Rak jądra, prostata i rock'n'roll. Po co nam ta cała profilaktyka, jeśli nie ma gdzie się leczyć? [WYWIAD]

To miała być zwykła rozmowa z niezwykłym lekarzem o niebanalnej profilaktyce. Profesor Piotr Chłosta jest wybitnym urologiem, a zarazem gitarzystą w zespołach rockowych. Zachęca do badań prostaty i jąder na rockowo. W polskich realiach trudno jednak nie mieć wątpliwości, czy to w ogóle ma sens. Przekonujemy ludzi, by przełamywali wstyd i dbali o zdrowie, a potem wielu pacjentów pochłania nieprzyjazny system, który odbiera szansę na optymalne leczenie. Czy faktycznie cokolwiek da się z tym zrobić?

Profesor Piotr Chłosta to niewątpliwie człowiek orkiestra. Z jednej strony: kierownik Katedry i Kliniki Urologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, przewodniczący komitetu edukacji Polskiego Towarzystwa Urologicznego. Z drugiej: gitarzysta rockowy, pomysłodawca i główny organizator krakowskiego festiwalu KultURO, ewenementu na skalę światową. Impreza jest niewątpliwym świętem rocka, ale też okazją do mówienia o schorzeniach układu moczowego bez tabu, a także wykonania badań diagnostycznych, niejednokrotnie ratujących życie. Przez kilka lat podczas KultURO przebadano tysiące ludzi. Potrzebującym zapewniono potem odpowiednią pomoc medyczną. Niestety, trudno nie odnieść wrażenia, że takie standardy odstają od smutnej diagnostycznej i terapeutycznej rzeczywistości w innych miejscach.

Zobacz wideo

Eliza Dolecka, zdrowie.gazeta.pl:

Od lat, nie tylko w urologii, obserwuję lekarzy, którzy robią niezwykłe rzeczy, żeby przyciągnąć Polaków do swoich gabinetów. Coraz mniej jest dla mnie jasne, po co te wysiłki, skoro system jest niewydolny, a gabinety i bez tego są zawsze przepełnione, kolejki za długie, leczenie spóźnione...

Prof. Piotr Chłosta:

- Badania profilaktyczne i wczesne rozpoznawanie chorób jest ważne nie tylko dlatego, że zapanował taki trend. Wiadomo, modny mężczyzna, wygrywający dziś z typem macho, dba o zdrowie, jest świadomy swojego ciała. Wczesne wykrycie przede wszystkim oznacza życie i gwarantuje pełne wyleczenie. Możemy stosować metody mniej okaleczające, mniej inwazyjne, o lepszych rokowaniach. Nie trzeba transfuzji, pacjenci realnie mniej cierpią i potrzebują mniej leków przeciwbólowych. Udaje się zachować funkcje narządów, możliwy jest szybszy powrót do aktywności życiowej, także seksualnej, i zawodowej.  Trzeba z tą informacją docierać do ludzi. Można wykorzystywać różne metody, te tradycyjne - o czym często wspominam - rozdawać ulotki w poczekalniach, wieszać plakaty. Ja lubię komunikować się przez rock 'n' rolla. Super, że to działa.

Entuzjazm wielu lekarzy pozwala jakoś sobie radzić z niedoskonałościami systemu. Warto podejmować takie inicjatywy jak nasz festiwal, bo wciąż wielu pacjentów przychodzi do urologa dopiero, gdy ból staje się nie do zniesienia. Wówczas pozostaje nam leczenie paliatywne, czyli łagodzenie dolegliwości. Dramatem jest, gdy ktoś doprowadza się do takiego stanu, że już nie da się nic zrobić. System ochrony zdrowia jest trudny i wymaga uporządkowania przez odpowiedzialnych i kompetentnych decydentów, ale często to sam pacjent zaniedbuje swoje zdrowie. Można inaczej.

Gdzie można, tam można. Co ma zrobić młody człowiek, który przełamał wstyd, chce szybko skonsultować się ze specjalistą, a terminy paraliżują? W Rybniku urolog może go obejrzeć we wrześniu, w pobliskim Jastrzębiu-Zdroju w lutym przyszłego roku. W Kluczborku powinno się udać przed Bożym Narodzeniem. To wszystko oficjalne terminy z wyszukiwarki NFZ, z 11 kwietnia.

- Wydolność systemu nie zależy od urologów. Pacjentowi konieczne jest poświęcenie minimum 15 minut, by zdążył powiedzieć, co mu dolega i zlecić choćby podstawowe badania. Lekarz w poradni nie rozciągnie czasu i nie przyjmie więcej osób. Niełatwo odpowiedzieć, co można na to poradzić, chociaż niewątpliwie są sposoby, by odciążyć specjalistów narządowych. Nie rozumiem, dlaczego pacjenci przewlekle chorzy, którzy przychodzą głównie po recepty i skierowania na badania kontrolne, nie mogą być przyjmowani przez lekarzy rodzinnych. Zresztą lekarze POZ mogliby znacząco pomóc także w przypadku nowych pacjentów. Aktualnie ich rola jest ograniczona do wystawiania skierowań i podstawowych badań, bo system szuka oszczędności w niewłaściwych miejscach. Lekarz rodzinny, który kształcił się przez wiele lat, ma ogromne ograniczenia w bezpłatnej dla chorego diagnostyce, chociażby w zleceniach tomografii czy rezonansu. Tymczasem mógłby wysyłać pacjenta do specjalisty dopiero wtedy, gdy jest to rzeczywiście konieczne, w dodatku z kompletem badań. Lekarzom rodzinnym nie brakuje kompetencji, żeby ocenić, którego pacjenta rzeczywiście musi leczyć specjalista urolog i niemal każdy inny. Niejednokrotnie są bardzo otwarci na współpracę z nami, chętnie się szkolą. Mają jednak związane ręce, a pacjent niepotrzebnie traci czas. Oczywiście, są pacjenci, którzy upierają się, by wszystko konsultować ze specjalistą i dla tych pacjentów pozostawałaby konsultacja prywatna. Dziś to często przymus dla każdego.

Sytuację z receptami nieco rozwiązały recepty roczne czy zaświadczenie dla lekarza POZ od specjalisty, umożliwiające mu przepisywanie dobranych wcześniej leków. Teoretycznie coś podobnego mogłoby zadziać się ze skierowaniami. Nie do końca wierzę, że to realnie pomoże, skoro pacjent wstępnie zdiagnozowany, ze skierowaniem "pilne", słyszy od pani w recepcji: "u nas nie ma pilne", "zapisy na po marcu przyszłego roku". To nie są miejskie legendy, tylko rzeczywistość.

- W każdym systemie kluczową rolę zawsze odgrywa czynnik ludzki, empatia. Lekarz na górze często nawet nie ma pojęcia o rozgrywającym się na dole dramacie i gdyby to od niego zależało, pacjenta przyjąłby od ręki. Zwłaszcza że nieraz ma na to czas, bo nie zjawił się pacjent umówiony, a wielu się przecież nie zjawia. Wystarczyłoby go zapytać. Oczywiście ważne jest wypracowanie procedur na taką sytuację, szkolenie pracowników rejestracji, by mieli odpowiednią wiedzę dotyczącą pacjentów pierwszorazowych i z poważnym rozpoznaniem. Przykładowo u nas w klinice pacjent z podejrzeniem raka jądra, gdzie czas ma kluczowe znaczenie, jest przyjmowany na oddział najszybciej jak to możliwe. Może nie za 5 minut, ale w możliwie najkrótszym czasie od rozpoznania. To czasem wymaga modyfikacji planu zabiegowego, przekładania terminów innym pacjentom, ale trzeba to robić, gdy stawką jest ludzkie życie. Rak jądra charakteryzuje się biologią, która pozwala na całkowite wyleczenie, ale pod warunkiem, że zajmiemy się nim natychmiast.

Trudno wszystkich chorych odsyłać do Krakowa. Tymczasem w Polsce nieraz wskazania: "cito" czy"pilne" traktuje się bardzo umownie. Kiedy jest naprawdę ważny ten dopisek i kto ma to kontrolować?

- Te dopiski nieraz są wymuszane na lekarzu wystawiającym skierowanie, a to potem obniża ich rangę. Według mojej wiedzy w wielu placówkach specjalistycznej opieki zdrowotnej, w poradniach urologicznych, kolejki są ustawiane adekwatnie do stanu zdrowia pacjentów. To zresztą po części rodzi te miejskie legendy i opowieści o długim oczekiwaniu. Rzeczywiście, czasem można poczekać, jeśli stan pacjenta nie wymaga natychmiastowej interwencji. Przykładowo pacjent, który przychodzi na SOR z jakimś drobiazgiem musi się z tym liczyć, że spędzi tam wiele godzin. To oddział ratunkowy i służy przede wszystkim ratowaniu życia. Pacjent nie może zapominać, że jeśli wybiera SOR zamiast poradni, bo chce szybko zrobić podstawowe badania, utrudnia dostęp do lekarza chorym w gorszym stanie. Oczywiście rozumiem, że czasem trudno samodzielnie ocenić, że to nic groźnego i po pomoc udajemy się placówek pomocy doraźnej, bo kieruje nami lęk. Jeśli jednak zostaliśmy uspokojeni, to nie można też mieć pretensji za czas oczekiwania i publicznie oskarżać lekarzy o opieszałość. To często kwestia niewiedzy, mentalności, przyzwyczajeń i ja to trochę rozumiem. Tego się tak łatwo nie zmieni. Rolą lekarza jest w takim momencie edukować, wyjaśniać, by sytuacja się nie powtórzyła, ale pacjent zmęczony czekaniem powinien jednak zdobyć się na jakąś refleksję. Do wielu nasz przekaz dociera, ale nie do każdego. Tymczasem wszyscy musimy być dla siebie bardziej życzliwi i pomyśleć o innych.

Mentalność mentalnością, ale zbyt często docierają do nas sygnały o tym, że nie udzielono pomocy komuś, kto niewątpliwie potrzebował jej natychmiast.

- Chcę wierzyć, że jest o nich głośno między innymi dlatego, że są to przypadki odosobnione. Zdecydowana większość lekarzy wykonuje swoją pracę rzetelnie i z sercem, kombinuje, jak poruszać się w tym systemie, a chorzy dostają najlepszą, możliwą do zaproponowania pomoc. To lekarz wie, co robić i na nim przede wszystkim spoczywa ogromna odpowiedzialność. Musi działać tak, by każdy pacjent, nie tylko ten awanturujący się, czuł się bezpiecznie i miał szansę na powrót do zdrowia.

Nie wymagam od lekarza "serca" i nadzwyczajnego zaangażowania, ale jednak dostrzegam przykłady znieczulicy, której nie da się wyjaśnić "chorym systemem".

- A ja wymagam. Nie wystarczy sama wiedza z podręcznika czy doświadczenie zawodowe. W tej pracy konieczne jest kochanie ludzi, lubienie drugiego człowieka. Wielu osobom przeszkadza odmienność, ułomność, brzydkie zapachy czy zachowania chorych. Cierpiący pacjenci bywają nieznośni, drażliwi, marudni i tak dalej. Jeśli nie możesz tego znieść, nie nadajesz się na lekarza i kropka. Nieraz bardzo szybko widać, kto źle obrał zawodową drogę. Jeśli kocha się ludzi, ta praca, nawet przy wszystkich absurdach i utrudnieniach, jest przyjemnością, daje ogromną satysfakcję. To jest najważniejsza nagroda dla lekarza i motywacja, by serwować najlepsze możliwe usługi.

Zabranie lekarzowi czasu dla chorych na wypełnianie dokumentów, to wielka przeszkoda w zachowaniu entuzjazmu. Z pewnością instytucja asystenta lekarza, który pozwoliłby mu skoncentrować się na pacjencie, byłaby ogromnym odciążeniem. Dziś zbyt często koncentruje się na wiecznie wieszającym się systemie komputerowym szpitala czy dokumentacji. I musi to robić, bo za drobne uchybienia w papierkach grożą mu poważne konsekwencje prawne. To więcej niż przygnębiające. Jak się nie frustrować, gdy młody doktor, zamiast koncentrować się na pracy naukowej i pogłębianiu wiedzy klinicznej, spędza lata na uzupełnianiu dokumentacji chorego? Oczywiście żadne zmęczenie czy wypalenie nie zwalnia lekarza z obowiązku pozostania człowiekiem, gdy na naszych oczach wciąż rozgrywają się ludzkie dramaty: chorego i rodziny.

A jednak można źle trafić. Pacjent nie jest w stanie samodzielnie ocenić, jakie leczenie jest dla niego optymalne. Niejednokrotnie ufa lekarzowi bezgranicznie i może wejść na minę.

- Odpowiedzialność zawsze spoczywa na lekarzu. To on musi zawsze mówić prawdę, odpowiednio chorym pokierować, jeśli gdzie indziej ma szansę na skuteczniejsze leczenie, kierować się dobrem pacjenta, a nie opłacalnością procedur czy oszczędnościami NFZ. Musimy pamiętać, że świadczymy usługi, a te podlegają ocenie. Jeśli ktoś naprawia nam samochód i jesteśmy niezadowoleni z efektu, szukamy drugiego mechanika. Nie ma się o co obrażać. Żaden rozsądny lekarz nie będzie mieć o to pretensji, że skonsultujemy się u innego specjalisty. Zresztą - sami tak robimy, pracujemy zespołowo, wymieniamy się doświadczeniami. Zawsze doradzam pacjentom, gdy mają wątpliwości, żeby poradzili się jeszcze innego lekarza. Nie jesteśmy przecież nieomylni i wszystkowiedzący. Nie jest też dla nas tajemnicą, że pacjenci wymieniają się opiniami, są rankingi lekarzy, które dają jakiś obraz o nas. Oczywiście, trzeba brać poprawkę, że pacjent lub jego bliscy mogą być niezadowoleni z naszych usług także wtedy, gdy zrobiliśmy wszystko jak należy. W kwestiach zdrowia ogromną rolę odgrywają emocje. Niektóre rankingi powstają zresztą na nie do końca jasnych zasadach.

Dobre opinie czasem można sobie nawet kupić. O co warto zapytać lekarza, gdy jest się laikiem, co zwiększa szansę, że trafimy w dobre ręce?

- Zawsze podkreślam, żeby nie bać się stawiać fundamentalnych pytań urologowi, gdy chodzi o zdrowie i życie. Ten powinien udzielić odpowiedzi bez wahania, ze zrozumieniem. Jeśli nie chce, warto rozważyć zmianę lekarza.

Trzeba ustalić:

  • czy lekarz umie robić takie zabiegi, jakie nas czekają, i ile ich przeprowadził,
  • czy placówka umie zapobiegać powikłaniom i jest przygotowana na ich ewentualną naprawę,
  • jakie są wyniki onkologiczne ośrodka,
  • jakie są wyniki odległe, związane z kwestiami czynnościowymi po zabiegu, jak np. samodzielne uzyskanie i utrzymanie erekcji oraz kontrola nad oddawaniem moczu.

Tych operacji musi być rocznie wykonywanych powyżej 100-150, by mówić o sporym doświadczeniu.

Nie ulegajmy złudzeniu, że najdłuższe kolejki są w największych ośrodkach. Placówki oblegane, przyjmujące tysiące pacjentów, zatrudniają więcej personelu, mają więcej łóżek, a przede wszystkim największe doświadczenie. Warto osobiście sprawdzić, czy rzeczywiście będziemy w nich czekać najdłużej na pomoc.

Wyobraźmy sobie, że mamy już znakomitego lekarza i ośrodek, jesteśmy zaopiekowani, ale przecież to często nie jest koniec walki o zdrowie i życie. Bywa, że ten początkowy wysiłek zostaje zmarnowany na tym etapie - choćby wznowę ktoś zauważył zbyt późno. Lekarz, który operuje, najczęściej nie jest tym, z którym pacjent miał kontakt na początku.

- Im więcej powiesz lekarzowi podczas wizyty kontrolnej, tym lepiej. Jeśli coś cię niepokoi, nawet pozornie niezwiązanego z chorobą główną, powiedz o tym. Na pewno masz zaplanowane badania kontrolne i nie wolno o nich zapominać. Nie ma też sensu czekać na nie cierpliwie kilka miesięcy, gdy wyraźnie dzieje się coś złego. Lepiej wybrać się do lekarza "niepotrzebnie" i "tylko uspokoić", że tak może być, że nic się nie dzieje. Trzeba też pamiętać, że jedna choroba nie wyklucza innych i pacjent po przejściach powinien szczególnie na siebie uważać. To, że miał raka prostaty, nie oznacza, że nie może mieć nadciśnienia, miażdżycy, cukrzycy, chorób wątroby czy nerek. Trzeba o to ocalone życie się troszczyć. Zdrowa dieta, aktywność fizyczna, profilaktyka - to wszystko obowiązuje, a ten, kto dostał ostrzeżenie od losu powinien bardziej uświadamiać sobie, że to ważne.

***

W czasie pandemii PTU przygotowało wytyczne, kto może czekać, a kto absolutnie nie, na wdrożenie leczenia. Ściąga przydaje się jednak w każdej chwili, nie tylko lekarzom. Jeśli twoje schorzenie należy do kategorii A lub B, nie można odraczać terapii. To zagraża życiu. Nie wahaj się domagać swoich praw u dyrekcji szpitala, rzecznika praw pacjenta, gdzie tylko się da:

embed
Więcej o: