Ginekolodzy oburzeni postawą mediów. Piszą o nagonce na środowisko. Serio? Giną ludzie! [OPINIA]

"Nigdy nie będziesz szła sama"? Niestety, istnieje spore ryzyko, że nie pójdzie z tobą twój ginekolog, bo respektuje obowiązujące prawo. Oświadczenie Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników wymierzone w media musi co najmniej niepokoić. Za dużo w nim troski o własny wizerunek, za mało człowieczeństwa.

Kiedy w Polsce wchodziło jedno z najsurowszych w Unii Europejskiej prawo antyaborcyjne, to szaleństwo mogło już zatrzymać tylko jedno środowisko - ginekolodzy. Gdyby jednym głosem powiedzieli, że obawiają się jego konsekwencji - paraliżu decyzyjnego, utraty zaufania do lekarzy, narażenia na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia przez kobiety, byłoby po temacie. Gdyby ginekolodzy odeszli od łóżek, przekonując, że takie przepisy mogą znacząco utrudnić im wykonywanie zawodu zgodnie z obowiązującą wiedzą medyczną i etyką, politycy nie zdołaliby ich zastąpić przy pacjentkach i zlekceważyć. Głosu środowiska nie było jednak zbyt mocno słychać. Teraz gdy słowo ciałem się staje i dochodzi do niewyobrażalnych nieszczęść, oręż jest wymierzany w dziennikarzy. Serio, ludzie, szukacie wrogów tam, gdzie należy?

Zobacz wideo

Co macie do stracenia?

Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników twierdzi, że jest "szkalowane", "burzony jest autorytet", a oskarżenia "bezpodstawne" (pełna treść stanowiska PTGiP). Przedwczesne osądy mają być zjawiskiem absurdalnym, głęboko niemerytorycznym i dziennikarze powinni czekać na wyroki niezawisłych sądów.

Nie jesteśmy sprawozdawcami sądowymi, tylko czwartą władzą, która ma obowiązek patrzeć na ręce decydentów i piętnować negatywne konsekwencje ich działań. Nie pozwalamy zamiatać pod dywan, wyciszać, przyklepywać zła. Znamy wyrok w sprawie Izabeli z Pszczyny. Jest w tym jakiś paradoks, że lekarze odpowiedzieli za BRAK aborcji. Nie znamy przypadku, żeby ktoś ich ukarał za jej przeprowadzenie. Co macie do stracenia? Bo kobiety, jak się okazuje, życie.

Podkreślacie, że dyskusja w mediach opiera się na pomówieniach i plotkach. Zarzucacie nam brak wiedzy medycznej. Faktycznie, nie mam odpowiednich studiów, tylko 30 lat doświadczenia i pozyskiwania wiedzy od was. Wciąż chcę wierzyć, że gramy do tej samej bramki i ostatnia rzecz, na której mi zależy, to nadszarpywanie zaufania do lekarzy. Jestem jednak także matką dwóch młodych kobiet, które, mam nadzieję, obdarzą mnie kiedyś wnukami. Dziś jednak boję się o nie i wolałabym, żeby leczyły się za granicą. Nie dlatego, że tam nie zdarzają się błędy czy nieszczęścia. Przeraża mnie fakt, że zdajecie się bardziej przejmować własnym lękiem przed surowym prawem i wizerunkiem środowiska niż dramatem polskich kobiet i ich rodzin.

Na pewno nie ma tematu?

Oburzenie PTGiP dotyczy zapewne sprawy ciężarnej Doroty, która zmarła w szpitalu w Nowym Targu. Sugestie, że dziennikarze opierają się głównie na plotkach, są niepoważne. Znamy relację męża, dziennikarze mają dostęp do dokumentacji medycznej, jest oficjalne stanowisko pełnomocniczki rodziny mec. Jolanty Budzowskiej (tej samej, która wcześniej reprezentowała rodzinę Izy z Pszczyny), jest wstępna opinia biegłych co do przyczyny śmierci pacjentki. Szpital odmawia komentarza, a już na pewno nie robi awantur o nieuzasadnioną nagonkę. Co jeszcze mielibyśmy zrobić, żeby rzetelnie wykonywać swoją pracę?

Jesteśmy od zadawania pytań. W tej sprawie jest ich wiele. Wydaje mi się, że umiem czytać ze zrozumieniem. Powołujecie się na obowiązujące przepisy i własne wytyczne. Oto one:

W przypadku odpływania płynu owodniowego przed ukończeniem 22 6/7 tygodnia ciąży niezbędne jest poinformowanie kobiety o ograniczonych szansach dziecka na przeżycie i jego prawidłowy rozwój. Postępowanie powinno zależeć od aktualnej sytuacji klinicznej, zaawansowania ciąży, decyzji pacjentki. Niezależnie od podjętej przez kobietę decyzji powinna być ona odnotowana w dokumentacji medycznej i poświadczona przez pacjentkę i lekarza specjalistę w zakresie położnictwa i ginekologii. Od 23 0/7 tygodnia ciąży w przypadku braku zagrożenia dla życia i zdrowia matki ciąża powinna być kontynuowana. Pacjentka powinna być hospitalizowana zgodnie z zasadami trójstopniowej opieki perinatalnej.

To oficjalne stanowisko Ministerstwa Zdrowia, odpowiedź na dramat w Pszczynie - żeby się nie powtórzył (pełna treść dokumentu). Dorota była dopiero w 20 tygodniu ciąży, więc nie było miejsca na żadne wątpliwości, co robić.

Są też oficjalne wytyczne PTGiP, co robić w przypadku podejrzenia zakażenia wewnątrzmacicznego:

W przypadku PPROM z towarzyszącymi objawami infekcji wewnątrzowodniowej zaleca się ukończenie ciąży w sposób adekwatny do sytuacji klinicznej, NIEZALEŻNIE OD WIEKU CIĄŻOWEGO.

Wobec powyższego historia Doroty nie miała prawa się wydarzyć. Mylę się? Naprawdę postawa mediów bulwersuje?

Konsultant krajowy miał przyjechać zmierzyć gorączkę?

Teoretycznie pozostaje jeszcze pytanie o objawy infekcji. Bardzo teoretycznie, bo tu również rekomendacje PTGiP są jasne. Gorączka, tachykardia, podwyższone parametry zapalne w badaniach. Wszystko było. Mamy o to nie pytać, bo ucierpi czyjś wizerunek?

W Nowym Targu czekano na opinię prof. Huberta Hurasa, wojewódzkiego konsultanta ds. ginekologii i położnictwa, który zresztą wydał zgodę na zabieg usunięcia pacjentce macicy (na zwykłą aborcję było już za późno). Niestety, to również nie mogło kobiety ocalić.

Skoro zakażenie wewnątrzmaciczne jest tak łatwe do zdiagnozowania, to co się działo w szpitalu Jana Pawła II przez kilka dni? Rzeczywiście oczekiwano, że rozpoznać musi je sam konsultant? Co to jest, jak nie co najmniej paraliż decyzyjny, którym straszy PTGiP, jeśli nadal będą pojawiać się artykuły w bulwersujących sprawach. Nie można grozić czymś, co jest faktem.

Zgodnie z ustawą o zawodzie lekarza:

- Lekarz ma obowiązek wykonywać zawód, zgodnie ze wskazaniami aktualnej wiedzy medycznej, dostępnymi mu metodami i środkami zapobiegania, rozpoznawania i leczenia chorób, zgodnie z zasadami etyki zawodowej oraz z należytą starannością.

Czy obecne prawo pozwala na to ginekologom? Nad tym może warto się pochylić?

Jeśli dostrzegamy zagrożenia w szkolnictwie, bankowości, wojsku, policji etc., piszemy o tym, bo taką mamy robotę. Dlaczego mamy tego nie robić, gdy istnieje ryzyko utraty życia i zdrowia przez kobiety?

Też się boicie

Oczywiście, to nie jest tak, że żaden ginekolog nie staje śmiało w obronie kobiet. Głosik środowiska jest jednak słabiutki, a aktualne stanowisko przeraża. Chcemy merytorycznej dyskusji, a nie argumentów typu:

Rolą państwa, a nie lekarzy, jest tworzenie prawa, które powinno budować fundamenty tworzące optymalne warunki leczenia dla pacjentów oraz lekarzy (fragment z oficjalnego stanowiska).

Pewnie, że tak. Ale to jest nasze wspólne państwo i wasze pacjentki. Uważacie, że w polskich szpitalach są w pełni bezpieczne? Że obowiązujące przepisy nie uderzają w was, nas, w obywateli? Zdecydowana większość lekarzy wie, co robić i nie naraża kobiet na niebezpieczeństwo? Wskażcie zatem konkretne zagrożenia, napiętnujcie patologię tak, by nie wydarzyły się kolejne dramaty, których można było uniknąć. To żaden wstyd mieć czarną owcę w środowisku. Wstyd jej bronić do upadłego. To podkopuje autorytet i zaufanie. To źle pojęta solidarność.

Zdarza się, że tam, gdzie drwa rąbią, wióry lecą i media też nie są bez grzechu, jak choćby w głośnej, a jednak nie tak jednoznacznej sprawie, pani Agnieszki z Częstochowy. Trudno jednak zlekceważyć inne przypadki i narastający lęk kobiet i reagować dopiero gdy zapadną ostateczne wyroki, po apelacjach, odwołaniach etc. Zło trzeba zatrzymać jak najszybciej.

Tymczasem na zamkniętych grupach dla ginekologów w mediach społecznościowych dominuje przyklaskiwanie temu oficjalnemu stanowisku. Pojawiają się sugestie, że potrzebne jest wsparcie prawników, żeby ścigali wszelkie ataki na środowisko i dusili te zapędy w zarodku. Cóż, takie życie.

Są też słowa potępienia dla lekarza, który odważył się powiedzieć, że sprawa w Bydgoszczy to skandal, "kryminał" (u 32-letniej Roksany lekarze zwlekali z przeprowadzeniem cesarskiego cięcia po odejściu wód płodowych). Koledzy zarzucają mu, że "promuje medialnie swoją osobę", niektórzy przyjmują to "z obrzydzeniem". To wszystko poszło w złą stronę. Pacjentki się boją nie dlatego, że dziennikarze coś napisali. I nie przestaną się bać, gdy pisać przestaniemy. Tylko jeszcze bardziej poczują, że jednak idą same.

Więcej o: