Respirator przyda się zawsze! Szpital w Suchej Beskidzkiej przygotowuje się na uderzenie koronawirusa

- Robimy, co tylko możliwe, by zapewnić niezbędną pomoc pacjentom. Dbamy o bezpieczeństwo personelu. Mamy jednak do czynienia z niespotykanym zagrożeniem. Trudno przewidzieć wszystko - rozmowa z Renatą Babicz, kierownikiem bloku operacyjnego.

- W tych okolicznościach tylko szaleniec jest wolny od strachu - mówi nam kierownik bloku operacyjnego w szpitalu w Suchej Beskidzkiej. Ale właśnie w tych okolicznościach wzajemna pomoc i wspólne działanie mogą dokonywać rzeczy prawie niemożliwych. Jak kupno nowoczesnych sprzętów ratujących życie ofiarom koronawirusa w mniejszych szpitalach powiatowych. Kupujemy respirator - zobacz jak pomóc!

***Na swoim zdjęciu profilowym na Facebooku masz nakładkę: "Nie zostaję w domu. Pracuję w szpitalu". Nie boisz się?

- Oczywiście, że się boję. Chyba w tych okolicznościach tylko szaleniec jest wolny od strachu. Lęk nie może jednak paraliżować. Trzeba robić swoje, najlepiej jak się da. Mamy do czynienia z wrogiem, o którym wciąż niewiele wiemy i nie mamy przeciwko niemu w pełni skutecznej broni. Oczywiście, wiele rzeczy w mojej pracy jest nieprzewidywalnych, ale nie do tego stopnia. Dramatyczna sytuacja w krajach bogatszych i teoretycznie lepiej zorganizowanych, bezradność tamtejszych służb najlepiej to obrazuje.

Renata Babicz, kierownik bloku operacyjnego ZOZ Sucha BeskidzkaRenata Babicz, kierownik bloku operacyjnego ZOZ Sucha Beskidzka zrzut ekranu z Facebooka, data dostępu 30.03.2020

Jak wyglądała codzienność szpitala przed pojawieniem się nowego koronawirusa?

- Zakład Opieki Zdrowotnej w Suchej Beskidzkiej przede wszystkim jest typowym szpitalem powiatowym. Opiekujemy się 80 tysiącami okolicznych mieszkańców. Zajmujemy się kobietami w ciąży, noworodkami, dziećmi, ich rodzicami, seniorami. Nasi pacjenci często są bliskimi naszych pracowników, jak to bywa w niewielkiej społeczności. Może dlatego bardziej czujemy się za siebie wzajemnie odpowiedzialni. Chociaż z racji położenia geograficznego, blisko Krakowa, Babiej Góry, na drodze do Zakopanego, mamy też chorych z całej Polski.

Urazówka?

- Owszem, urazy to częsty powód hospitalizacji turystów. Trafiają do nas narciarze, ofiary wypadków komunikacyjnych, piorunów, pokąsani przez żmiję, ale na urlopie można też dostać zawału, udaru, doświadczyć zaostrzenia choroby przewlekłej. I otrzymać pomoc u nas, bo poza zwykłymi oddziałami czy przychodniami przyszpitalnymi, mamy działający 24 godzinę na dobę Szpitalny Oddział Ratunkowy.

A potem można trafić na blok operacyjny i spotkać ciebie.

- Bywa i tak. Pracuję na na bloku od lat 80. ubiegłego wieku i na razie nigdzie się nie wybieram.

Jak się przygotowujecie na nadejście SARS-CoV-2 i od kiedy?

- Gdy tylko pojawiły się w mediach pierwsze doniesienia o zagrożeniu, zanim WHO nadało wirusowi nazwę, zaczęliśmy o nim rozmawiać. Z dyrektorem szpitala Markiem Haberem, w większym gronie. Na każdym etapie zastanawialiśmy się, co to dla nas oznacza, co możemy zrobić, żeby miało sens. Nie jesteśmy szpitalem zakaźnym, ale było dla nas oczywiste, że mogą pojawić się czasowe problemy z zaopatrzeniem.

Więc?

- Na początku zaczęliśmy gromadzić zapasy - maseczek, środków dezynfekujących. Żadne tam czyszczenie rynku. Znamy wielkość placówki, moce przerobowe, średnie zużycie, możliwości finansowe szpitala. Po prostu z wyprzedzeniem zgłaszaliśmy zwiększone zapotrzebowanie, a zaopatrujące nas firmy miały czas, by przygotować to, co może się przydać.

Rozmawiałyśmy w tym czasie kilka razy. Żadnej histerii, narzekania. Nuda, normalnie.

- Czasem coś się udawało załatwić, czasem nie, ale systematycznie się organizowaliśmy i w mojej ocenie jesteśmy w niezłej sytuacji. Oczywiście, nie jesteśmy przygotowani na katastrofę epidemiczną. Dlatego prosimy - zostańcie w domu, nie narażajcie się niepotrzebnie. Pozwólcie nam pracować w maksymalnie komfortowych warunkach. Przemęczeni nie damy rady pomóc ogromnej fali pacjentów. Zawsze istnieje ryzyko, że wszystkiego może zabraknąć. Wiele teraz zależy od nas.

Dlaczego?

Mam nadzieję, że tak jak dziś, za miesiąc czy dwa, szpital, w którym pracuję, będzie nadal zajmował się przypadkami pilnymi, a nie tylko koronawirusem. Wciąż rodzą się dzieci, ludzie wymagają pomocy chirurga z powodu ostrego brzucha czy złamanej nogi. I my możemy im pomóc.

Mamy dość sprzętu i moce przerobowe. Nie przygotowujemy się jednak na przyjęcie kilkudziesięciu tysięcy chorych z niewydolnością oddechową, bo nie mamy ani tylu miejsc, ani rąk, by obsłużyć ich w jakikolwiek sposób.

Zanim zadzwoniłam do ciebie, zapytałam w pięciu szpitalach, co by się im przydało. Oficjalnie mi odpowiedziano, że nic. Ty natychmiast stwierdziłaś, że na przykład respirator transportowy. Brakuje ich?

Respirator przyda się zawsze. Nie znam szpitala na świecie, choćby w Nowym Jorku, w którym ktoś odpowiedzialnie mógłby pogardzić respiratorem. To nie maseczka czy rękawiczki, których można wyprodukować tysiące jednego dnia.

Obecnie trzeba się liczyć nawet z kilkumiesięcznym oczekiwaniem i wzrostem cen. Tymczasem respiratory się psują. Im nowsze, tym zazwyczaj bardziej mobilne, możliwe do wykorzystania poza blokiem operacyjnym czy odziałem intensywnej terapii. Nie wiem, gdzie i ilu ludzi trzeba będzie ratować w najbliższym czasie. Wiem, że żaden respirator u nas się nie zmarnuje. Nie będzie stał i się kurzył.

Nie ma tłoku. Nikt nie przychodzi na wszelki wypadek. Gdy jednak potrzebuje pomocy, otrzyma ją. Szpital w Suchej BeskidzkiejNie ma tłoku. Nikt nie przychodzi na wszelki wypadek. Gdy jednak potrzebuje pomocy, otrzyma ją. Szpital w Suchej Beskidzkiej Renata Babicz

Masz przekonanie, że twój szpital jest niedoinwestowany? Od lat prowadzicie zbiórki publiczne, organizujecie koncerty charytatywne, a ty osobiście kierujesz fundacją zbierającą fundusze dla waszego szpitala.

- Nie, u nas nie jest gorzej niż gdzie indziej. Jeśli jednak może być lepiej, próbujemy to robić. Gdy pojawia się konkretne zapotrzebowanie, lekarze sygnalizują, że mogliby efektywniej pracować dzięki jakiemuś konkretnemu urządzeniu, a możliwości finansowe ograniczone, szukamy rozwiązania. Angażujemy się osobiście, angażują się mieszkańcy, wspierają nas też "obcy". W swoim czasie na rzecz szpitala dwa koncerty charytatywnie dał Zbigniew Wodecki. Żadne tam - po znajomości. Zapytaliśmy, a on po ludzku pomógł i kupiliśmy nowoczesny inkubator.

Zobacz wideo

Wracając do epidemii. Co jeszcze się zmieniło w szpitalu?

- Sytuacja zmienia się dynamicznie. Niemal każdego dnia reagujemy na informacje z regionu, z kraju i świata. Na początku wprowadziliśmy osobne wejście dla osób z cechami infekcji, by nie wpuścić wirusa do szpitala. Nawet wtedy, gdy koronawirusa nie było jeszcze w Polsce, zachęcaliśmy mieszkańców, by z cechami infekcji pozostawali w domu.

Pracowników też?

- Oczywiście.

Słyszałam o takich przypadkach, że zmusza się przeziębione pielęgniarki do pracy. Nie chce mi się w to wierzyć. To ma być sposób na braki kadrowe? Pracownicy służby zdrowia i ich przełożeni chyba rozumieją, że to najprostsza droga do powikłań i dłuższych nieobecności, a przede wszystkim zakażenia kolejnych osób.

Nie jest łatwo. Ludzie chorują, biorą opiekę na dzieci, które nie chodzą do szkoły, trudniej obsadzić dyżury. Decyzje kosztem ludzi tych problemów nie rozwiążą.

Z czym jeszcze mierzycie się teraz?

- Skoro wirusem można zakazić się od nosiciela bezobjawowego, zachęcamy wszystkie osoby wchodzące do budynku szpitala, by dezynfekowały ręce. Maseczki i czepki ma nie tylko personel, ale także pacjenci, którzy trafiają na blok operacyjny. Ograniczamy, na ile to możliwe, kontakty między nami, między oddziałami. Po wypisaniu jakiś czas temu lżej chorych pojawiła się możliwość stworzenia oddziału buforowego, gdzie nowo przyjęci pacjenci będą obserwowani pod kątem ewentualnej infekcji, nim trafią na docelowy oddział.

Rozsądnie, ale jak na to reagują pacjenci i pracownicy? Takie zachowania nie potęgują lęku?

- Nie mogę odpowiedzieć za wszystkich. Nie zaobserwowałam, by ktoś protestował. Wręcz przeciwnie, pacjenci wydają się być zadowoleni, że dbamy o ich bezpieczeństwo. A pracownicy?

Nim oficjalnie zakazano pracy w kilku miejscach, sami zastanawialiśmy się nad związanym z tym ryzykiem. Troszczymy się o siebie, o innych. To nie jest dobry czas na zarabianie pieniędzy, myślenie tylko o sobie.

Niestety, wszystkich nas ta epidemia boleśnie dotyka. Co najgorsze, robiąc te wszystkie rzeczy nie możemy mieć pewności, że sytuacja nie wymknie się spod kontroli.

Wychodzisz z pracy i...

- Wracam do męża i boję się, że mogłabym go zakazić. Robię wszystko, żeby tego uniknąć, ale ryzyko jest zawsze. Córka mieszka w budynku obok, ale nie spotykamy się osobiście. Nie chcę narażać jej i wnuków. Jest ciężko bez spotkań z przyjaciółmi, kawy z koleżanką, bez gości. Zwłaszcza tu, gdzie kontakty międzyludzkie są bardziej bliskie niż w dużym mieście. Jeszcze niedawno drzwi się nie zamykały, teraz zostają telefony. Na co dzień marzymy o wolnym czasie, a teraz mamy go dość.

Co dziś zrobiłaś z tym wolnym czasem?

- Czytałam o epidemii dżumy w XIV wieku. Tak, wiem, to nie jest sposób na odreagowanie, ale trudno od tego uciec. Zresztą znalazłam jakąś pociechę. Historycy nie są zgodni czy ówczesna zaraza ominęła Polskę, jak się powszechnie sądzi. Z drugiej strony - wpływy z podatków nie zmalały, co wskazuje na niską śmiertelność. Może znowu się uda?

***

Kupujemy respirator! Oto link do internetowej zbiórki pieniędzy na mobilny respirator dla szpitala w Suchej Beskidzkiej.

Pieniądze możecie też wpłacać bezpośrednio na konto Fundacji Dla Ciebie, Dla Mnie, Dla Nas: 20 8128 0005 0061 8016 2000 0010, z tytułem przelewu "respirator".

Hasło "liczy się każda złotówka" ma tu prawdziwe znaczenie - nawet jeśli nie uzbieramy na respirator, zebrana suma zasili szpital i zostanie przeznaczona na sprzęt do walki z koronawirusem.

Więcej o: