Choroba zaraźliwa to taka, która przenosi się z człowieka na człowieka. Mamy groźne choroby, które przenoszą zwierzęta, jak wścieklizna czy malaria, ale one nie rozprzestrzeniają się wśród ludzi, więc nie są chorobami zaraźliwymi.
Stopień tej zaraźliwości, czyli określenie, jak łatwo choroba przenosi się na inne osoby, zależy nie tylko od samego drobnoustroju, ale również od mechanizmów i dróg przenoszenia oraz czynników środowiskowych. Zakażenia krwiopochodne, przykładowo takie jak wirusowe zapalenie wątroby typu B lub C, wymagają kontaktu z zakażoną krwią i przerwania ciągłości skóry, co dzieje się w szczególnych okolicznościach. W przypadku nowego koronawirusa mamy do czynienia z szerzeniem się infekcji drogą kropelkową, co oznacza dość łatwe przenoszenie infekcji na osoby znajdujące się w odległości poniżej metra od osoby chorej. W przypadku braku odporności na ten konkretny typ wirusa, większość osób będzie podatna na zakażenie i może być zainfekowana, co nie oznacza, że rozwinie objawy choroby.
Zakażenie oznacza wtargnięcie i namnażanie się drobnoustrojów chorobotwórczych w naszym organizmie, co powoduje uaktywnienie mechanizmów obronnych. Możemy zachorować, ale też się obronić, m.in. wytwarzając skutecznie przeciwciała. Można mieć w organizmie wirusa SARS-CoV-2 i nie mieć COVID-u, czyli choroby. Można też zachorować, ale infekcję przechodzić lekko. Dotyczy to prawdopodobnie zdecydowanej większości.
Nie znamy wciąż w pełni mechanizmów, które sprawiają, że część chorych przechodzi infekcję lekko, a nawet bezobjawowo, a część bardzo ciężko. Około 20 procent zakażonych wymaga leczenia szpitalnego, w tym 6 proc.w oddziale intensywnej terapii, a u ok. 3,4 proc. dochodzi do zgonu. Czynniki ryzyka to z pewnością podeszły wiek i występowanie chorób przewlekłych, takich jak nadciśnienie, cukrzyca, astma, POChP, nowotwory. Nietypowe jest to, że wirus rzadko atakuje dzieci i nie rozwija się u nich ciężka postać choroby.
Nie, w przypadku odry zaraźliwość sięga ponad 90 proc., co oznacza, że przy bliskim kontakcie, na przykład w warunkach domowych, zakazi się dziewięć na dziesięć osób nieuodpornionych na danego wirusa. Przy krztuścu ryzyko wynosi ponad 80 proc. w okresie największej zakaźności, przy odległości od chorego poniżej metra. W przypadku nowego koronawirusa nie znamy ostatecznego procentu zakaźności, ale już wiemy, że tzw. podstawowa liczba odtwarzania wynosi 2,5. W praktyce oznacza to, że każda zakażona osoba zaraża kolejne co najmniej dwie osoby, a epidemia narasta. By mogła wygasać, wskaźnik musi wynosić mniej niż jeden.
Jest zależny od zakaźności choroby, ale też od warunków życia, od tego, z iloma osobami kontaktują się chorzy, od sposobu spędzania wolnego czasu, organizacji opieki medycznej, możliwości izolacji itd. Również od przebiegu choroby. Istotne, od kiedy zakażane są kolejne osoby - czy możliwe jest szerzenie nieświadome, czyli przed wystąpieniem objawów.
Musimy czekać na pełniejsze wyniki analiz, szersze badania. W zasadzie to mniej niż przy ospie czy odrze, ale w przypadku choroby całkowicie nowej, gdy nikt nie ma jeszcze przeciwciał ochronnych oraz nie mamy dostępnej szczepionki, jest problem. W przypadku ospy czy odry mamy przeciwciała odpornościowe po szczepieniu lub przechorowaniu i liczba osób podatnych jest stosunkowo niewielka. Na nowy typ koronawirusa nie jesteśmy niestety przygotowani immunologicznie. Pozostaje mieć nadzieję, że większość z tych zachorowań będzie przebiegać łagodnie, tak jak obecnie przebiega ok. 10-15 proc. zwykłych przeziębień, powodowanych przez dotychczas znane koronawirusy.
Tego jeszcze nie wiemy. Z pewnością najbardziej zakaża ten, kto kicha i kaszle. To, że nowego wirusa odkryto w moczu czy kale, nie oznacza, że mamy potwierdzone nowe drogi zakażenia. Wrotami dla wirusa są drogi oddechowe. Raczej nie zarazimy się w brudnej toalecie, jeśli po skorzystaniu z niej umyjemy ręce.
Trudno powiedzieć, co dokładnie się dzieje. Zdarza się, że wirusy z nami zostają w formie latentnej, utajonej i atakują ponownie przy spadku odporności. Dzieje się tak choćby w przypadku opryszczki, ospy, czasem odry. W przypadku wirusów przeziębieniowych najczęściej po kontakcie dochodzi do wytworzenia jedynie krótkotrwałej odporności i dlatego na przeziębienia chorujemy wielokrotnie w ciągu życia. Jest również możliwość, że istnieją różne szczepy wirusa, a po przechorowaniu infekcji spowodowanej jednym z nich, organizm człowieka nadal jest podatny na zakażenie drugim. Jak długo pacjenci mogą zarażać? Znowu potrzebujemy więcej danych, by to ocenić. Czasem niedojrzałość bądź uszkodzenie układu odpornościowego osoby chorej wiąże się z przedłużoną zaraźliwością. Przykładowo - przy grypie standardowo zagrożenie utrzymuje się do pięciu – dziesięciu dni. Przy uszkodzeniu odporności wirus wydalany jest tygodniami. Może te wtórne zakażenia i przedłużona zdolność zakażania okażą się ostatecznie odosobnionymi przypadkami?
Krótkotrwałe obserwacje nie mogą być podstawą wiążących wniosków. Oczywiście, może być tak, że inaczej będą chorować mieszkańcy Europy, inaczej mieszkańcy Chin. Na przebieg epidemii w danej populacji wpływa wiele czynników. To może być klimat, warunki życia i zwyczaje ludzi, dostępność opieki medycznej. W indywidualnych przypadkach przebieg choroby zależy też od biologicznych cech organizmu, w tym obecności chorób przewlekłych.
Wskaźnik śmiertelności mówi nam, u ilu procent chorych infekcja kończy się zgonem. Aktualnie oceniany jest na 3,4, ale wciąż nie znamy pełnej liczby w mianowniku. Objawy infekcji są niecharakterystyczne – podobnie przebiega wiele infekcji rzekomogrypowych. Dostępność testów jest bardzo ograniczona. Zatem: nie wiemy, ile osób tak naprawdę choruje. Może znacznie więcej niż się zakłada, a to pozwala mieć nadzieję, że być może umiera niższy odsetek chorujących. Pewne jest natomiast, że śmiertelność wzrasta z wiekiem. Najwyższa, 22 proc., jest notowana wśród osób powyżej 80. roku życia.
To śmiertelność średnia, nawet biorąc pod uwagę warunki szpitalne. Obliczono, że ze wszystkich osób hospitalizowanych z powodu COVID-19 zmarło 4 proc. Dla porównania, inne zakażenia koronawirusowe są bardziej niebezpieczne; wskaźnik śmiertelności szpitalnej dla SARS był szacowany na 28 proc., a dla MERS 65 proc. Generalna zasada jest taka, że wysoka śmiertelność ogranicza rozprzestrzenianie się choroby i nie sprzyja rozwojowi pandemii. Wiele wskazuje na to, że wskaźnik śmiertelności wśród zakażonych nowym wirusem jest zbliżony lub nawet niższy w porównaniu do tego przy grypie hiszpance. W trakcie epidemii 1918-19 umierały 2-4 osoby na każde sto chorujących i 10 osób na każde sto hospitalizowanych. Ponieważ zachorowała wtedy 1/3 populacji świata, dlatego skala zgonów była ogromna. Szacuje się, że grypa mogła zabić ponad 50 mln ludzi.
Przez globalizację w gorszej, bo wirus może się szybciej rozprzestrzeniać oraz żyjemy w większych skupiskach. Z drugiej strony są zdecydowanie lepsze możliwości leczenia, mamy choćby antybiotyki w przypadku powikłań bakteryjnych, urządzenia podtrzymujące funkcje życiowe jak respiratory, leki poprawiające wydolność oddechową. Wirus Ebola, który podczas epidemii w Afryce Zachodniej w 2014-15 roku powodował śmiertelność rzędu 40 proc., zawleczony do Europy był przyczyną zgonów już dla 20 proc., a jego rozprzestrzenianie szybko opanowano. Wiele więc zależy od opieki medycznej.
Teoretycznie jest taka możliwość, bo już wcześniej ten wirus przynajmniej raz pokonał barierę międzygatunkową. Jego naturalnym rezerwuarem są nietoperze, natomiast bezpośrednim źródłem zakażenia dla ludzi prawdopodobnie były inne zwierzęta. Cóż, wirus, który znalazł sobie kolejne ofiary, najpewniej znakomicie się przystosowuje do życia we współczesnym świecie. Nie oznacza to jednak, że zwierzaki domowe stanowią dla nas źródło zakażenia – jak dotąd nie potwierdzono przenoszenia SARS-CoV-2 z psów czy kotów na ludzi.
Nie widzę uzasadnienia dla tej tezy. To inny rodzaj wirusa, inne przeciwciała wytwarzane przez organizm w odpowiedzi na infekcję. Przecież co roku uprzedzamy, że szczepienie przeciw grypie nie chroni przed innymi wirusami wywołującymi infekcje grypopochodne. Podobnie przechorowanie grypy powoduje wytworzenie swoistych przeciwciał jedynie przeciwko temu konkretnemu wirusowi grypy.
Dopóki nie ma utrwalonej transmisji wirusa w populacji, to nie ma uzasadnienia przeprowadzania badań u osób, które nie podróżowały i nie miały potwierdzonego kontaktu z koronawirusem. To się może w najbliższych dniach czy tygodniach zmienić, jeżeli przybędzie osób chorych na COVID-19, które nie podróżowały, a zaraziły się na terenie Polski. Taka sytuacja oznaczałaby, że wirus szerzy się w środowisku i wtedy postępowanie medyczne może się zmienić. Wszystko zależy od dostępności testów.
Im więcej osób chorych, tym mniej możliwości zbadania wszystkich. Większość pacjentów z infekcjami oddechowymi nie wymaga hospitalizacji, niezależnie od tego, na co choruje. Chorych przybywa? Leczmy się w domu, w izolacji, żeby nie zakażać kolejnych osób. Nie ma tak naprawdę znaczenia, co nas dopadło. Istotne, jak się czujemy. W przypadku wyraźnie pogarszającego się samopoczucia, gorączki, kontaktujemy się z lekarzem, najlepiej telefonicznie. Jeżeli wystąpi duszność, trudności z oddychaniem lub inne objawy wskazujące na zagrożenie zdrowia czy życia - dzwonimy na pogotowie.
Tak. Warto jeszcze pamiętać o myciu rąk wodą z mydłem, sprzątaniu z użyciem klasycznych detergentów raz dziennie łazienki i kuchni, wietrzeniu pomieszczeń. Osoba chora powinna, gdy to możliwe, przebywać w oddzielnym pomieszczeniu, spać sama, ograniczyć przebywanie w kuchni i łazience, korzystać z własnych ręczników, kubków i sztućców.
W obecności innych osób - tak, jeśli jest taka możliwość. Jeśli nie mamy maseczki, kichajmy i kaszlmy w zgięcie łokcia lub chusteczkę jednorazową, którą po użyciu należy wyrzucić. Niestety mamy zwyczaj zasłaniać usta i nos dłońmi, a to duży błąd, nie tylko przy koronawirusie. Dzięki działaniom informacyjnym i edukacyjnym, które towarzyszą nowemu wirusowi, mamy unikalną okazję wyrobić sobie właściwe nawyki higieniczne. Pomoże nam to ograniczyć liczbę zachorowań na COVID-19 oraz przy tej okazji na wiele innych chorób przenoszonych drogą kropelkową i przez brudne ręce.
* Dr Agnieszka Motyl jest absolwentką Akademii Medycznej w Łodzi (1995 r.), specjalistką w zakresie epidemiologii i medycyny rodzinnej, lekarzem medycyny podróży. Pełni stanowisko dyrektora ds. standardów medycznych Medicover.
Czytaj także:
Jak przenosi się nowy koronawirus?
Ekspert The Guardian - epidemia mogłaby objąć 2/3 populacji
Koronawirus - jaka jest śmiertelność, kto jest najbardziej zagrożony