef Światowej Organizacji Zdrowia Tedros Adhanom Ghebreyesus poinformował, że w sprawie maseczek "każdego dnia przedstawiciele WHO kontaktują się z ekspertami na całym świecie".

Dr Michał Domaszewski przyznaje, że niejasna argumentacja zmusza lekarzy do samodzielnych rozstrzygnięć:

Obecnie lekarze rodzinni w większości skłaniają się do tego, aby maski nosić powszechnie, chociaż różne instytucje podają sprzeczne zalecenia co do noszenia maseczek przez osoby bez objawów. Bez objawów nie oznacza przecież, że zdrowych.

Co ciekawe, w tym samym dokumencie WHO nie odradza noszenia masek przez osoby zdrowe w krajach, w których jest to przyjęte kulturowo. Przekonuje jedynie, by tam nie nosić maseczek domowych (z gazy, bawełny), bo to one mają nie spełniać roli ochronnej. W Europie czy Ameryce bezcelowość dotyczy wszystkich masek.

Jaka maska? Każda!

Podczas wydechu kropelki większe niż aerozole oddechowe, wydostając się z dróg oddechowych z prędkością poniżej metra na sekundę, odparowują lub spadają na ziemię w odległości mniejszej niż 1,5 m. Podczas kaszlu i kichania prędkość jest znacznie większa. To umożliwia rozsiewanie kropel nawet w promieniu 6 metrów.Podczas wydechu kropelki większe niż aerozole oddechowe, wydostając się z dróg oddechowych z prędkością poniżej metra na sekundę, odparowują lub spadają na ziemię w odległości mniejszej niż 1,5 m. Podczas kaszlu i kichania prędkość jest znacznie większa. To umożliwia rozsiewanie kropel nawet w promieniu 6 metrów. Marta Kondrusik, gazeta.pl na podst. rys. doktora Sui Huanga z Institute for Systems Biology (ISB) w Seattle

Ze stanowiskiem WHO i CDC dość szczegółowo rozprawia się dr Sui Huang, biolog molekularny, obecnie zatrudniony w Institute for Systems Biology (ISB) w Seattle, a wcześniej w Harvard Medical School i w Szpitalu Dziecięcym w Bostonie. Jego opracowanie z 27 marca, pod znaczącym tytułem: "Dlaczego wszyscy powinniśmy nosić maski", jest rzetelnie udokumentowane, a zarazem przyjazne w odbiorze, choćby dzięki przejrzystym grafikom (dwie z nich stały się inspiracją do ilustracji tego artykułu).

Wirusy są bardzo małe, a nanocząstki i tak przenikną przez maseczkę? Koronawirus nie podróżuje sam, tylko za pomocą drobinek pochodzących od nosiciela, także tego, który nie ma wyraźnych objawów chorobowych. Warto zresztą pamiętać, że nie tylko chorzy odkasłują czy czasem kichają. Kaszel i kichanie to naturalne odruchy obronne, sposób na oczyszczanie dróg oddechowych, dotyczą więc wszystkich.

Najnowsze odkrycia biologiczne dotyczące przenikania wirusa SARS-Cov-2 do tkanek ludzkich oraz balistyki kichania/kaszlu/śliny sugerują, że głównym mechanizmem przenoszenia nie są drobne aerozole, ale większe krople, a zatem noszenie masek chirurgicznych ma sens

- mówi dr Huang i dodaje, że maseczki domowej roboty także warto stosować, gdy nie ma dostępu do innych, chociaż nie są doskonałe, bo "dążenie do ideału nie powinno jednak niszczyć dobrego".

Od zwykłych maseczek chirurgicznych jeszcze lepsze, zdaniem doktora Huanga, są maseczki z filtrami (w Europie - z atestem N95, jego amerykański odpowiednik to FPP2). Nie oznacza to wciąż, że mniej skuteczny sposób zasłaniania ust i nosa (choćby apaszką) nie ma sensu. Każde ograniczanie rozprzestrzeniania się wirusa sprzyja spłaszczaniu krzywej pandemii i w efekcie może ratować tysiące ludzkich istnień.

Co ciekawe, poniższy rysunek Huanga, który to obrazuje, nie powstał w oparciu o badania azjatyckie, ale holenderskie analizy porównawcze. Przeczy przekonaniu, że nosząc szytą maseczkę, chronimy głownie innych przed zakażeniem od nas. Zaskakująco - znacznie ograniczamy ryzyko w drugą stronę.

Każda maska ma sens, bo zmniejsza ryzyko zakażenia, przyznaje coraz więcej specjalistówKażda maska ma sens, bo zmniejsza ryzyko zakażenia, przyznaje coraz więcej specjalistów Marta Kondrusik, gazeta.pl na podst. rys. doktora Sui Huanga z Institute for Systems Biology (ISB) w Seattle

Wybiórcze traktowanie badań?

Opracowanie doktora Huanga dostarcza jeszcze jedną cenną informację. Przyjmijmy założenie, że argumenty zwolenników maseczek są słabe, bo nie do końca poparte solidnymi badaniami epidemicznymi. Problem w tym, że takich badań nie ma również na poparcie zaleceń, które nie budzą żadnych obiekcji, czyli zalecanego dystansu w kontaktach społecznych, niedotykania twarzy, a nawet mycia rąk. Nikt jednoznacznie nie dowiódł, że to może uchronić przed zakażeniem SARS-CoV-2. Zatem - te zalecenia też można zbagatelizować?

U blisko miliona ludzi potwierdzono już zakażenie nowym koronawirusem (sprawdź aktualne dane), a to przecież jeszcze nie koniec. Zwolennicy noszenia maseczek nie próbują na tym zarabiać, ani destabilizować sytuacji. Maseczki chirurgiczne są najbardziej potrzebne w szpitalach. Uda się w końcu zaspokoić potrzeby całego rynku? Fajnie. Do tego czasu szyjmy maseczki sami, a nawet wykorzystujmy szaliki/chustki. Trudno określić precyzyjnie, jaką ochronę to daje. Kiedyś naukowcy to zrobią. Teraz zadbajmy wszyscy, żeby to "kiedyś" było.

* Dr Michał Domaszewski (na zdjęciu w galerii) jest lekarzem specjalistą medycyny rodzinnej. Bloger, youtuber "Doktor Michal" , występuje jako ekspert w programie "Pytanie na śniadanie" oraz prowadzi nasz cykl NaZdrowie.

Więcej o: